Strony

czwartek, 28 sierpnia 2014

HAMMERFALL - (R)evolution (2014)

Ciężko nadążyć za kaprysami muzyków i ich brakiem konsekwencji. Jedni grają pożegnalne koncerty i się żegnają, a potem nagrywają nowy album, zaś inni mówią o szukaniu nowego stylu, o oderwaniu się od klepanego stylu który ich wybił na rzecz czegoś innego. Takie eksperymenty zazwyczaj nie przynoszą pożądanego efektu, co z kolei daje powód zespołowi by powrócić do swoich korzeni. Taki los spotkał Hammerfall. Ten zespół to żywa legenda i nic by im się nie stało, gdyby zostali dłużej w klimatach „Infected”. Album inny od poprzednich, ale to wciąż był styl Hammerfall. Było nieco mrocznej, nieco świeżo. No ale tego już nie ma, teraz jest wielkie odrodzenie legendy, powrót hectora znanego z klasycznych albumów Hammerfall. „Revolution” był promowany jako jeden z najlepszych albumów tej kapeli, jako znakomity powrót do korzeni i że zespół dawno nie czuł się tak silny. Ładne opowiadane bajek. Jak jest naprawdę?

Hammerfall wiedział jak zainteresować swoich fanów, jak zwrócić na siebie uwagę. Zaprosili A. Marschalla by znów to on narysował okładkę i mamy krzyżówkę „Glory To The Brave” i „Renegade”, co już pozwala fanom myśleć o „Revolution” jak o powrocie do korzeni. Emocję podniosły z pewnością dwa jakże udane single w postaci melodyjnego, bardziej true metalowego „Bushido” czy power metalowy hymn na miarę starych, klasyków Hammerfall czyli „Hectors Hymn”. Bardzo udane kompozycje, które dają nam znać, że wrócił stary Hammerfall. Jest ten klimat, ta lekkość, podniosłość, podobne soczyste, ale mnie agresywne brzmienie, znakomity Cans i spora dawka heavy/power. Przypomniały się od razu młodzieńcze lata i miłość do Hammerfall. Jednak tutaj pojawia się mała pułapka. Mam wrażenie, że zespół udostępnił swoje najlepsze kawałki z tej płyty. Przez co płyta nie ma takiej siły przebicia co te klasyczne, nie ma może takiego ognia, ani nie jest świeża jak „Infected”, ale fani Hammerfall będą szczęśliwi. Jest ten charakterystyczny, wciąż mocny głos Joacima Cansa, jest sporo ciekawych zagrywek Oscara przypominające do bólu te z starych płyt. To z kolei sprawia że płyta jest dość schematyczna, przewidywalna na dłuższą metę. Ale jeśli taka jest cena usłyszenia starych klimatów to ja godzę się na to. Tytułowe utwory z płyt Hammerfall zawsze miały w sobie to coś, były wizytówką. Niestety „(R)evolution” jest jakiś taki nijaki. Trochę Accept, trochę Manowar i Judas Priest. Utwór solidny, ale nie wzbudza większych emocji, a powinien. „Live Life Loud” to utwór który mógłby zdobić „Crimson thunder” i jest to radosny kawałek, oddający hołd starym płytom Hammerfall. Nieco mroczniejszy, utrzymany w średnim tempie „Ex Inferis” to z kolei taki bliźniak „At The End of the Rainbow” i jest to kolejny mocny punkt nowego albumu. Obstawiałem, że album będzie nieco szybszy i bardziej energiczny, czyli coś w stylu „We Wont Back Down”. W tej kategorii jest też bardzo melodyjny „Origins”, który również wybija się swoją konstrukcją i energią. Utwór przypadnie do gustu fanom „Threshold”. Dalej mamy metalowy hymn „Tainted Metal” i całość zamyka rozpędzony, energiczny „Wildfire”, który momentami przypomina Sabaton, zwłaszcza jeśli chodzi o refren.

Płyta lekka i przyjemna w odsłuchu. Można ponarzekać, że nie jest to tak udany album jak klasyki typu „Renegade” czy „Legacy of Kings”, ale to raczej było ciężkie do zrealizowania. Tutaj chodzi o coś innego. Hammerfall zrozumiał że to jest ich styl, że nie powinni eksperymentować, tylko trzymać się tego co zaprezentowali na tym albumie. Jedni ponarzekają, że to nudne, że zjadają ogon itp., ale to jest właśnie Hammerfall, to jest ich styl, na tym zbudowali swoje dziedzictwo, to jest właśnie legenda Hectora. Niech zatem dopiszą do tej historii kolejne rozdziały, bowiem teraz może być już tylko lepiej.

Ocena: 7/10

5 komentarzy:

  1. W gimnazjum będąc, strasznie się nimi "jarałem" (to właściwe słowo, choć nie lubię go). Dziś nie ruszają mnie zupełnie i nawet nie dlatego, że ciągle nagrywają tą samą płytę, ale także dlatego, że zawsze był to zespół bardzo przeciętny. Może to kwestia dojrzałości gustów, albo wyraźnego zmęczenia takimi klimatami, ale jeśli miałbym wskazać zespół, który celuje w taki styl i jeszcze potrafi mnie poruszyć, byłby Glory Hammer ze swoim zeszłorocznym albumem, który się po prostu nabijał z takiego grania, a przy tym w bardzo udany i świeży sposób.

    OdpowiedzUsuń
  2. 9/10, piękne odświeżenie konwencji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawda po leży po stronie Lupusa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zupełnie porządny heavy/power.Po prostu,stary dobry HF.

    OdpowiedzUsuń
  5. Takiego HF chce słuchać , właśnie takie płyty ma nagrywać , jestem z nimi od debiutu , tak więc powróciły wspomnienia i powrócił stary dobry HF \m/.

    OdpowiedzUsuń