Dziś power metal ma nas
porywać ciężarem, bardziej wyrafinowanymi dźwiękami, co raz to
bardziej złożona konstrukcją i mrocznym klimatem, a przecież w
latach 90 nie tak prezentował się ten gatunek. Cechował go radosny
wydźwięk, duża prostota, szybkość i melodyjność. Niektóre
kapele jeszcze żyją tamtym okresem, co bardzo cieszy bo brakuje
ostatnio właśnie takiego power metalu. Z odsieczą powraca tym
razem Sudden Flames, który w 2009 nagrał udany debiut, który
był skierowany do fanów Gamma Ray, Helloween, Stratovarius
czy innych bardziej znanych kapel z których czerpie garściami
kanadyjska formacja. W sumie 5 lat zeszło na tworzeniu „Under the
sign of the Alliance” ale nie można uznać ten okres za
zmarnowany.
Choć teraz zespół
tworzą inni muzycy, to jednak nie przyczyniło się to do
drastycznej zmiany stylu Sudden Flames, bo w końcu dalej zespół
jest wierny power metalowi. Jednak jest kilka różnic, które
można dostrzec. Większa dawka agresja, pewniejsza gra gitarzystów,
w której można dostrzec zrozumienie i chemię, która
ma pozytywny wpływ na całość. Do Latulippe dołączył Daves
Couture, który nieco odmienił jakość muzyki Sudden Flames.
Słychać większy nacisk na technikę,a także na to w jaki sposób
są wygrywane poszczególne motywy. Jest dokładność i
dbałość o szczegóły, co już dyskwalifikuje debiut w
starciu z „Under the Sign of The Alliance”. Zmianą na lepsze
jest również sekcja rytmiczna, która jest bardziej
żywa i ma w sobie jakby więcej mocy. Brzmi to w końcu jak dzieło
doświadczonego zespołu, który gra z miłości do power
metalu i słychać w tym szczerość, a nie próbę zarobienia
pieniędzy. Jean Letarte jako wokalista też zalicza ciekawszy
występ. Tym razem postanowił urozmaicić swoje partii nadając
kompozycjom bardziej różnorodnego charakteru i przez to
materiał nie jest jednostajny i zagrany na jedno kopyto. Zaczyna się
od „Vendetta” i tutaj w głowie zapada pomysłowa
melodia. Może nie został w pełni wykorzystany potencjał tego
utworu, ale jest to czego można było się spodziewać po Sudden
Flames. Nawet nie przeszkadza nawiązanie do Iron maiden. Stonowane
tempo i ostrzejszy riff rodem z Judas Priest to cechy rozbudowanego
„Pilgrims of Steel”. Płyta nabiera rumieńców
właściwie od 3 kompozycji. „Lost” to typowy,
prosty, melodyjny power metalowy utwór, który tym razem
nieco przypomina dokonania wczesnego Stratovarius. Lata 90 i złoty
okres power metalu można uchwycić w rozpędzonym „Gabriel's
Quest” który zaliczam do tych najciekawszych
utworów z nowej płyty. Odrobina NWOBHM i wczesnego Iron
maiden zostaje zawarta w „Warrior Of Hell”. Na
debiucie nie brakowało wpływów Running Wild. Te odżywają
tutaj w kolosie „Beyond”, który przypomina
nieco „Battle of Waterloo”. Bardzo udana kompozycja, która
pokazuje, że Kanadyjczycy potrafią się bez problemu odnaleźć w
bardziej złożonym graniu. Zespół powstrzymuje się od
kombinowania i podążania za tym co jest modne. Robią swoje i
pozwalają nam wrócić razem z nimi do lat 90, do złotego
okresu europejskiego power metalu i „Freedom” to
taki miły kawałek przypominający Gaia Epicus. Całość zamyka
tytułowy „Under the Sign of Alliance”. Kwintesencja Sudden
Flames i jak można byłoby lepiej podsumować album i ich styl jak
nie takim przebojowym utworem?
Debiut przejawiał sporo
ciekawych momentów, pokazywał potencjał zespołu, jednak
drugi album utwierdził w przekonaniu, że Sudden Flames gra
melodyjny i miły dla ucha power metal i to ten europejski, mocno
zakorzeniony w latach 90. Wybrzmiewa w ich muzyce Gamma Ray,
Helloween czy Gaia Epicus. Czy to przeszkadza w odbiorze? Na pewno
nie. Drugi album jest bardziej dopracowany i z pewnością lepiej
brzmi. Dobra robota Sudden Flames i oby więcej takich płyt w
przyszłości.
Ocena: 8/10
P.s podziękowanie dla
Daves Couture za przesłanie płyty prosto z Kanady:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz