Strony

poniedziałek, 1 grudnia 2014

EAR DANGER - Warrior Soul (2014)

Holandia to miejsce narodzin Ear Danger. Kapeli grające czysty heavy metal przesiąknięty Judas Priest, Raven i NWOBHM. Grali w latach 80, ale nic z tego nie wynikło, nie udało się przeniknąć do tej grupy zespołów, które odnoszą sukces. Jest to jeden z tych zespołów, który miał problem ze stabilizacją, co pokazuje nie tylko brak wydawnictw w wczesnym okresie działalności, ale również częste zmiany składu. Powrócili w 2007 roku i zostali na dobre. Najnowszy album „Warrior Soul” to przypieczętowanie odrodzenia Ear Danger.

Debiutancki album nie przekonywał i miał pewne luki. Nowy krążek ma tą przewagę, że brzmi dojrzalej, agresywniej i ma bardziej zadowalający materiał. Można zarzucić brak pomysłowości, a także wszelką wtórność, która jest tutaj wszędobylska. Jednak ilość energii, ciekawych melodii, dopracowane, solidne wykonanie czyni „Warrior Soul” bardzo udanym albumem. Sztuczka tkwi w tym, że muzycy wychowali się w tamtych czasach i nie mają problemu zagrać riff wyjęty z tamtych lat. Łatwo im przychodzi odtworzenie klimatu lat 80 i to się znajduje odzwierciedlenie w brzmieniu płyty, które jest dopasowane idealnie do riffów. Ivo i Leon to dwa gitarzyści, którzy stanowią trzon tego zespołu. Jednak ich praca jest co najwyżej dobra i czuję tutaj spory niedosyt. Za mało szybszych zrywów i jakiś zaskoczeń. Potencjał był, tylko nie został w pełni wykorzystany. Skąd to wiemy? Choćby po znakomitym otwieraczu w postaci „Warrior Soul”. Ta szybkość, ta dynamika, chwytliwy riff, zapadający w pamięci refren i atrakcyjna główna melodia. To jest właśnie klucz do sukcesu, ale nie udało się za każdym razem zastosować ten sam patent. Zespół nie kryje inspiracji Judas Priest, ale kalka „Rapid Fire” w „Star Illusion” jest nieco niesmaczna. Odrobina hard rocka, też dobrze działa na rozluźnienie i wniesienie nieco radości do płyty. Dobrze tutaj spisuje się w tej roli „I am Your Enemy” i tutaj też trafiła jedna z ciekawszych solówek gitarowych. Jest też prosty, ale zatem przebojowy „On the Run”. Najlepiej zespół wypada w stylistyce speed metalowej i właśnie taki „Spread like wildfire” jest jednym z najjaśniejszych punktów na płycie. W stronę brytyjskiego metalu i NWOBHM Holendrzy udają się w „Crusader”. I nie jest to cover Saxon. Nie brakuje rycerskich motywów, choć można odnieść wrażenie że płytę zdominowały takie szybkie petardy jak „City on Fire”.

Może Ear Danger nie jest wybitną kapelą, może nie są wstanie nagrać genialnego albumu, ale ich heavy metal przesiąknięty latami 80 jest szczery i urzekający. Jest to szybkie, pełne energii, gdzie melodie i wokalista Matt odgrywają kluczową rolę. Album jakich wiele, ale warty uwagi, zwłaszcza jeśli komuś zabrakło pomysłów na urozmaicenie swojej playlisty.

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Całkiem fajnie się ich słucha ale przepadają w nawale bardzo dobrych Heavy Metalowych produkcji których nie brakuje w tym roku \m/.

    OdpowiedzUsuń