Mausoleum /records pod
swoimi skrzydłami miało wiele ciekawych kapel i choć większość
to były formacje z kręgu heavy/speed metal, to nie brakowało też
formacji, którym lepiej szło granie power/thrash metalu. Tak
też było z amerykańskim Dead On, który powstał w 1986 roku
i przez wielu był upatrywany jako zespół wzorowany na
Megadeth, czy Overkill. Coś w tym musiało być zwłaszcza, że Dead
on zamieścił swój utwór na singlu „No more Mr nice
Guy” Megadeth. Po Dead on został jednak ślad w postaci „Dead
On”.
Może i okładka nie
wzbudzała pozytywnych emocji i kto by pomyślał, że za tą
tandetną okładką kryje się solidny power/thrash metal? Nie jest
to nic odkrywczego, ani też perfekcyjnego, po prostu mamy tutaj do
czynienia z solidnym materiałem, który brzmi jak robota
rzemieślników. Oczywiście pojawiają się przebłyski, ale w
głównej mierze są osiągnięte przez wokalne wyczyny Mike'a
Raptisa, który zmarł w tym roku. Pozostawił po sobie jednak
coś i debiut „Dead on” postawił go w znakomitym świetle. Był
to wokalista, który odnajdował się w thrash metalowej
konwencji jak ta zaprezentowana w otwieraczu „Salem Girls”,
ale nie przeszkadzało mu śpiewać w klimatach heavy metalu i NWOBHM
co pokazał w „Full Moon”. Na płycie roi się od
solidnych i zadziornych partii gitarowych i trzeba przyznać, że
Tony i Micheal odwalili kawał dobrej roboty. Przede wszystkim mamy
tutaj kilka mocnych i wartych zapamiętania riffów czy
pojedynków na solówki. W tej kwestii na wyróżnienie
zasługuje urozmaicony „Beat a Dead Horse”. Wpływy
Megadeth nie są tutaj przesadzone, bowiem już w „The
Matadors Nightmare” możemy uświadczyć patenty wyjęte
prosto z twórczości Megadeth. Siła tego krążka tkwi w
dynamicznej sekcji rytmicznej i melodiach, a te najlepiej zostały
wyeksponowane w takich szybkich kawałkach jak „Escape”.
Jest i power metal, a najwięcej go w Helloweenowym „Different
Breed” i to jest ten utwór który zasilił
singiel Megadeth. Z kolei gdyby tak wskazać najostrzejszy kawałek
na „Dead on” to wskazałbym właśnie tytułowy
utwór, który zamyka cały album. Taki udany miks
speed/thrash metalu tutaj został zaprezentowany.
Nie ma już
charyzmatycznego Mike Raptisa, ani kapeli Dead On, pozostało po nich
kilka dem i singli, no i debiutancki „Dead On”, który w
swoim gatunku się broni. Głównie za sprawą solidnego
materiału i uzdolnionych muzyków, którzy potrafili coś
wycisnąć z tych kompozycji. Największy zawód tutaj sprawia
ilość killerów no i nieco niższej jakości brzmienie. Dla
fanów power/speed/thrash jest to pozycja obowiązkowa.
Ocena : 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz