Strony

wtorek, 23 grudnia 2014

HAMMERON - Wired For Sound (2014)

Hammeron to kapela grająca heavy/power metal, jednak nie to jest dziwne. Kapela działa w latach 80, nagrała debiut i przepadła bez echa. Teraz mamy rok 2014 i tutaj znikąd pojawia się nowy album zatytułowany „Wired For Sound”. To jest o tyle ciekawe, bowiem nie było mowy ani o reaktywacji, a same media milczą na ten temat. Gdy się przyjrzymy temu wydawnictwu to dostrzeżemy, że jest to dzieło jakby nagrane w latach 80/90, które nigdy nie zostało wydane. Tak więc, bardziej realne jest to, że mamy do czynienia ze starociem, który po tylu latach ujrzał światło dzienne. Dobrze, że tak się stało. Nie jest to nowoczesna papka mało atrakcyjnego i przewidywalnego heavy/power metalu. „Wired for Sound” to stary dobry, amerykański power metal w najlepszym wydaniu.

To dzieło się różni ewidentnie od tych płyt nagranych przez młode zespoły typu Enforcer czy Bullet, bowiem tutaj nie ma próby odtworzenia tamtych lat, tutaj słychać, że to zostało zarejestrowane w latach 80/90. Szorstkie, ostre brzmienie, które jest dość brudne i nawet powiedziałbym thrash metalowe, ale takie było amerykańskie brzmienie w tamtym okresie. Okładka też prosta i taka zrobiona w myśl lat 80 i to już są pierwsze symptomy które przekreślają, że ta płyta mogła być nagrana w obecnym czasie. Idąc dalej tym tropem, to można dostrzec że materiał jaki znalazł się na tym wydawnictwie to nic innego jak demo z 1987r. To już wiele nam odkrywa. Poza tym słychać też niesamowity i ponadczasowy wokal Briana Torcha, który niektórzy znają za pewne z Znowhite. Jak doszło do wydania „Wired for Sound” sam nie wiem, ale niezmiernie mnie to cieszy, że udało im się wydać to co jeszcze zostało z lat 80. Muzyka pomimo tylu lat robi większe wrażenie niż nie jeden album z tego gatunku jaki ukazał się w tym roku. Hammeron przebija wszystko swoim wykonaniem, szczerością, brzmieniem, materiałem i wysokim poziomem nagranej w tamtych latach muzyki. Tego nie zastąpi nic co zostało nagrane na przestrzeni dwóch ostatnich lat. Już otwieracz „One More Time” rzuca na kolana i po prostu szczęka opada z wrażenia. Heavy/speed/ power metal z nutką thrash metalu i to na najwyższym poziomie. Słychać, że jest to muzyka z innej epoki, ale najbardziej poraża ta energia, ta atmosfera, to z jaką pasją stworzono ten materiał i jaka bije z niego moc. Otwieracz brzmi tak jakby ktoś zmieszał Gravestone, Agent Steel i Toxik, ale to nie koniec skojarzeń. Jednak to nie jest marna podróba czegoś nam znanego, oj nie. Nieco hard rockowy „Hold You” zabiera nas jakby w rejony Scorpions, ale nie tylko. Z tego albumu nie tylko wokal zasługuje na szczególną uwagę, bowiem to co wyprawiają Vega i Lazor przechodzi ludzkie pojęcie. Dzieje się sporo, ale najciekawsze to że każda solówka, każdy riff zagrany jest z polotem, pomysłem i nie ma mowy o graniu na jedno kopyto. Dalej mamy rozpędzony „Hungry For The Fight” w którym zespół pokazuje pazur. Jest agresja, szybkość, a także troszkę z thrash metalu. Z kolei w „Journey;s End” zespół daje upust melodyjności i przebojowości. W tym utworze gitarzyści pokazują na co ich naprawdę stać, a przecież to jeden z wielu przykładów, jakie mamy na tym albumie. „The Way” prostszy w swojej formie, może bardziej heavy metalowy, ale jest to kawałek bardzo urokliwy. Echa niemieckiego metalu są tutaj bardzo słyszalne. Słuchając szybszego „Living on The Edge” przypomniały mi się najlepsze lata Chastain. Podejście do zagrywek gitarowych jest tutaj bardzo podobne. Kto lubi mocniejsze dźwięki, ten będzie zachwycony ostrzejszym „Fullforce”, gdzie zespół wtrąca motywy bardziej thrash metalowe. Nawet wokal Briana jest taki jak z okresu Znowhite. Całość zamyka nieco mroczniejszy „Hammer And Sickle” , który podsumowuje styl Hammeron oraz poziom ich muzyki.

Dobrze stało się, że ten mało znany komu materiał z lat 80 ujrzał w końcu światło dzienne. Trochę czasu to trwało, ale warto było. Taki heavy/speed/power metal zawsze jest na wagę złota. Kto wie, może wzrośnie zainteresowanie tym zespołem i może kiedyś dojdzie do jakiejś reaktywacji. Pomarzyć każdy może. „Wired for Sound” to bardzo miła niespodzianka, zwłaszcza dla smakoszy heavy/power metalu lat 80. Gorąco polecam.

Ocena: 9.5/10

2 komentarze:

  1. Popieram perełka jakich mało \m/.

    OdpowiedzUsuń
  2. tylko odgrzewany kilka razy bigos smakuje wyśmienicie, nic ciekawego i bez jaj,choć w sumie nie dziwię się skoro badziew typu SAVAGE MASTER - Mask of The Devil (2014) dostaje 9/10 i na dodatek porównanie do Mercyful Fate to już przegięcie

    OdpowiedzUsuń