Nadszedł najwidoczniej
dzień, w którym takie tuzy jak Sonata Arctica, Stratovarius,
czy Freedom Call mogą śmiało iść na emeryturę. Sukces
Victorious i teraz debiutującego Astralion, tylko potwierdzają, że
młode, głodne sukcesu kapele mają więcej do powiedzenia niż te
bardziej znane formacje, które zabawiają nas od lat. Fiński
Astralion wyróżnia się na tle innych tym, że jest w nich
iskra, jest pomysłowość i chęć zwojowania świata. Ten zespół
ma potencjał by być kolejną gwiazdą melodyjnego power metalu,
mocno zakorzenionego w latach 90. Do sukcesu sporo przyczynili się
wokalista Ian Highhill i basista Krister Lundell, którzy dali
się poznać w znakomity Olympos Mons. Tamtej kapeli nie ma już od
paru ładnych lat, tak więc dobrze że ci dwaj muzycy znaleźli nowy
dom. Astralio gra równie przebojowy, energiczny power metal co
właśnie przed laty Olympos Mons. Na styl tej formacji składa się
szybkie tempo, duża dawka melodyjności, którą podkreśla
klawiszowiec Thomas Henry. Zwłaszcza może się podobać układ
między Thomasem a gitarzystą Henkiem. Ciekawe pojedynki,
rozpędzone, energiczne solówki i mocne riffy, które
oddają to co najlepsze w tym gatunku. Zresztą sam otwieracz mówi
wszystko o stylu tej kapeli. „Mysterious & Victorious”
to najlepszy hołd dla Sonata Arctica, Stratovarious i Freedom Call
jaki słyszałem wciągu ostatnich lat. Idealny utwór, który
mimo swojego oklepanego motywu robi niesamowite wrażenie, że wciąż
można jeszcze grać w taki sposób power metal. „The
Oracle” bardziej marszowy, bardziej rycerski, z nutką
Hammerfall. Kolejny hit odnotowany. Ze słodkością zespół
przedobrzył w „At The Edge of The World” i
dyskotekowe klawisze nie działają tutaj korzystnie. Nie zabrakło
też miejsca na bardziej stonowane motywy i klimatyczny „We
all made Metal” robi tutaj bardziej za metalowy hymn. Może
nieco inny utwór, ale wciąż mamy wysoki poziom. Ian Highhill
najbardziej sprawdza się w power metalowych petardach pokroju „Black
Sails”, radosnego „Computerized Love”, czy
Helloweenowym „Five Fallen Angels”.
Jak to bywa na tego typu płytach nie zabrakło kolosa trwającego
przeszło 10 minut ani ballady. „Last man on
Deck”
może i zbyt długi, ale dzieję się tutaj całkiem sporo, tak więc
nie ma co narzekać na nudę. Nawet i ballada „To Isolde” broni
się, choć nie jest to dzieło, które wzrusza i zapada w
pamięci. Jakby nie patrzeć jest to poukładany album, który
jest urozmaicony i naszpikowany przebojami. Można od samego początku
poczuć klimat lat 90, a także to co najlepsze w twórczości
Sonata Arctica czy Freedom Call. Ten zespół namiesza na rynku
muzycznym, tylko trzeba uważnie śledzić ich twórczość.
Ocena:
8.5/10
Dzięki wokaliście taki drugi Olympos Mons.
OdpowiedzUsuńWystarczy sobie wrzucić video do At The Edge Of The World, żeby zobaczyć co to za badziewie. Najgorsze, że wszystko wygląda na poważnie. Okropne pedalstwo. Pass.
OdpowiedzUsuńZapodałem se te video i nie mam zamiaru sięgać po tą płytę , jak tak mają wyglądać następcy Stratovariusa czy Freedom Call to ja dziękuje , na szczęście debiuty w tradycyjnym Heavy są mocne takie Heroes of Vallentor czy Metal Machine... Łogień \m/.
OdpowiedzUsuńA ja nie widziałem video, ani jak wyglądają:P odpaliłem płytę tak z ciekawości i nie żałuje:P To tak jakby oceniać przez pryzmat imagu kapeli, czy okładki:P
OdpowiedzUsuń