„Cult of Steel”
to już 7 album francuskiej formacji Lonewolf, której muzyka
przypomina takie zespoły jak Running Wild, Grave Digger, czy Crystal
Viper. Zdobyli szerokie grono fanów na całym świecie i
zawdzięczają to pomysłowości, stylowi jaki reprezentują, a
przede wszystkim tym że nagrywają solidne albumy. Najlepsze w tym
wszystkim jest to, że ostatnim czasy wydawnictwa Lonewolf ukazują
się każdego roku. Takie zjawisko bardzo cieszy, bo muzyki tej
zacnej kapeli nigdy za wiele, zwłaszcza że panowie nie schodzą
poniżej pewnego poziomu. To jest jeden z tych zespołów,
który wie jak kształtować już dawno określony styl, jak go
ulepszać i rozwijać. Nowy album Lonewolf to właściwie kontynuacja
poprzednich wydawnictw. Mamy dalej szybkie, agresywne granie
utrzymane w stylu heavy/speed metal, okraszony tradycyjną oprawą i
klimatem lat 80. Ten sam sposób konstruowania utworów,
refrenów i wykonanie, choć nowy album stylem przypomina
bardziej „Made in Hell” niż np. ostatni „The Fourth and the
Final Horseman”, który był niemal idealnym albumem. Nawet
okładka przypomina tamten album. Jest klasyczne brzmienie i bardziej
heavy metalowy wydźwięk, ale to wciąż ten Lonewolf, który
kochamy. Znajdą się tacy co zarzucą im zjadanie własnego ogona,
bo przecież otwieracz „The Cult of Steel” brzmi
bardzo znajomy. Oczywiście klimaty Running Wild ogrywają tutaj
kluczową rolę. Nie przeszkadza mi wtórność w tej kapeli,
bo nadrabiają w innych aspektach. Mało kto potrafi grać tak
energicznie, z takim powerem i pomysłowością. Szybkość i
przebojowość to zgrany duet i Lonewolf to potwierdza. Warto też
podkreślić, znakomicie sprawdza się nowy perkusista, a mianowicie
Bubu Banner, który w takim „Hordes of The night”
pokazuje na co go stać. Running Wild na sterydach słychać w
rozpędzonym „Blood Of The Heretic” i taki Lonewolf
nie prawa nudzić, nawet jeśli jest to kolejny podobny utwór
o takiej formule. Na szczególne wyróżnienie z
pewnością zasługuje „Hell's Legacy”, choćby ze
względu na ciekawe popisy gitarowe Alexa i Jensa. Panowie bardzo
dobrze się rozumieją i ta współpraca przynosi naprawdę
znakomite efekty. Bardziej hard rockowy „Funeral Pyre”
kojarzy mi się z Powerwolf. Tutaj zespół pokazał, że nie
tylko szybkość im w głowie i nie mają trudności z stonowanym
kawałkiem. Potem mamy serię petard w postaci „Force to
Fight”, „Open Fire” i treściwego „The
grey Wolves”, który zamyka ten album. Dostalismy
typowy album Lonewolf. Płyta zdominowana przez szybkie kompozycje,
przez przebojowość i dużą ilość ciekawych melodii, które
są mocno zakorzenione w twórczości Running Wild. Póki
co ta formuła się sprawdza, pytanie na jak długo jeszcze starczy
pomysłów? Oby na jak dłużej.
Ocena: 8.5/10
Ładnie chłopakom idzie,brawo.Kolejny albumik w 2015? ;))
OdpowiedzUsuń