Deep Machine to ciekawy
przypadek. Powstali w 1979r, jednak nigdy nie było im danej wydać
swojego debiutanckiego albumu. Nagrali 4 dema i w 1983r rozpadli się,
pozostawiając po sobie nie wiele. Brytyjska formacja grała NWOBHM i
właśnie z tym powróciła w 2009 roku. Ich odrodzenie było
miłym zaskoczeniem, a jeszcze większym zaskoczeniem było wydanie w
końcu upragnionego debiutanckiego albumu. „Rise of The Machine”
może i ma cechy NWOBHM, ale więcej tutaj rasowego heavy metalu,
który rzeczywiście ma echa lat 80. Nic dziwnego, w końcu
kompozycje powstały lata temu. Nie można o tym albumie mówić
jak o jakimś wielkim dziele, ale z pewnością fanów takiego
grania zadowoli. Wszystko zależy od tego czy jesteśmy wymagający i
oczekujemy czegoś naprawdę znakomitego czy liczymy na po prostu
dobry album. Brytyjczycy robią swoje, szkoda tylko że to wszystko
jest dość przewidywalne i dość spóźnione. To wszystko
było wałkowane już kilkanaście razy. Obstukane melodie i motywy
to nie najgorsza rzecz, bowiem bardziej przeraża niskich lotów
aranżacja. Pomysły też są co najwyżej dobre. Brakuje ikry,
brakuje dobrej interpretacji pomysłów i ciekawych kawałków.
Wokalista Lenny Baxter jest irytujący i przydałby się ktoś
bardziej wyszkolony, również gitarzyści nie dają z siebie
wszystkiego, przez co płyta też jest średnich lotów. Choć
otwieracz wypada przyzwoicie i „The Wizard” to taki
prosty, nie wymagający heavy metal lat 80.Stonowany, marszowy „The
Gathering” jest do przyjęcie, lecz takich utworów w
latach 80 było sporo. Większe emocje wzbudza żywszy „Hell
Forest” czy judasowy „Witch Child”.
Ponury „Iron Cross” przesiąknięty Black Sabbath
to przykład, że nie wszystko poszło po myśli Deep Machine.
Najbardziej utkwił mi w pamięci rozpędzony i melodyjny „Whispers
in the Black”. Nie jest to najlepsze co ukazało się w
roku 2014 i raczej jest jest to płyta do jednorazowego przesłuchania
i zapomnienia. Czy uda się Deep Machine zostać tym razem na dłużej
to się jeszcze okaże.
Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz