Strony

środa, 11 czerwca 2014

WOLF - The Black Flame (2006)

Na dobre udało się szwedzkiemu Wolf wyrwać z klątwy bycia odtwórcą stylu Iron Maiden. To wymagało długotrwałego procesu, ale warto było. Zespół pokazał swoją inwencję twórczą, stał się bardziej wyrazisty i charyzmatyczny. Zamiast skończyć jako drugiej klasy klon, Wolf stał się pierwszorzędnym zespołem grającym heavy/power metal z domieszką NWOBHM a wszystko zagrane z duchem lat 80. Wolf na „Evil Star” zapoczątkował swój mroczniejszy etap kariery i trzeba przyznać, że ta konwencja pasowała idealnie do nich. Gdy ma się takie atuty jak Wolf, to zrozumiałe jest nawiązanie do Mercyful Fate. To sprawdziło się na „Evil Star” i podobnie stało się z „The Black Flame”, który można zaliczyć obok „Black Wings” i „Ravenous” do grona tych najlepszych wydawnictw Wolf.

Można „The Black flame” potraktować jako swoistą kontynuację wypracowanego stylu an „Evil Star” bowiem i tutaj jest mroczny klimat rodem z płyt Mercyful Fate. Stylistycznie jest to dalej heavy/power metal choć można poczuć, że album zdominowały stonowane, ponure kawałki, aniżeli szybsze i pełne energii. To jeden taki niuans. Pewnie kosmetyczny zmiany dokonano w brzmieniu, zwiększając nacisk na aspekt techniczny. Jest mocniej, ale wciąż agresywnie. Zmienił się też skład zespołu i to sprawiło, że jest powiew świeżości w ich muzyce. Niklas wciąż bez zarzutów śpiewa ocierając się momentami o Kinga Diamonda, a pod względem gitar Johannes Losback uzupełnia Niklasa. Ich współpraca jest godna podziwu, zwłaszcza że nie trzymają się kurczowo jednego motywu jednego riffu, nawet starają się wplątać patenty bardziej progresywny, co sprzyja płycie. Ciężko tutaj znaleźć granie w stylu Ironów, które tak cechowało Wolf na początku kariery. Z pewnością pod względem nawiązań do klasycznego metalu to trzeba tutaj wymienić kolejny wielki hit zespołu, a mianowicie „Make Friends with Your Nightmare”. Ten główny riff jest przecudowny i pomysłowy. To jest właśnie cały Wolf i miło że oddali się od kopiowania żelaznej dziewicy. Bogate, złożone popisy gitarowe od zawsze były mocną stroną szwedów i eksponują to w „Demon”. Płyta zaczyna się w nieco inny sposób, bo od heavy metalowego „I will Kill it again”. Jest agresywnie, bardziej nowocześniej, ale to wciąż Wolf wierny melodii i pomysłowości. Riff w „At The Graveyard” jako jeden z nie wielu ma w sobie echa Iron Maiden, ale to jest dalekie od tego co Wolf grał na początku. Mroczny klimat i ponury heavy metal z przybrudzonym riffem w stylu Mercyful Fate z pewnością odczujemy słuchając „Black Magic”. Jeszcze inne oblicze Wolf pokazuje w „The Dead”, gdzie jest już nieco brutalnej i nawet można doszukać się cech thrash metalu. W dodatku tutaj jest bardziej nowocześniej i tutaj gdzieś zanikł klimat metalu lat 80. Właśnie taki Wolf najbardziej do mnie przemawia. Choć nie można im odmówić talentu do grania w stylu kapel z lat 80 i to słychać w „Seize The Night”. Z kolei najszybszy na płycie jest energiczny, wręcz power metalowy „Steelwinged Savage Reaper”, a całość zamyka bardziej rozbudowany „The Black Flame”, który znakomicie wieńczy to dzieło.

Nie było czasu na ballady, na dłużyzny i nie potrzebne zwolnienia. Album jest ciężki, soczysty, urozmaicony i od początku do samego końca pozwala nam delektować się w pełni rasowym metalem. Wolf zmienił się na przestrzeni lat i to już nie ta sama kapela co w roku 1999. Zmiana oczywiście na lepsze. Bo nie ma już klona Iron maiden, jest teraz Wolf z własnym stylem, pomysłem na granie i mający pomysły na to by zaciekawić fana na dłużej niż tylko jeden album. Ciężka praca i odrobina ryzyka się opłaciła. „The Black Flame” to najmroczniejszy i zarazem najcięższy album Wolf. Też można mówić o tym jednym z najlepszych. Polecam.

Ocena: 9.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz