Bez dobrego gitarzysty i wokalisty ani rusz w power metalowym
świecie. Tutaj nie wystarczy chęć, pomysł, trzeba wykazać się techniką,
zaangażowanie, pracowitością, umiejętnością tworzenia dobrych i wartych
zapamiętania melodii, utworów. Co ma do zaoferowania amerykański Zephaniah, który
w roku 2008 wydał debiutancki album „Stories from the Book of Metal”?
Pewnie obstawiacie, że ten amerykański band idzie w ślady
swoich rodaków i stawia na typowy amerykański power metal spod znaku Metal
Church czy Jag panzer. Otóż nie, bliżej im do Cellador i Zephaniah nie ukrywa
swoich zamiłowań do europejskiego power metalu. Słychać w ich muzyce coś z
Hammerfall, Dragonforce, Gamma Ray czy Dragonhammer. Słabym ogniwem zespołu,
który psuje ostateczny efekt debiutanckiego krążka jest niestety wokalista Logan.
Nie śpiewa czysto ani nie wykazuje się techniką i jedynym jego atutem jest
wyciąganie wyższych linii wokalnych. Zephaniah na szczęście tuszuje
niedoskonałości i te wady w inny sposób. Wykorzystuje talent gitarzystów Tysona
i Justina, którzy dają tutaj niezły popis power metalowej jazdy. Dawno nie
byłem tak zachwycony partiami gitarowymi jeśli chodzi o ten gatunek. Niby nic
nowego, ale brzmi to znakomicie i potrafi zaskoczyć. Dzieje się sporo bowiem
muzycy nie grają w kółko jednego motywu i słychać tutaj szybsze kawałki jak i
nieco spokojniejsze. Może okładka jest tandetna, może brzmienie niższych lotów,
a wokalista irytujący momentami, ale dla materiału, dla tej zawartości i
popisów gitarowych warto zajrzeć choć na chwilę do świata Zephaniah. „The
Metal Prayer” może nieco brzmi jak amatorski symfoniczny metal, ale to
tylko intro, które raczej nie przedstawia zespół w dobrym świetle. „Antietam”
to jest właściwie otwarcie albumu. Jest szybko, energicznie i do przodu. Fani
power metalu zapewne szybko pod łapią temat i ucieszy ich taki kawałek. W „Avenger
of Souls” można poczuć moc gitar tej kapeli i to nie jest żadna tam
amatorszczyzna tylko grania w stylu neoklasycznym. Z kolei „Deep Breath” słychać echa Queen i to
również miły smaczek jaki pojawia się na płycie amerykanów. „Sword
of The King” nieco przesiąknięty Iron Maiden „Fight for Love” to
znakomite przykłady, że można stworzyć proste i zapadające w pamięci przeboje. „The
Lone Warrior” to znów przepiękne granie na gitarze. Zachwyca ta lekkość,
to urozmaicenie, to energia i przejścia między poszczególnymi motywami. Całość
zamyka agresywniejszy „Flame of The Dragon”.
Zdaje sobie sprawę, że jest to płyta jakich wiele ostatnim
czasy. Nie mają znakomitego wokalisty, ani wyjątkowego stylu, ale brzmią
znakomicie. Jest to power metal pełną gębą, z szybkimi gitarami, rozpędzoną
sekcją rytmiczną i sporą dawką atrakcyjnych melodii. Ich zaangażowanie,
lekkość, radość z grania sprawia, że płyta mimo swoich wad wypada znakomicie.
To pozycja skierowana do smakoszy ciekawych popisów gitarowych i bardziej
złożonych solówek. Czysty power metal w tradycyjnym wydaniu.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz