Strony

środa, 26 listopada 2014

BLOODBOUND -Stormborn (2014)

Tylko wielkie kapele stać na wielkie rzeczy. Bloodbound należy do pierwszej ligi, jeśli chodzi o heavy/ power i właściwie nic już nie muszą udowadniać. Znakomity debiut w postaci „Nosferatu” ugruntował ich pozycję z miejsca. Ostre riffy, piekło i diabeł w tle, duża dawka przebojów plus własny styl i to musiało się spodobać. Nie powstrzymało Bloodbound odejście znakomitego Urbana Breeda, ani też nagranie słabszego albumu w postaci „Tabula Rasa”, który sprawił, że zespół zatracił trochę swoją tożsamość. Przyjście Patrika Johanssona dodało zespołowi skrzydeł i zespół znów wrócił na dawną ścieżkę. „Unholy Cross” to bez wątpienia jeden z najlepszych albumów tej szwedzkiej i tutaj znów pokazali swoją wielkość. Płyta niemal perfekcyjna w każdym calu i szkoda, że następca w postaci „In the Name of Metal” znów popsuł dobrą passę. Jednak wielki Bloodbound stać na wielkie rzeczy co pokazał w 2011. Pierwszy raz zespół może się pochwalić stabilność, Patrik wprowadził spokój i zapewnił pewien poziom. Odświeżony Bloodbound znów uderza i pokazuje że stać ich na wielkie rzeczy. „Stromborn” to nowy owoc i trzeci już album z Patrikiem na wokalu i w końcu wokalista zagrzał na stałe miejsce w tym zespole, bo z tym było ciężko. Co można o nowy dziele napisać?

Wiele. Jednak wszystko sprowadza się do tego, że jest to jeden z najlepszych albumów tej grupy, który można postawić obok debiutu czy „Unholy Cross”. Kto wie, może to jest największe osiągnięcie tej formacji? Płyta ma w sobie ogień, nie tylko na okładce, która jest kiczowata. Jakby nie patrzeć frontowa okładka to jedyne niedociągnięcie. Zespół znów odżył, przypomniał sobie jak tworzył na „Unholy Cross” czy pierwszych dwóch albumach. Płytę zdominowały naprawdę szybkie power metalowe kompozycje, które kipią energią. Znów każdy kawałek to prawdziwy przebój, który porusza i zapada w pamięci. To nie są kawałki na jedną noc o których zapomnimy szybko. Bloodbound po raz kolejny udowodnił, że są mistrzami w swoim fachu. „Satanic Panic” to jest kompozycja, która sprawia, że szczęka opada. Takie rzeczy Bloodbound potrafi. Zacząć płytę od prawdziwego kopa. Robią to w taki sposób, że słuchacz nie dowierza. Znów jest element zaskoczenia, jednocześnie Bloodbound pozostaje sobą. Słychać klimat „Unholy Cross” z tym, że tak ostro, tak agresywnie Bloodbound jeszcze nie grał. Można doszukać się wpływy Judas Priest czy Cage. Robi to wrażenie, zwłaszcza ta gitarowa współpraca braci Olsson. To się nazywa fenomen. Rozumieją się znakomicie i wiedzą jak porwać słuchacza. Dzieje się sporo i można tutaj przytoczyć braterski pojedynek na solówki jaki mamy w Powerwolf. Zresztą chórki, kościelne organy też tutaj nasuwają właśnie ten zespół. Ten kawałek zaskakuje jeszcze pod innym względem, a mianowicie wokalnym. Patrik tutaj wspina się na wyżyny swoich umiejętności. „Stormborn” jako album zaskakuje tym, że jest tutaj całkiem sporo wpływów Sabaton czy właśnie Powerwolf. Wystarczy posłuchać taki „Iron thorne”. Klawisze zostały tutaj tak dostrojone, żeby był ten bojowy klimat Sabaton. Wciąż jednak to jest znany nam Bloodbound, który kocha grać w szybkim tempie, który ceni sobie melodyjność i proste, chwytliwe refreny. Ten tutaj to taki typowy Bloodbound. Dziecięcy chórek i epicki refren sprawiają, że „Nightmares from The Grave” to wyjątkowy utwór, który można zaliczyć do tych najlepszych w historii z zespołu. Nowy Sabaton to dla mnie był twór ciężko strawny i dawny blask tej kapeli słychać w epickim „Stormborn”. To jest właśnie to. Słodkie, podniosłe klawisze, prosty, stonowany riff i to średnie tempo. Do tego te bojowe chórki. To jest nowy aspekt w muzyce Bloodbound. Zdaje on swój egzamin, daje powiew świeżości i zaskakuje. Kolejną petardą jest „We Raise The dead” z dużą dawką melodii, zwłaszcza w sferze wygrywania solówek. Utwór choć krótki, to bardzo energiczny i treściwy. Brzmi jak zagubiony track z sesji nagraniowej „Unholy Cross”.Równie okazale prezentuje się „Blood of My Blood”, w którym zespół zabiera nas w rejony starego Hammerfall i w tym też się jak najbardziej odnajdują. W „When The Kingdom Will Fall” pojawiają się urocze motywy wyjęte z muzyki celtyckiej, jest sporo Sabaton i marszowy klimat, ale to nie zmienia faktu, że jest to utwór wysokich lotów. Heavy metal na miarę naszych czasów. Jak pisałem wcześniej, płyta została zdominowana przez szybkie kawałki, to też na koniec mamy dwie petardy. Rozpędzony „Seven Hells” i hymnowy „ When All Lights Fall” utrzymany w klimacie „Moria” to znakomite utwory, które powinny zagościć na stałe na liście koncertowej.

Tylko zespół takiej klasy jak Bloodbound mógł nagrać taki dopieszczony album.”Stormborn” to dzieło perfekcyjne w każdym calu. Muzycy zgrani i bardziej dojrzali. Wiedzą w jakim kierunku idą, wiedzą jaki jest ich styl i jak zadowolić fanów. Nagrali typowy album, ale zarazem inny. Jest trochę motywów Sabaton i Powerwolf, ale to cały czasy ten sam Bloodbound. Każdy fan muzyki dostrzeże piękno tej płyty, zwłaszcza że sporo tutaj ciekawych motywów, melodii, które długo jeszcze chodzą za słuchaczem. Jeden z kandydatów do płyty roku 2014.

Ocena: 10/10

1 komentarz:

  1. Gdyby nie wybrali dramatycznie słabego singla pilotującego (po którym to video mało brakowało a w ogóle bym tego nie słuchał) i 2-3 kawałków w których tak zżynają z Sabaton iż wywołuje to rumieniec zażenowania, gdyby ta płyta była równa i pełna typowych dla nich patatejek, to MOŻE dorównałaby Unholy Cross.
    A tak mocna 6...i nic więcej.

    OdpowiedzUsuń