A to ci niespodzianka. W
życiu bym nie przypuszczał, że niemiecki Warrant powróci
jeszcze do świata żywych. Ich działalność przypadła na lata 80
i wtedy właśnie światło dzienne ujrzał debiutancki album „The
Enforcer”, który uzyskał status kultowego. Każdy kto lubi
heavy/speed metal utrzymany w stylu Savage Grace, Gravestone, Iron
Angel, Running Wild czy Abbatoir powinien znać ten krążek. Po
wydaniu tamtego dzieła kapela długo nie pociągnęła i się
rozpadła. Teraz po prawie 30 latach kapela nie dość że
reaktywowała się to jeszcze nagrała drugi album. „Metal Bridge”
to nic innego jak kontynuowane tamtego stylu z lat 80. Można odnieść
wrażenie, że zespół postanowił w najlepsze dopisać dalszy
rozdziała tego co zaczęli w latach 80. To niezmiernie cieszy, że
nie zmienili swojego stylu i dalej są wierni tym samym priorytetom.
Ta niemiecka machina
wcale nie zardzewiała i wciąż sprawnie funkcjonuje. Wszystko znów
opiera się na ostrych riffach, w których liczy się szybkość
i agresja. Oczywiście Warrant nie byłby sobą gdyby nie wokal
Jorga, który jest charyzmatyczny i odzwierciedlający
niemiecką toporność. Ciężko sobie tutaj wyobrazić inny typ
wokalu jak ten przypominający Chrisa Boltendahla czy Udo
Dirkschneidera. Idealnie on pasuje do tej całej otoczki. Nowy album
wypada nie wiele gorzej od debiutu z lat 80. Sekret tkwi, że w sumie
skład nie wiele się zmienił. W końcu poza Jorgiem, pozostał
Oliver May. Perkusista Thomas Rosemann radzi sobie całkiem dobrze
jak nowego członka, co słychać w „Dont get mad even”.
Z koeli gitarzysta Dirk dobrze dogaduje się z Oliverem co dało w
efekcie bardzo poukładany i przemyślany album. Nowoczesne
brzmienie, podkreśla agresywność i dynamikę, której jest
tutaj pod dostatkiem. „Asylum” to po pierwsza
kompozycja zaraz po krótkim itrze i tutaj słychać to co
najlepsze w niemieckim metalu, to co najlepsze w heavy/speed metalu.
Riff mógłby spokojnie zdobić album Accept, czy Headhunter.
Kto polubił debiutancki album Panzer prowadzonego przez Schmiera,
ten również pokocha to co gra obecnie Warrant. W „Come
and Get it” jest nacisk na agresję i heavy metalowy
wydźwięk. Słychać, że toporność jest tutaj bardzo istotna.
Odgrywa ona większą rolę niż wygrywanie prostych i atrakcyjnych
melodii. Na płycie nie brakuje cech thrash metalu, co słychać w
mocnym „You Keep Me In Hell” czy w ”Face
The Death”. Nowy album kipi energią i ciężko tutaj o coś
innego jak o szybki speed metal, który znajdujemy w „Hellium
Head” czy „Nyctophobia”. Na dłuższą
metę może to być nieco nużące, że prawie przez całą godzinę
słuchamy podobnych motywów. Plusem tego jest, że nie ma
zbędnych wypełniaczy i płyta jest równa.
Niektóre powroty
do świata żywych kończą się nie powodzeniem i prawdziwą
katastrofą. Taka wpadka tylko wtedy psuje to co zespół
osiągnął przed laty. Jednak Warrant wychodzi z tego obronną ręką.
„Metal Bridge” podtrzymuje to co zespół prezentował w
latach 80. Jest to udana kontynuacja tego, co zawierał „The
Enforcer”. Jest ta sama dynamika, toporność, pazur i spora dawka
speed metalu. Brawo panowie. Witamy z powrotem i czekamy na więcej
takich albumów.
Ocena: 8/10
Album jak najbardziej zasługujący na wysoką oceną, jednak wg mnie nie ma tam absolutnie żadnej kontynuacji ich stylu z lat 80-tych. To totalnie inna muzyka, nie tylko z uwagi na nowocześniejsze brzmienie, ale i nawet konstrukcje utworów.
OdpowiedzUsuńNa widok nazwy zespołu i wzmiance o latach 80. przypomniało mi się jedno muzyczne dziadostwo z tamtego okresu, kawałek się zwał "Cherry Pie", ale oczywiście, taka metamorfoza byłaby nieprawdopodobna i wręcz szokująca, he, he!
OdpowiedzUsuń