Kto
tam dzisiaj kojarzy włoski band o nazwie Morgana? Pewnie garstka
ludzi. Zespół gra heavy metal i choć odrodzili się w roku
2005 za sprawą komplikacji. Dzisiaj dalej tworzą i wydają albumy,
jednak tak naprawdę na uwagę zasługuje debiutancki krążek „Lady
Winter”, który ukazał się w 1989r i jest to jedyny objaw
działalności w latach 80. Płyta zawierała znamiona hard rocka,
melodyjnego metalu i heavy metalu. I mogła znaleźć swoje grono
zwolenników.
Przede
wszystkim sporą rolę odegrała wokalistka Roberta Delaude, która
nadała muzyce Morgana odpowiedniego wydźwięku i pozwoliło
wyróżnić kapele na tle innych. Co warto też dodać, to że
zespół starał się wykreować mroczny, ponury klimat, nieco
podejść pod speed/thrash metal i wystarczy posłuchać takie
petardy jak „Welcome in The dark”
czy „Save Me”,
który ukazują zupełnie inne oblicze zespołu. Słychać w
tym coś z amerykańskiego power metalu, coś z speed/thrash metalu,
a nawet power metalu w stylu Helloween z czasów „Walls of
Jericho”. Brzmi to imponująco, zwłaszcza w połączeniu z
przybrudzonym brzmieniem i wokalem Roberty, który w takich
kompozycjach brzmi wybornie. Jest pazur, agresja i moc, czyli
wszystko to co nam potrzeba. Niestety cały album jest utrzymany w
nieco innej stylizacji. Lekki hard rockowy otwieracz w postaci „Make
Me love” brzmi nieco jak
Accept skrzyżowany z Steeler. Epicki „Lady
Winter” ma coś z
Iron Maiden, ale nie tylko. Można nawet się pokusić o amerykański
epicki metal spod znaku Omen czy też Cirith Ungol. Jeszcze inne
oblicze zespołu, które pokazuje jak elastyczny jest i jak
potrafi urozmaicić nam materiał. Bardzo pożyteczna umiejętność.
Ballada „Man” ma w sobie emocje i podniosłość, ale mogła być
znacznie krótsza. Kto lubi Scorpions i ciepłe rockowe granie
ten powinien posłuchać pięknego „Without You”.
Heavy metalowy „Skin on Skin” to kolejny powód dla
którego wyróżnić pracę gitarzysty Dino, który
dwoi się i troi, żeby się sporo działo, żeby emocje nie opadły
choć na chwilę. Jego zagrywki może i mało oryginalne, ale proste
i trafiające w serce fanów prawdziwego rasowego heavy
metalowego grania. Ja zostałem kupiony od razu. A co powiecie na
stary dobry Accept z lat 70? Tutaj wszystko jest możliwe i
posłuchajcie „No Time To Waste”
i powiedźcie z czym wam się kojarzy ten utwór?
Nie
dajcie się zwieść tej tandetnej okładce, dziwnej, może nawet
komercyjnej nazwie zespołu i dajcie się skusić na ten album.
Warto, bo płyta jest energiczna, urozmaicona, klimatyczna, a przede
wszystkim utrzymana na równym poziomie. Dal fanów
melodyjnego grania pozycja obowiązkowa. Szkoda że po tym krążku
kapela się rozpadła. Może i dalej tworzą dzisiaj, ale już nigdy
nie stworzą czegoś na miarę „Lady Winter”.
Ocena:
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz