W heavy metalowym światku są zespoły
na których płyty czeka się z utęsknieniem i wielką
nadzieję, że znów będzie to wielkie dzieło. Takie zespoły
działają na nasza podświadomość poprzez magię swojej nazwy,
poprzez znakomite lata doświadczenia, wielkie dzieła na swoim
koncie czy też sentyment. Oj takich zespołów każdy mógłby
wymienić po kilka i na pewno dla wielu osób takim zespołem
jest Blind Guardian. O osiągnięciach tej zasłużonej kapeli power
metalowej można by napisać elaborat, w którym można by się
rozczulić jakie to świetne albumy nagrali w przeszłości i jak z
rewolucjonizowali gatunek power metalu. Od dłuższego czasu zespół
ten przeżywa kryzys i nic dziwnego że tonący statek opuścił
perkusista Thomen Stauch. Blind Guardian żyje wspomnieniami i żyje
w cieniu swojej wielkości. Niestety taka jest prawda. Próby
powrotu do korzeni były już na „A twist in the Myth” czy
poprzednim „At The edge of Time”. Oba albumy nie są złe, ba
nawet można je zaliczyć nawet do udanych. Nutka progresji, folkowe
melodie, na ostatnim zespół nawet poszedł dalej, udając się
w rejony epickiego, symfonicznego metalu. Zespół próbuje
nowych rzeczy i chce pokazać jak to niby się rozwija i nowy
album”Beyond The Red Mirror” to ma być kolejny tego przykład.
Kolejny krok na przód w stylu tej kapeli i przykład, że
można się rozwijać. Zaczynali jako speed metalowa kapela, potem
pokazali się z bardziej power metalowej strony, potem pojawiła się
progresywna strona zespołu i na koniec stali się bardziej
symfonicznym zespołem. Niezła historia, ale czy taki obrót
stawia długo wyczekiwany nowy album”Beyond The Red Mirror” w
dobrym świetle? Zobaczmy czy magia nazwy i sentyment do tej wielkiej
kapeli, która zmieniła moje poglądy muzyczne zadziałała i
czy faktycznie mamy z tak arcydziełem jaki to przedstawiali wszyscy
dotychczasowy recenzenci.
Nie można spojrzeć na nowy album nie
znając poprzedniego „At the Edge of Time” czy „A Twist in the
Myth”, które są podstawowym gruntem brzmienia nowego albumu
i to jaki styl zespół prezentuje. Na poprzednim albumie
zespół wykorzystał orkiestrę, symfoniczne patenty, dzięki
czemu uzyskaliśmy takie podniosłe, epickie kawałki jak „Wheel Of
Time”. Był powiew świeżości, było coś nowego, ale
jednocześnie została stara konwencja i była ta ich słynna
przebojowość. To sprawiło, że „At The Edge of Time” to był
jeden z ich najlepszych albumów. Jak można było przewidzieć
w tamtym czasie, zespół postanowił rozwinąć właśnie te
cechy i obrano drogę bardziej symfoniczną. Dotychczas 4 lata trzeba
było czekać na nowy album Niemców, ale tym razem trzeba było
5 lat by stworzyć nowy materiał. Wiele pracy zespół włożył,
żeby album brzmiał z takim przepychem i rozmachem. Efekt niezły.
Tylko co z tego, że jest ciekawy pomysł, jest sporo orkiestry i
innych urozmaiceń jak nie ma w tym Blind Guardian? Nie ma tych
charakterystycznych przejść perkusji, ciekawych wejść na początku
kompozycji, brak chwytliwych melodii, czy mocnych riff. Nie jest to
już ten Blind Guardian, który znaliśmy z poprzednich
wydawnictw, nie jest to już też zespół, który gra
mocny i energiczny power metal. Można powiedzieć, że zespół
zdradził swoje początki, korzenie i własną tożsamość tylko po
to żeby stworzyć coś innego, coś co wydałoby się świeże. Czy
naprawdę Blind Guardian musi udawać jakiś drugie Rhapsody czy
Symphony X? Przecież oni są od zupełnie innego zadania. Z „At
The Edge of Time” mamy symfoniczne patenty, orkiestrę, rozmach i
nacisk na rozbudowane kompozycje, z kolei z „A Twist in the Myth”
przerysowane niedopracowane brzmienie, które zniekształca
wydźwięk gitar i niszcząc potężny głos Hansiego. Wykorzystanego
z tamtego krążka też spore cechy progresywnego metalu i tak
dostaliśmy dość ciężko strawny album, który w niczym nie
przypomina dawny Blind Guardian. Tak kolejne obietnicy i
przechwalenia pozostały bez potwierdzenia.
Wytwórnia płytowa Nuclear Blast
to jedna z tych największych i zadbała o promocję tej płyty.
Liczne pochlebne recenzję przed premierą, singiel czy trailery
zapowiadające całość. Był szum i zapowiedzi, że zespół
nagrał znakomite dzieło. W końcu historia będąca kontynuacją
tej z „Imaginations from the other side” naprawdę zobowiązuje
do tego żeby było to coś wielkiego. Niestety przeczucia, że
będzie to słaby album zwiastował singiel „Twilight of the
Gods”. Średni riff, refren, który nie zapada w
pamięci i styl przypominający „A Twist in The Myth” to nie
wróżyło nic dobrego. Co ciekawe ostatecznie jest to jeden z
najlepszych utworów na płycie, w którym są echa Blind
Guardian, który znamy. Nie ucieszy was pewnie fakt, że to
jedna z nielicznych power metalowych kompozycji na nowym
wydawnictwie. Przejdźmy zatem do pozostałych kompozycji na tym
albumie. Na samym wstępie witają nas gregoriańskie śpiewy,
ponury, ale zarazem podniosły chór. Tak właśnie zaczyna się
pierwszy kolos w postaci „The Ninth Wave”. Można
przeżyć początkowo, że to jest Blind Guardian. Chór
bardziej kieruje nas w stronę takiego Therion czy Rhapsody. Układ
płyty przypomina oczywiście poprzednika, czyli na początek i
koniec mamy kolosa. Sam utwór niestety bardzo przekombinowany,
za dużo tutaj progresji, jakiś nie potrzebnych bitów, czy
też odesłań do Queen. Niby wiele się dzieje, niby zespół
stara nam przedstawić różne motywy, ale jest to chaotyczne i
ciężko strawne. Tutaj zespół pokazał, że bliżej im do „A
Twist in the Myth” niż kultowego „Imaginations from the Other
Side”. Już sam wstęp po prostu zniechęca, bo przecież same
genialne chórki to za mało, żeby zachwycić prawdziwego fana
Blind Guardian. Pierwszym utworem, który w jakiś sposób
gdzieś tam mnie poruszył jest „Prophecies”. Nie
ma tutaj dominacji orkiestry, nie ma w tym kawałku też aż takiego
kombinowania, co bardzo cieszy. Utwór jest utrzymany w średnim
tempie, ale może nas ucieszyć bardziej chwytliwy refren. Sam riff,
to co wygrywa Olbrich i Siepen przypomina oczywiście „A Twist In
The Myth”, ale i tak jest ciekawej niż na dziwacznym otwieraczu.
Jednym z najciekawszych momentów na płycie jest „At
The Edge of Time”.Jak samo nazwa wskazuje utwór
brzmi jak zagubiony track z poprzedniej płyty. Jest to kompozycja
podniosła i tutaj ta orkiestra składająca się z 90 muzyków
robi swoje i sprawia że kawałek brzmi epicko i niezwykle podniośle.
Nie jest to stary Blind Guardian, ale jest w końcu jakiś ciekawy
pomysł, jest lekkość i przebojowość. Jak dobrze się w słuchamy
to są i również elementy folkowe. Co można zarzucić temu
utworowi jak i całej płycie to z pewnością nie potrzebne
wydłużanie kompozycji i takie silenie się na pseudo rozbudowane,
progresywne kawałki. Na dłuższą metę jest to bardzo męczące.
„Ashes of Eternity” to miał być chyba
najostrzejszy utwór na płycie przywołujący „Imaginations
From the Other side”. Niestety słychać tutaj więcej „A Twist
in The Myth”, a progresywne patenty psują to czym mógł być
ten kawałek. Cieszy, że tutaj jest jakiś mocniejszy riff, jest też
power metalowa formuła. Szkoda, że wyszedł z tego drugi średni
kawałek pokroju singlowego „Twilight of The Gods”. Co ciekawe
takie średnie kawałki jak ten tutaj przytoczony są najmocniejszymi
momentami na płycie. Prawdziwe emocje przeżyłem dopiero przy 7
kompozycji zatytułowanej „The Holy Grail”. Ostry,
power metalowy kawałek w starym stylu. Już riff jest taki prosty,
ale niezwykle drapieżny i nie ma w tym nic tandetnego. Podniosły
refren i niezwykła melodyjność przypomina mi o dziwo „Somewhere
Far Beyond”. Właśnie takich utworów wyczekiwałem, takiej
płyty od początku do końca. Niezwykle smutne jest to że echa
starego Blinda mamy w dwóch czy trzech kompozycjach. Killerów
poza tym utworem nie ma. Tak jak na całej płycie popisy gitarowe
Olbricha są bez ikry i przekonania, tak w tym kawałku brzmi to
wszystko prawidłowo. Dalej mamy „Sacred Mind” i co
ciekawe ma podobny styl do „Sacred Worlds”. Stonowane tempo,
podobna konwencja i rozbudowana formuła. Utwór nieco
przekombinowany, ale podoba mi się tutaj podniosły i zapadający w
pamięci refren. Utwór ma sporo ciekawych motywów i
momentów, ale też nieco za długi jest. Na pewno ucieszy
starych fanów tutaj liczne przyspieszenia i power metalowe
rozwiązania. Kolejnym przykładem, że ten Blind Guardian który
znamy przepadł jest ballada „Miracle Machine”. Nie
jest to podobne do takich klasyków jak „Bards Songs” czy
„Lord of The Rings” i więcej tutaj niestety Queen. Tak o to
wielki band zatracił własną tożsamość. Czyżby brak pomysłów?
Czy chęć pozyskania nowych fanów?Całość zamyka „Grand
Parade”, które Olbrich opisał jako jeden z jego
najlepszych utworów jakie kiedykolwiek skomponował.
Zastanawiam się niby czemu? Bo jest długi? Bo dzieje się z nim
sporo? Czy to, że jest tutaj przesyt epickości, orkiestry i
symfonicznych patentów, lekceważąc moc gitar i wokalu
Hansiego? Miał to być drugi „Wheel Of Time”, ale nie jest tak.
Utwór oczywiście ma sporo ciekawych motywów, zwolnień,
ciekawych solówek. Jednak tutaj orkiestra ratuje sprawę i
odciąga naszą uwagę od niedociągnięć w kwestii aranżacji i
partii gitarowych, które wieją nudą. Tak jedynie orkiestra i
przepych jest tutaj mocny i godny uwagi. Może takie jest przesłanie
tego albumu? Orkiestra zajmie się wszystkim, a reszta jakoś
przeleci i nikt niczego nie zauważy.
Szybki rachunek. Singiel okazał się
jednym z najlepszych utworów na płycie, a przecież sam w
sobie jest to średni utwór. To tylko potwierdza jakość tego
wydawnictwa. Kilka ciekawych fragmentów mamy w „Grand
Parade” czy „Prophecies”. Do udanych należy zaliczyć „At
The Edge Of Time” czy power metalową petardę „The Holy Grail”,
który przypomina poniekąd dawny Blind Guardian. Pierwszy raz
zespół tak zatracił swoją tożsamość, porzucił power
metal na rzecz symfoniki, pierwszy raz Oliver Holzwarth nie jest jest
sesyjny basistą od czasów „imaginations From The Other
Side” no i pierwszy raz napisaną kontynuację historii z tamtego
albumu. Nie wszyło i Bogu dzięki, że nie mamy tytułu pokroju
„Imaginations from the other side part II”. Ciekawa, klimatyczna
okładka to z kolei jeden z najciekawszych rzeczy w tym wydawnictwie,
bo niskiej jakości brzmienie wzorowane na „A twist in the Myth”
najlepiej przemilczeć. 5 lat czekania na nowy album Blind Guardian i
wielkie oczekiwania względem tego albumu były czasem nadziei, że
stać ich na jeszcze dobry album. Niestety ten zespół umarł,
zdradzając swój styl, tracąc wyjątkowość i magię. Teraz
już nawet nazwa Blind Guardian nie ma w sobie magii i nie wiem czy
chce jeszcze usłyszeć kolejne płyty Blind Guardian. Jedno z
największych rozczarowań ostatnich lat.
Ocena: 5/10
100% true Master ;)
OdpowiedzUsuńPłyta co najwyżej średnia,żadnych hitów i przebojowych melodii,utwory jakoś za bardzo podobne do siebie monotonią.Za dużo symfonii i progresji a za mało powera.Trudno,słuchać się daje ,ale czy długo... :(
Pierwszy track: „The Ninth Wave” to killer, zaś później... no cóż, bywa różnie. Jeden wielki monolit muzyczny – ogólnie to orkiestra i Hansi wiodą prym, zaś André, Marcus i Frederick „grzecznie” im akompaniują. Na wyróżnienie zasługują takie utwory jak: „The Holy Grail” (stare dobre Blind Guardian) i „Miracle Machine” (urzekająca prostotą, która kontrastuje z pozostałą zawartością albumu). Rozczarowała mnie za to „Grand Parade” - André obiecywał najlepszy utwór w swojej karierze... a w rzeczywistości daleko mu do takich przebojów jak: „Somewhere Far Beyond”, „And Then There Was Silence” czy „Wheel Of Time”. Sam nie wiem, jak ocenić ten album... arcydzieło czy muzyczny balon, pompatyczny i nadmuchany do tego stopnia, że niemal ma pęknąć z hukiem.
OdpowiedzUsuńMoja ocena to: ?/10
Heh, niestety zgadzam się. Pierwszy BG, który mnie autentycznie zanudził i zawiódł. Zawsze na płytach były kawałki, które w trakcie słuchania wywoływały ciary na plecach, zawsze było jakieś wow! Teraz siedziałem, słuchałem i czekałem na wow! Nie pojawiło się.
OdpowiedzUsuńHmm.. Wydaje mi się, że nowy album trzeba oceniać pod zupełnie innym kątem - bowiem jest to album koncepcyjny. Tak, wiem, Nightfall też był, ale z tą różnicą, że piosenki opowiadały różne historie, które oscylowały wokół wątku silmarilów. Tu zaś historia wydaje się być bardziej spójną - od początku do końca. Inną trudnością jest to, iż najpierw nagrano orkiestrę... Dlatego zespół nie mógł sobie pozwolić na zbytnie szaleństwo, gdyż musiał grać, w miarę, zgodnie. ;-) Nie jest to album stricte rozrywkowy, ba, wydaje się, że jest trochę za ambitny - nawet jak na możliwości Blind Guardian. Należy dać mu szansę i przesłuchać parę razy, gdyż w utworach dzieję się tyle, że nie da się wyłapać wszystkiego przy pierwszym przesłuchaniu - a nawet przy dziesiątym ;-)
OdpowiedzUsuńZgadzam się i masz racje. Słucham każdego dnia, ale to chyba sentyment się odzywa. Jest to jeden z moich ulubionych zespołów i jestem po prostu w szoku jak opuścili się. "Imaginations..." w sumie też był koncepcyjny albumem i zobacz jak niszczy. Mam wrazenie, że niektórzy będą teraz szukać jakiejś głębi, przesłania i doszukiwanie się czegoś wyjątkowego w tym albumie, czegoś oryginalnego i świeżego. Tak o wielkie, epickie dzieło i coś nowego. Niestety prawda jest bolesna i nie mam zamiaru oszukiwać siebie :D
OdpowiedzUsuńPowinni znowu ściągnąć Thomena na perkusję, śpiewać o Hobbitach, Mrocznej Wieży, Diunie i wydawać albumy z częstotliwością Axela Rudiego Pella! :D
OdpowiedzUsuńOj piękne marzenia, ale chyba nie realne :P hehe chyba prędzej doczekamy się nowego Savage Circus:D haha
Usuń