Diabeł i zło dobrze się
sprzedaje w metalowym świecie i nic dziwnego że to przewija się w
muzyce Evil Conspiracy. W końcu początkująca kapela też musi
jakoś pozyskać słuchaczy. Ten szwedzki zespół muzycznie
przypomina nieco Persuader, Skinner, czy Helstar. Nie jest to ten typ
power metalu, który cechuje się słodkością i melodiami,
które od razu nas zachwycają. Kto lubi mocne granie, ciężkie
riffy, mroczny klimat i przybrudzenie brzmienie ten powinien
zainteresować się Evil Conspiracy, zwłaszcza że w tym roku wydali
swój debiutancki album „Prime Evil”.
Nie jest to nic czego
wcześniej już słyszałem. Nawet na to się nie nastawiałem.
Dostałem porządny heavy/power metal, w którym liczy się
ciężar i agresja. W drugiej kolejności jest mroczny klimat, a
potem cała reszta. Plusem jest to, że zespół zadbał o
podłoże techniczne. Wszystkie partie instrumentalne są mocne,
soczyste i solidnie zaaranżowane. To jest mocna strona tego albumu.
Również spory wkład w całość ma wokalista Frederik który
brzmi nieco jak Norman Skinner. Wokal bardziej drapieżny, nieco
momentami trochę thrash metalowy, ale pasuje do tego co zespół
gra. Choć gitarzyści starają się jak mogą, to jednak brakuje mi
ognia, brakuje mi szybkości i werwy. Taki „7-2”
czy posępny „Father of Lies” pokazuje jak wiele
nauki jeszcze przed zespołem. Największą ozdobą tej płyty są
takie petardy jak znakomity otwieracz „Rule The Ruins”,
toporniejszy „Prime Evil” czy przebojowy „Fallen
from The Sky”. Są wzloty i upadki, a to potwierdza
nierówność materiału, a szkoda bo jest kilka mocnych
momentów.
Co by nie napisać o tej
płycie to i tak jest to płyta, którą bez problemu można
posłuchać, a przy okazji może coś zapaść w pamięci. Zabrakło
weny, bardziej przemawiających motywów i zgranego materiału.
Może następny album pokarze co ten zespół jest warty?
Zobaczymy.
Ocena: 5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz