Strony

środa, 10 września 2014

LORDS OF BLACK - Lords of Black (2014)

Sporym zainteresowaniem cieszy się mocniejszy heavy/power metal, który przybliża nam takie kapele jak Persuader, Brainstorm, Iced earth, Masterplan, Bloodbound, czy Nightmare. Właśnie tak większość widzi współczesny heavy/power metal. Powinien mieć w sobie pazur, nutkę nowoczesnego brzmienia, ale ducha starych zespołów z lat 80. Tak wielu próbuje stworzyć właśni taki rodzaj metalu, by był zarówno ciężki, agresywne, ale nie pozbawiony melodyjnego aspektu czy energii. Nie zawsze ta misja kończy się sukcesem. Jednak młody hiszpański band o nazwie Lords of Black pokazał, że jednak można nagrać muzykę w takiej stylistyce i nie popadać w kompleksy czy strach, że nikt na to się nie skusi. „Lords of Black” to zemsta Hiszpańskiej sceny metalowej i zasilenie tego gatunku.

Trzeba na wstępie wyznaczyć sobie granice tego co od tej formacji oczekujemy. Oryginalność? Nie przesadzałbym z tym, bowiem tutaj Lords of Black nie tworzy niczego i te wszystkie patenty już się pojawiły w metalu. Jednak zespół w dość pomysłowy sposób łączy te różne style co daje ciekawą mieszankę, dającą pewien powiew świeżości heavy/power metalu. Oczekujecie energii, a może przebojów? W tym aspekcie Hiszpanie dają niezłego czadu, bowiem płyta jest dynamiczna, dysponuje mocnym uderzeniem i potrafi dać kopa. Gdy pominiemy kwestie techniczne i soczystego brzmienia, to zostają same pomysły na kompozycje a te są tutaj imponujące. Zespół nie zapomina o chwytliwości, o dobrych melodiach i o tym żeby porwać słuchacza. Lords of Black ma sporo atutów, a jednym z nich jest znakomity wokalista Ronnie Romero, który zabiera nas w rejony Dio, Nightmare, czy Persuader. Jestem zwolennikiem takich mocnych, wyrazistych i agresywnych wokali, które pokazują to co najlepsze w power metalu. Ronnie nie pozostaje tutaj sam i reszta muzyków dzielnie mu dotrzymuje kroku. Tony Harnando to postać równie ważna co właśnie Ronnie. To dzięki niemu materiał jest urozmaicony, zaskakujący i ma jakby kilka wcieleń. Dzieje się sporo i słychać, że najbardziej mu zależy na bardziej autorskich pomysłach, na wyszukanych melodiach, aniżeli tylko na szybkości czy agresji. Jego solówki są pełne ekspresji, emocji i to może się podobać. „Lords Of Black” to od tego utwory wszystko się zaczyna i tutaj już można uświadczyć, że ta kapela to coś więcej niż debiutanci, to zespół z pomysłem na muzykę i z przyszłością. Co tutaj mamy? Najwięcej progresywnego power metalu rodem z Masterplan, ale jest też coś z Nightmare czy Persuader. Mocna rzecz. Wizja progresywnego grania zaprezentowana w „Nothing Left to Fear” jest godna podziwu i jestem za takim właśnie graniem. Nutka nowoczesnego charakteru sprawia, że brzmi to dość świeżo. Warto tez zwrócić uwagę na agresywniejszy „The World That Came After”, na melodyjny „Forgive or Forgot”, w którym słychać nawiązania do starych płyt Masterplan, czy 9 minutowy „When Everthing is Gone”.

Wszystko jest tutaj jak najbardziej na plus, aczkolwiek brakuje mi rasowych killerów o których chciałoby się dyskutować długimi godzinami. Całość ma w sobie potencjał, jednak nieco został zmarnowany. Taki już jest urok debiutów. Mam nadzieję, że kolejny album będzie miał bardziej wyrazisty charakter. Brawo za ciekawy styl i przypomnienie klimatów Masterplan.

Ocena: 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz