Po tym jak rozeszły się
drogi Iron Maiden i Paul Di Anno to od razu wielu śledziło dalsze
poczynania dawnego wokalisty żelaznej dziewicy. Sukces jaki osiągnął
z tamtym zespołem okazał się nie do przebicia i właściwie nie
trudno się zgodzić, że swoje najlepsze lata Paul miał za sobą i
ciężko było stworzyć coś równie genialnego co „Killers”
czy „Iron Maiden”. Choć Paul nigdzie na zagrzał na stałe
miejsca i żył w cieniu Iron Maiden i swojej przeszłości, to
jednak udało musię w końcu zbliżyć do poziomu znanego z
pierwszych płyt Iron Maiden. Punktem zwrotnym w karierze Paula był
rok 1984 kiedy to z muzykami Tokyo Blade założył Battlezone. Jeden
z ciekawszych brytyjskich zespołów lat 80, który
wiedziała jak podać NWOBHM w świeżej, nieco agresywnej formule.
Już pierwszy album tej formacji zatytułowany „Fighting Back” to
było miłe zaskoczenie, zwłaszcza że wielu skreśliło Paula na
straty.
O ile na pierwszym
solowym albumie Paul dostarczył nam Aor i hard rock, o tyle z
Battlezone wraca do korzeni i dostajemy mieszankę NWOBHM, heavy
metalu oraz hard'n heavy. Tym razem Paula otoczyli równie
doświadczeni muzycy co w Iron Maiden. Perkusista Sid Falck zagrał w
Overkill, zaś John Wiggins dawał czadu w Tokyo Blade i właśnie
sporo nawiązań do tej kapeli w muzyce Battlezone. Znajdą się też
odesłania do Iron Maiden, Judas Priest czy Saxon, ale najciekawsze
jest to, że udało się stworzyć własny styl, własny charakter.
To czyni Battlezone z pewnością jednym z ciekawszych zespołów
brytyjskich lat 80. Paul w końcu swoim wokalem przypomniał swoje
złote lata w Iron Maiden i jego głos znów jest agresywny,
drapieżny i wciąż ma w sobie coś z punkowego wokalisty. Wokal
Paula to jedno, ale Battlezone to przede wszystkim zbiór
energicznych, chwytliwych i miłych dla ucha popisów
gitarowych. Riffy są zadziorne, pozbawione komercji i zbędnych
elementów, zaś solówki są złożone i zbudowane na
bazie atrakcyjnych melodii. To daje ostatecznie prawdziwą ucztę dla
fanów muzyki heavy metalowej. W przeciwieństwie do innych
projektów i zespołów Paula zbliżył się do
twórczości i poziomu Iron Maiden. Już na „Fighting Back”
to wszystko podkreślił i udowodnił, a przecież to ich debiutancki
album, który miał tylko przedzierać szlaki i zebrać
odpowiednie grono fanów. Płyta nie odniosła komercyjnego
sukcesu i może konkurencja wygryzła ich, ale po tylu latach ta
płyta wciąż wzbudza zachwyt. Szybkiego, ale krótki
„(Forever) Fighting Back” to utwór, który
ukazuje co gra Battlezone i ile w tym z NWOBHM, ile z Iron Maiden.
Najważniejsze, że jest to metal i to wysokich lotów. Coś z
albumu „Killers” można usłyszeć w przebojowym „Welcome
To The Battlezone” gdzie możemy ocenić ile jest warta
warstwa instrumentalna i to jaką dobrą robotę odwalają tutaj
gitarzyści. Takie proste, energiczne i drapieżne granie zawsze jest
w cenie. Momentami można odnieść wrażenie, że ta kapela starała
się też wtrącić nieco speed/power metalu i znakomicie owe myśli
obrazuje rozpędzony „Warchild”, który jest
hitem na miarę tych z ery w Iron Maiden. Hard'n Heavy w stylu Pretty
Maids można uświadczyć słuchając „In
The Darkness” i mimo nieco innego wydźwięku jest
to kolejny mocny kawałek na płycie. Paul w żelaznej dziewicy
słynął z klimatycznego i łagodnego śpiewania w wolniejszych
momentach i te też tutaj się pojawiają. Wystarczy posłuchać
otwarcie „Running Blind”, który potem
przeradza się w kolejną petardę. „Too much Too Heart”
z kolei brzmi jak mieszanka Accept i Def Lepard i brzmi to dość
intrygująco, ale to wciąż muzyka wysokich lotów. Troszkę
komercyjnego hard rocka można wyłapać w „Voice on The
Radio” i to może nieco inny utwór, ale zespół
nie błądzi w nieznanych gatunkach i w dalszym ciągu słyszymy
mieszankę NWOBHM, hard rocka i melodyjnego metalu. Battlezone to
prawdziwa machina nie do zatrzymania i pędzi przy pełnej mocy, a
kolejną perełką na płycie jest „Walfare Warriors”,
który ukazuje piękno brytyjskiego metalu. Czy trzeba lepszych
dowód na to, że Battlezone nie był gorszym zespołem niż
Iron Maiden?
Tak o to Paul udowodnił,
że co niektórzy zbyt wcześnie go z kreślili, bowiem on
wciąż wie jak śpiewać agresywnie, wie jak nagrać bardzo dobry
album będący mieszanką NWOBHM i heavy metalu. Paul Di Anno to nie
tylko żelazna dziewica, to również znakomity Battlezone.
Pierwszy album to kawał porządnego grania, które oddaje to
co najlepsze w brytyjskim metalu, to co najlepsze w Paul Di Anno.
Polecam.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz