Hammeron to kapela
grająca heavy/power metal, jednak nie to jest dziwne. Kapela działa
w latach 80, nagrała debiut i przepadła bez echa. Teraz mamy rok
2014 i tutaj znikąd pojawia się nowy album zatytułowany „Wired
For Sound”. To jest o tyle ciekawe, bowiem nie było mowy ani o
reaktywacji, a same media milczą na ten temat. Gdy się przyjrzymy
temu wydawnictwu to dostrzeżemy, że jest to dzieło jakby nagrane w
latach 80/90, które nigdy nie zostało wydane. Tak więc,
bardziej realne jest to, że mamy do czynienia ze starociem, który
po tylu latach ujrzał światło dzienne. Dobrze, że tak się stało.
Nie jest to nowoczesna papka mało atrakcyjnego i przewidywalnego
heavy/power metalu. „Wired for Sound” to stary dobry, amerykański
power metal w najlepszym wydaniu.
To dzieło się różni
ewidentnie od tych płyt nagranych przez młode zespoły typu
Enforcer czy Bullet, bowiem tutaj nie ma próby odtworzenia
tamtych lat, tutaj słychać, że to zostało zarejestrowane w latach
80/90. Szorstkie, ostre brzmienie, które jest dość brudne i
nawet powiedziałbym thrash metalowe, ale takie było amerykańskie
brzmienie w tamtym okresie. Okładka też prosta i taka zrobiona w
myśl lat 80 i to już są pierwsze symptomy które
przekreślają, że ta płyta mogła być nagrana w obecnym czasie.
Idąc dalej tym tropem, to można dostrzec że materiał jaki znalazł
się na tym wydawnictwie to nic innego jak demo z 1987r. To już
wiele nam odkrywa. Poza tym słychać też niesamowity i ponadczasowy
wokal Briana Torcha, który niektórzy znają za pewne z
Znowhite. Jak doszło do wydania „Wired for Sound” sam nie wiem,
ale niezmiernie mnie to cieszy, że udało im się wydać to co
jeszcze zostało z lat 80. Muzyka pomimo tylu lat robi większe
wrażenie niż nie jeden album z tego gatunku jaki ukazał się w tym
roku. Hammeron przebija wszystko swoim wykonaniem, szczerością,
brzmieniem, materiałem i wysokim poziomem nagranej w tamtych latach
muzyki. Tego nie zastąpi nic co zostało nagrane na przestrzeni
dwóch ostatnich lat. Już otwieracz „One More Time”
rzuca na kolana i po prostu szczęka opada z wrażenia. Heavy/speed/
power metal z nutką thrash metalu i to na najwyższym poziomie.
Słychać, że jest to muzyka z innej epoki, ale najbardziej poraża
ta energia, ta atmosfera, to z jaką pasją stworzono ten materiał i
jaka bije z niego moc. Otwieracz brzmi tak jakby ktoś zmieszał
Gravestone, Agent Steel i Toxik, ale to nie koniec skojarzeń. Jednak
to nie jest marna podróba czegoś nam znanego, oj nie. Nieco
hard rockowy „Hold You” zabiera nas jakby w rejony
Scorpions, ale nie tylko. Z tego albumu nie tylko wokal zasługuje na
szczególną uwagę, bowiem to co wyprawiają Vega i Lazor
przechodzi ludzkie pojęcie. Dzieje się sporo, ale najciekawsze to
że każda solówka, każdy riff zagrany jest z polotem,
pomysłem i nie ma mowy o graniu na jedno kopyto. Dalej mamy
rozpędzony „Hungry For The Fight” w którym
zespół pokazuje pazur. Jest agresja, szybkość, a także
troszkę z thrash metalu. Z kolei w „Journey;s End”
zespół daje upust melodyjności i przebojowości. W tym
utworze gitarzyści pokazują na co ich naprawdę stać, a przecież
to jeden z wielu przykładów, jakie mamy na tym albumie. „The
Way” prostszy w swojej formie, może bardziej heavy
metalowy, ale jest to kawałek bardzo urokliwy. Echa niemieckiego
metalu są tutaj bardzo słyszalne. Słuchając szybszego „Living
on The Edge” przypomniały mi się najlepsze lata Chastain.
Podejście do zagrywek gitarowych jest tutaj bardzo podobne. Kto lubi
mocniejsze dźwięki, ten będzie zachwycony ostrzejszym „Fullforce”,
gdzie zespół wtrąca motywy bardziej thrash metalowe. Nawet
wokal Briana jest taki jak z okresu Znowhite. Całość zamyka nieco
mroczniejszy „Hammer And Sickle” , który
podsumowuje styl Hammeron oraz poziom ich muzyki.
Dobrze stało się, że
ten mało znany komu materiał z lat 80 ujrzał w końcu światło
dzienne. Trochę czasu to trwało, ale warto było. Taki
heavy/speed/power metal zawsze jest na wagę złota. Kto wie, może
wzrośnie zainteresowanie tym zespołem i może kiedyś dojdzie do
jakiejś reaktywacji. Pomarzyć każdy może. „Wired for Sound”
to bardzo miła niespodzianka, zwłaszcza dla smakoszy heavy/power
metalu lat 80. Gorąco polecam.
Ocena: 9.5/10
Popieram perełka jakich mało \m/.
OdpowiedzUsuńtylko odgrzewany kilka razy bigos smakuje wyśmienicie, nic ciekawego i bez jaj,choć w sumie nie dziwię się skoro badziew typu SAVAGE MASTER - Mask of The Devil (2014) dostaje 9/10 i na dodatek porównanie do Mercyful Fate to już przegięcie
OdpowiedzUsuń