Od kilku lat
zastanawiałem się co się stało z szwajcarskim Crown of Glory,
który przecież w roku 2008 podbił serca słuchaczy
melodyjnego metalu i power metalu za sprawą znakomitego debiutu „
A Deep breathe of Life”. Zespół nagrał świetny i dojrzały
krążek, który wyróżnił się na tle innych, a potem
zapadł się pod ziemię. Było cicho o nich i już obstawiałem, że
to kolejna młoda kapela, która błysnęła geniuszem i się
rozpadła. Mamy rok 2014 i Crown of Glory po 6 latach powraca z nowym
albumem „King For A day” i chłopaki wracają do gry.
O samym albumie było
cicho i pojawił się właściwie znikąd, a przecież to ważne
wydarzenie dla fanów melodyjnego metalu i power metalu,
dlatego troszkę to dziwi, podobnie fakt, że zespół przez
tyle lat nie dawał znaku życia. Najważniejsze jednak że udało im
się wrócić, bowiem pierwszy album cechował się
pomysłowością, radością z grania i melodyjnością. Każdy utwór
miał przebojowy charakter i prawdziwą moc. Nie było się do czego
przebić i właściwie każdy chciałby to usłyszeć na nowym
albumie. Nie bałem się tyle o styl co właśnie o poziom muzyki. W
końcu 6 lat minęło, a debiut był znakomity i ustawił wysoko
poprzeczkę. Co ciekawe „King For A day” niczym nie ustępuje
debiutowi i jest to swoista kontynuacja tego co wypracowali na „A
Deep breathe of life”. Udało się przerysować styl, przebojowość,
energię, melodyjność i pomysłowość. Heinz Muther mimo 6 lat
wciąż śpiewa z polotem, z przekonaniem i tą samą siłą, a tego
od niego w sumie oczekiwano. Nie tylko on tutaj się liczy, bowiem
nie można zapomnieć o tym co wyprawia Hans Berglas i Markus Muther.
To oni są odpowiedzialni za te pomysłowe, lekkie i chwytliwe
motywy, za te złożone i energiczne solówki, które
podkreślają jak muzycy dobrze się bawią. Nowym nabytkiem jest
perkusista Mercel Burgener, ale nie daje po sobie poznać, że to
jego pierwszy album z Crown of Glory. Tym razem dostaliśmy 12
utworów i co ciekawie nie można tutaj mówić o nudzie
czy zbytecznym wydłużaniu materiału. Zaczyna się od mocnego
„Storm” w którym zespół zawiera
elementy progresywnego metalu i także klimatu Sabaton, zwłaszcza
jeśli chodzi o kwestię refrenu i marszowego tempa. Kapela nabiera
rozpędu w „The end of The Line”, który
podkreśla, że wciąż mają w sobie to coś, że wciąż potrafią
tworzyć hity z górnej półki. Taki progresywny power
metal to ja mogę słuchać godzinami. Dłuższym utworem jest
„Savior”, ale nawet tego się nie słyszy, bowiem
dalej jest to chwytliwe i zapadające w pamięci granie. Po raz
kolejny postawiono na klimat i chwytliwy refren, a to sprawdza się
za każdym razem. Dalej mamy nieco lżejszy „One
Fine Day”, który ukazuje że można w danym
utworze przebrnąć przez różne motywy, nie popadając w
chaos. Robi to ogromne wrażenie. Najdłuższym utworem na płycie
jest tytułowy „King For
a Day” i to jest taki Crown of Glory w pigułce,
bowiem jest tutaj wszystko to co składa się na ich styl. Na płycie
też pojawia się odrobina hard rocka, czego dowodem jest właśnie
taki „Riddle” czy „House of Cards”.
Mocnym atutem jest tutaj „Only human”, który
ma coś z Deep Purple, mroczniejszy „Morpheus Dream”,
który ma coś z Black Sabbath czy Dio, czy wreszcie power
metalowy „Bane of Existance”, który ukazuje
to co najlepsze w tym gatunku.
Warto było czekać 6 lat
na nowy album Crown of Glory. Oni to jednak wiedzą jak nagrać
ciekawy materiał, który mimo długiego czasu trwania nie
nudzi i zachwyca pomysłami i wykonaniem. Brakowało mi ich muzyki
ich podejścia do melodyjnego grania i tej radości z grania. Miło,
że postanowili wrócić i namieszać w tegorocznych
zestawieniach. Polecam.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz