Tylko wielkie kapele stać
na wielkie rzeczy. Bloodbound należy do pierwszej ligi, jeśli
chodzi o heavy/ power i właściwie nic już nie muszą udowadniać.
Znakomity debiut w postaci „Nosferatu” ugruntował ich pozycję z
miejsca. Ostre riffy, piekło i diabeł w tle, duża dawka przebojów
plus własny styl i to musiało się spodobać. Nie powstrzymało
Bloodbound odejście znakomitego Urbana Breeda, ani też nagranie
słabszego albumu w postaci „Tabula Rasa”, który sprawił,
że zespół zatracił trochę swoją tożsamość. Przyjście
Patrika Johanssona dodało zespołowi skrzydeł i zespół znów
wrócił na dawną ścieżkę. „Unholy Cross” to bez
wątpienia jeden z najlepszych albumów tej szwedzkiej i tutaj
znów pokazali swoją wielkość. Płyta niemal perfekcyjna w
każdym calu i szkoda, że następca w postaci „In the Name of
Metal” znów popsuł dobrą passę. Jednak wielki Bloodbound
stać na wielkie rzeczy co pokazał w 2011. Pierwszy raz zespół
może się pochwalić stabilność, Patrik wprowadził spokój
i zapewnił pewien poziom. Odświeżony Bloodbound znów uderza
i pokazuje że stać ich na wielkie rzeczy. „Stromborn” to nowy
owoc i trzeci już album z Patrikiem na wokalu i w końcu wokalista
zagrzał na stałe miejsce w tym zespole, bo z tym było ciężko. Co
można o nowy dziele napisać?
Wiele. Jednak wszystko
sprowadza się do tego, że jest to jeden z najlepszych albumów
tej grupy, który można postawić obok debiutu czy „Unholy
Cross”. Kto wie, może to jest największe osiągnięcie tej
formacji? Płyta ma w sobie ogień, nie tylko na okładce, która
jest kiczowata. Jakby nie patrzeć frontowa okładka to jedyne
niedociągnięcie. Zespół znów odżył, przypomniał
sobie jak tworzył na „Unholy Cross” czy pierwszych dwóch
albumach. Płytę zdominowały naprawdę szybkie power metalowe
kompozycje, które kipią energią. Znów każdy kawałek
to prawdziwy przebój, który porusza i zapada w pamięci.
To nie są kawałki na jedną noc o których zapomnimy szybko.
Bloodbound po raz kolejny udowodnił, że są mistrzami w swoim
fachu. „Satanic Panic” to jest kompozycja, która
sprawia, że szczęka opada. Takie rzeczy Bloodbound potrafi. Zacząć
płytę od prawdziwego kopa. Robią to w taki sposób, że
słuchacz nie dowierza. Znów jest element zaskoczenia,
jednocześnie Bloodbound pozostaje sobą. Słychać klimat „Unholy
Cross” z tym, że tak ostro, tak agresywnie Bloodbound jeszcze nie
grał. Można doszukać się wpływy Judas Priest czy Cage. Robi to
wrażenie, zwłaszcza ta gitarowa współpraca braci Olsson. To
się nazywa fenomen. Rozumieją się znakomicie i wiedzą jak porwać
słuchacza. Dzieje się sporo i można tutaj przytoczyć braterski
pojedynek na solówki jaki mamy w Powerwolf. Zresztą chórki,
kościelne organy też tutaj nasuwają właśnie ten zespół.
Ten kawałek zaskakuje jeszcze pod innym względem, a mianowicie
wokalnym. Patrik tutaj wspina się na wyżyny swoich umiejętności.
„Stormborn” jako album zaskakuje tym, że jest tutaj całkiem
sporo wpływów Sabaton czy właśnie Powerwolf. Wystarczy
posłuchać taki „Iron thorne”. Klawisze zostały
tutaj tak dostrojone, żeby był ten bojowy klimat Sabaton. Wciąż
jednak to jest znany nam Bloodbound, który kocha grać w
szybkim tempie, który ceni sobie melodyjność i proste,
chwytliwe refreny. Ten tutaj to taki typowy Bloodbound. Dziecięcy
chórek i epicki refren sprawiają, że „Nightmares
from The Grave” to wyjątkowy utwór, który
można zaliczyć do tych najlepszych w historii z zespołu. Nowy
Sabaton to dla mnie był twór ciężko strawny i dawny blask
tej kapeli słychać w epickim „Stormborn”. To jest
właśnie to. Słodkie, podniosłe klawisze, prosty, stonowany riff i
to średnie tempo. Do tego te bojowe chórki. To jest nowy
aspekt w muzyce Bloodbound. Zdaje on swój egzamin, daje powiew
świeżości i zaskakuje. Kolejną petardą jest „We Raise
The dead” z dużą dawką melodii, zwłaszcza w sferze
wygrywania solówek. Utwór choć krótki, to
bardzo energiczny i treściwy. Brzmi jak zagubiony track z sesji
nagraniowej „Unholy Cross”.Równie okazale prezentuje się
„Blood of My Blood”, w którym zespół
zabiera nas w rejony starego Hammerfall i w tym też się jak
najbardziej odnajdują. W „When The Kingdom Will Fall”
pojawiają się urocze motywy wyjęte z muzyki celtyckiej, jest sporo
Sabaton i marszowy klimat, ale to nie zmienia faktu, że jest to
utwór wysokich lotów. Heavy metal na miarę naszych
czasów. Jak pisałem wcześniej, płyta została zdominowana
przez szybkie kawałki, to też na koniec mamy dwie petardy.
Rozpędzony „Seven Hells” i hymnowy „ When
All Lights Fall” utrzymany w klimacie „Moria” to
znakomite utwory, które powinny zagościć na stałe na liście
koncertowej.
Tylko zespół
takiej klasy jak Bloodbound mógł nagrać taki dopieszczony
album.”Stormborn” to dzieło perfekcyjne w każdym calu. Muzycy
zgrani i bardziej dojrzali. Wiedzą w jakim kierunku idą, wiedzą
jaki jest ich styl i jak zadowolić fanów. Nagrali typowy
album, ale zarazem inny. Jest trochę motywów Sabaton i
Powerwolf, ale to cały czasy ten sam Bloodbound. Każdy fan muzyki
dostrzeże piękno tej płyty, zwłaszcza że sporo tutaj ciekawych
motywów, melodii, które długo jeszcze chodzą za
słuchaczem. Jeden z kandydatów do płyty roku 2014.
Ocena: 10/10
Gdyby nie wybrali dramatycznie słabego singla pilotującego (po którym to video mało brakowało a w ogóle bym tego nie słuchał) i 2-3 kawałków w których tak zżynają z Sabaton iż wywołuje to rumieniec zażenowania, gdyby ta płyta była równa i pełna typowych dla nich patatejek, to MOŻE dorównałaby Unholy Cross.
OdpowiedzUsuńA tak mocna 6...i nic więcej.