Strony

niedziela, 11 stycznia 2015

BATTLE BEAST - Unholy Savior (2015)

Gdyby tak się przyjrzeć młodym zespołom to i tutaj nie brakuje kapel, które szybko odniosły sukces i zebrały sporo grono fanów. Jednym z takich bardzo rozpoznawalnych zespołów jest mimo krótkiego stażu fiński Battle Beast. Przepustką do sławy było wygranie konkursu Wacken i debiut „Steel” nie był niczym nowym. Nie był to powiew świeżości, ani odkrywanie nowych muzycznych rejonów. Jednak tym albumem Battle Beast pokazał, że można nawet ciekawie zinterpretować twórczość Dio. To wydawnictwo cechowała niezwykła przebojowość, może i nadużyto tutaj słodkości i partii klawiszowych. Jednak mimo pewnych niedociągnięć to był szczery heavy metal, który łatwo trafiał do słuchaczy. Mocnym atutem była wokalistka Nitte Valo, która brzmiała niczym córka Ronniego James Dio. Wraz z przyjściem Noory Louhimo zespół nabrał bardziej komercyjnego charakteru. Więcej słodkich melodii, cech Sabaton czy Lordi. Już „Battle Beast” niczym nie zaskakiwał i pozostawiał niedosyt. O tyle najnowsze dzieło finów zatytułowane „Unholy Savior” kompromituje zespół na całej linii.

Przede wszystkim warto zastanowić się ile tak naprawdę jest tutaj metalu. Mam wrażenie, że dyskotekowe melodie i słodki charakter pozbawił ten zespół tego co go cechowało na debiucie. Gdzieś przepadła ta surowizna, ta naturalność, ten klimat klasycznego metalu spod znaku Dio. Teraz zespół brzmi jak dyskotekowa wersja Sabaton. Może młody zespół nie chce już osiągać sukcesów w metalowym świecie, lecz w świecie komercji? Może chcą podzielić los Lordi i zwyciężyć w Eurowizjii? Nowy materiał nie za wiele ma do czynienia z metalem i momentami można się zastanowić czy disco metal czy może pomysł na nowy odłam metalu? Jasne, Battle Beast próbuje przekupić nas chwytliwymi melodiami, przebojami typu „Madness”. Jednak ile w tym szczerości a ile komercyjnego sprzedania się by zarobić jak najwięcej? Pozostawię wam to do oceny i może Wy sami sobie odpowiecie. Ja mam ocenić materiał jaki znalazł się na płycie i to też przechodzę do tego czym prędzej. Mamy tutaj 12 utworów razem z bonusem i właściwie otwarcie płyty „Lionheart” nie jest tragiczne. Szybki kawałek nieco przesiąknięty melodyjnym power metalem spod znaku Sabaton, ale oczywiście pozbawiony pazura i szczerości. Została nam tylko przebojowość, która niestety nie cieszy tak jak na debiucie. Brzmi to sztucznie i niestety spłaszczone, plastikowe brzmienie nie sprzyja, żeby myśleć inaczej. Tytułowy „Unholy savior” miał być podniosły, epicki, a wyszło komicznie. Co ciekawe śpiew Noory jest tutaj bardziej popowy niż metalowy. Ciężko to przetrawić, ale przecież to jeszcze nie koniec płyty. Echa debiutu słychać w agresywniejszym „I want The World...and everthing in it”. Dobrą passę podtrzymuje rytmiczny „Madness”, który brzmi nieco jak mieszanka Bloodbound i Powerwolf. Battle Beast to jednak zespół bardzo komercyjny i chyba mierzą teraz do innej grupy docelowej. Fani disco i pop z pewnością docenią „Sea of dreams” czy „Touch in The Night”, który o dziwo promował ten album. Na co warto jeszcze zwrócić uwagę co by nie tracić czasu na wypełniacze? Z pewnością na „Far Far Away”, który ma riff zalatujący pod Dio. Jest jeszcze znakomity „Speed and Danger”, w którym ograniczono klawisze, słodkie melodie, co wyszło tylko na dobre kawałkowi. Niestety 1-3 utwory nie uratują płyty, która jest bardzo komercyjna.

„Unholy Savior” przykuwa uwagę ciekawą okładką, która jest póki co najlepsza w dorobku kapeli. Szkoda, że nie mogę napisać tego samego o zawartości. Zespół porzucił klasyczne brzmienie, czerpanie z Dio. Teraz jest to miałka papka disco, metalu i popu, dla młodzieży która ceni sobie właśnie takie słodkie melodie, bez pazura i charakteru. Ja mówię głośne „Nie” tej płycie Battle beast.

Ocena: 3.5/10

11 komentarzy:

  1. Ta recenzja nie zachęciła mnie do posłuchania całej płyty ale puściłem sobie na youtube clip do Madness i...nie jest wcale tak tragicznie (według mnie ).To jest taka muza do posłuchania w samochodzie czy imprezie...taki rozrywkowy klawiszowy metal...dobry wokal,perka fajnie chodzi,niezłe solo na gitarze...disco to to nie jest na pewno...zbyt brutalna ocena według mnie...fanom disco czy techno się nie podoba...sprawdziłem.Może zbyt nachalne klawisze są ale to się może podobac albo nie...rzecz gustu...według mnie niezły kawałek.Oczywiście sam teledysk durny,mogli zrobic z samym zespołem.......PS:kiedyś na metalcave muzę Freedom Call niektórzy określali jako disco...

    OdpowiedzUsuń
  2. Acha...napisałeś że mierzą do innej grupy docelowej słuchaczy i że są komercyjni...no nie wiem.Na komercyjny sukces może mogliby liczyc w czasie kiedy sukcesy odnosili Europe i Bon Jovi...a teraz to nie wiem...Jednak za ostre dla fanów disco a za miękkie dla tru metali czyli raczej produkt niszowy...u nas na pewno bo chyba Behemot sprzedaje się lepiej niż BB...

    OdpowiedzUsuń
  3. Może i chuj się znam, ale uważam, że dwa poprzednie albumy były okej, zwłaszcza debiut. To było to czego powinien się trzymać Battle Beast. Podobały mi się wpływy Dio i to, że nie przesadzali z słodkością. Drugi album był słodszy, ale wciąż było solidne granie. Z nowego albumy właściwie 3 kawałki są okej, reszta mnie irytowała i nie wracam już do tego wydawnictwa. Najlepsze jest to, że znowu się rozczulamy nad słabą płytą kiedy, jest nowy Serious Black, Orden Ogan czy Udo. To są płyty wartościowe i godne uwagi a nie Battle Beast. Klawiszowy, rozrywkowy metal? Posłuchajcie sobie Stargazery to jest ambitna, w dodatku bardzo melodyjna muzyka, gdzie klawisze tworzą niezwykły klimat. A zdanie każdy może mieć swoje, ja po prostu jestem rozczarowany tym albumem i wolę zapuścić stary "Steel", który miał w sobie to coś. Pozdrawiam Was wszystkich:P

    OdpowiedzUsuń
  4. Łukasz ...tu prośba do Ciebie...nie daj się podpuszczac jakimś palantom...na blogu zawsze trolownia się znajdzie...A jeśli chodzi o BB...piszesz posłuchajcie Stargazery to AMBITNA muzyka...no właśnie o to chodzi że to co gra BB to nie jest ambitne...takie tam melopitolenie ...ja mogę tego posłuchac Ty nie...nie ma problemu...M

    OdpowiedzUsuń
  5. A Amaranthe kojarzysz ? Też dużo klawiszy i ładnych melodyjek ...chociaż Elize Ryd na wokalu ...ale muza też taka do posłuchania po prostu...albo wejdzie albo nie...M

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak Marian masz rację zawsze się znajdzie ktoś kto bedzie szukał zaczepki :P Dobra battle beast nie gra ambitnie, ale dwa poprzednie albumy nadawały się do słuchania, a o nowym niestety tego nie mogę powiedzieć. Tak kojarzę Amaranthe i to też nie jest muzyka w moim guście :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak Łukasz masz rację...nowe BB to jak dla mnie tylko częściowo udane...ale taki Touch in the night to ciekawe połączenie new romantic z aor....moim zdaniem eksperymentują po prostu...inna sprawa czy we właściwą stronę...pewnie że nadmiar klawiszy czasem irytuje mnie także ale cóż jak to mówią ...rzecz gustu M

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja Amaranthe jednak lubię bo to też według mnie taka muza bez większych ambicji...do posłuchania po prostu ... i dziwna rzecz...jeśli by to było komercyjne to w mediach by non stop puszczali...w latach 80 tych to może tak ale teraz nie mają szans...bo jeśli takie bandy jak BB myślą że napakują utwór klawiszami i popowymi melodiami z ostrą gitarą w tle i zrobią furorę to się spóżnili o kilkadziesiąt lat...tak myślę M

    OdpowiedzUsuń
  9. Mnie ten album zaskoczył bardzo pozytywnie. Nigdy nie byłem specjalnym miłośnikiem Battle Beast. Poprzednie płyty były ok, ale dopiero nowa spodobała mi się w całości. Nie mam jej nic do zarzucenia. Może i mniej tu metalu niż na poprzedniczkach, ale co z tego ?? Mam w domu od cholery płyt z metalem wszelkiej maści i czasem potrzebuję właśnie takiej płyty: lekkiej i potwornie przebojowej :) Hicior goni hicior, jak dla mnie super album na odstresowanie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. W pełni przychylam się do oceny Łukasza, masz rację z tym badziewiem.
    Więcej na:
    http://www.encyklopediametalu.net16.net

    OdpowiedzUsuń