Od samego początku
przyklejono do niemieckiego Orden Ogan etykietę naśladowców stylu Blind
Guardian czy Running Wild. Nic dziwnego, w końcu w ich muzyce słychać wpływy
tych kapel i nie kryją tego. Z każdym kolejnym wydawnictwem, tylko utwierdzają
nas w tym przekonaniu. Inną ciekawą kwestią w przypadku tej formacji jest to,
że z każdym albumem poziom muzyki wzrasta i zespół stawia sobie poprzeczkę jeszcze
wyżej. Najnowsze dzieło tj „Ravenhead” można śmiało uznać za jeden z ich
najlepszych albumów, jeśli nie najlepszy. Nie, to nie są herezje czy ślepa
miłość, to są fakty.
Przemawia za tym wiele
czynników. Przede wszystkim Orden Ogan dalej zostaje wierny swojemu stylowi i
właściwie rozwinął to co zaprezentował na znakomitym „To The End”. Jest w
dalszym ciągu klimatycznie, melodyjnie, przebojowo. Jednak „Ravenhead” to
album, w którym wszystkiego jest więcej niż na poprzednich wydawnictwach. Album
jest pod każdym względem bardziej dojrzały i jeszcze bardziej dopieszczony.
Brzmienie wykreowane przez speca od płyt Sodom czy Lucana Coil przesądziło o
brudzie i agresywnym wydźwięku. Klimatyczna okładka autorstwa pana Marschalla,
tylko podkreśliła jak zespół dba o szczegóły i ile pracy włożył, aby ten album
był jak najlepszy w swojej kategorii. Fani Blind Guardian i Running wild już
patrząc na okładkę, wiedzą że to jest coś dla nich. Orden Ogan postanowił też
podkreślić siłę tego albumu poprzez znakomitych gości w postaci Chrisa
Boltendahla i Joacima Cansa. Płyta sama w sobie jest bardziej przejrzysta,
epicka i bardzo klimatyczna. Zespół nie zapomniał o przebojowości czy elemencie
zaskoczenia. Zaczyna się typowo, bo od instrumentalnego intra. „Orden
Ogan” zachwyca epickim klimatem i
spokojnym charakterem. Dalej mamy już to do czego nas przyzwyczaił zespół czyli
melodyjny power metal z wpływami Running Wild, czy Gamma Ray. „Ravenhead” to jeden z najlepszych kawałków tej formacji,
która podkreśla ile dla tego zespołu znaczy duet gitarowy Seeb/Tobin. Dzieje
się sporo i wystarczy się wsłuchąć w tą całą motoryką. Jest agresja, folkowy
klimat, jest ciekawa melodia i bawienie się tempem. To musi się podobać. Album
promował najciekawszy utwór w historii zespołu, a mianowicie „Fever”. Znakomita melodia rodem z Grave Digger, riff
przesiąknięty Running Wild i refren zakorzeniony w stylu Blind Guardian czy
Hammerfall. To jest właśnie to za co kocham Orden Ogan. Świetny przebój, który
pokazuje jak zespół się rozwinął i jak wysoko zawiesił poprzeczkę tym razem.
Nie zabrakło nowoczesności czy progresywności, które można uświadczyć w
cięższym „The Lake”.
Ciekawie wypada klimat grozy w „Evil Lies In every Man” i tutaj zespół starał się uzyskać bardziej power
metalowy charakter co wyszło znakomicie. Słuchając płyty na pewno nie można
pominąć agresywnego i mrocznego „Here at The End of The World”. Tutaj Orden Ogan zabiera nas w rejony Grave Digger
i efekt jest powalający, zwłaszcza że gościnnie tutaj wystąpił sam Chris
Boltendahl. Z kolei „ Sorrow is your Tale” z gościnnym występem Joacima Cansa zalatuje pod
styl Hammerfall. No gdy gościnnie występuje sam wokalista Hammerfall to trudno
uzyskać inny efekt. Jak przystało na Orden Ogan nie mogło też zabraknąć wpływów
Blind Guardian, a te najlepiej słychać w balladzie „A reason To
Give”. Bardzo klimatyczna i wciągająca
ballada. Kto lubi stary Blind Guardian z czasów „Imaginations from The Other
side” ten pokocha rozpędzony, power metalowy „Deaf among the blind”. Orden Ogan znakomicie się odnajduje w takim
szybszym graniu i chciałoby się jak najwięcej takich petard na płycie. Całość
zamyka nieco słabszy „Too soon”, który za wiele nie wnosi do tego wydawnictwa, ale można ten utwór
potraktować jako takie outro.
Orden Ogan nie ma zamiaru zwalniać tempa w kreowaniu się na godnego
następcę Blind Guardian i Running Wild. Po nagraniu 5 albumów szybko
przedostali się do grona najlepszych kapel, który mogą zwojować metalowy świat.
„Ravenhead” to najlepsze dzieło niemieckiej formacji, który zabiera nas w złote
lata Running Wild i Blind Guardian. Nowa płyta jest energiczna, dojrzała i
dopracowana pod każdym względem. Oby jak najwięcej takich albumów w roku 2015.
Ocena: 9.5/10
P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP
Z płyty na płytę coraz lepsi :) Recka super z jednym "ale". Gdzie ty chłopie słyszysz tyle wpływów Running Wild ?? Gamma - tak, Hammerfall - tak, Guardian ?? - jak najbardziej, ale Running ?? To zupełnie inna bajka, ale w sumie każdy ma inny słuch :) niech Ci będzie :P Polecam teledysk do utworu "F.E.V.E.R", kawał dobrej roboty. Mimo horrorkowatego klimatu nie śmieszy (co niestety zdarza się za często przy heavy klipach).
OdpowiedzUsuń