Strony

czwartek, 30 kwietnia 2015

SAVAGE WIZDOM - A New Beginning (2014)

Pamięta ktoś jeszcze amerykański band o nazwie Savage Wizdom, który w 2007 roku wydał debiutancki album „No Time For Mercy”? Mam nadzieję, że tak bo ta formacja postanowiła powrócić po dłuższym czasie milczenia i napisać nowy rozdział w swojej karierze. Nadszedł czas na nowy album i „A New Beginning” to dobry sposób na przypomnienie o sobie fanom i przede wszystkim kontynuowania działalności. Gra jest warta świecki, bo przecież zespół ceni sobie klimat lat 80, wie jak wykorzystać elementy Iron Maiden, Judas Priest, Gamma Ray i wiele innych znanych nam kapel. Robią to tak, że brzmi to dość świeżo i nie ma w tym bezmyślnego kopiowania wielkich zespołów. Upływ czasu nie zaszkodził Savage Wizdom i wciąż mają to w sobie. Skład został trochę przetasowany i tak nowym basistą został Sean Coblentz, a gitarzystą Steve Montoya jr. To sprawiło, że zespół nabrał jeszcze większego wigoru i świeżości. Energię spożytkowali w najlepszy sposób, nagrywając po prostu znakomity materiał, który jest bezbłędny. Od samego początku zachwyca produkcja, która ma moc i ten amerykański pazur. To jest brzmienie z górnej półki. Ciekaw popisy gitarowe, podniosły i zadziorny wokal Stev'a Montoya Sr to tylko część atrakcji, które na nas czekają na nowym albumie. Klimat, niczym z filmu grozy? A bardzo proszę. W takiej tonacji jest utrzymane intro „Sands of Time”. Ma zbudować napięcie i to z pewnością się udało. Ostry riff przypominający stary Helloween, może troszkę speed/thrash metal, ale takie cechy sprawiają, że „A New Beginning” jest znakomitym otwieraczem. Mamy tutaj wszystko czego dusza za pragnie. Począwszy od ostrego riffu kończąc na chwytliwym refrenie. Jest i Blazey Bayley w roli gościa. Oczywiście został dopasowany do tego z czego jest znany. „Let it Go” rozbudowany i utrzymany w tonacji Iron Maiden i solowej twórczości Blaze'a. Jest też i miejsce na epickość i rycerski klimat, co zespół potwierdza w „The Barbarian”. Uwagę przykuwa ponad 10 minutowy kolos w postaci „Trail of Sorrow”. Nie ma nudy, jest za to zlot ciekawych pomysłów i motywów, a wszystko ładnie splecione. Dzieje się sporo i zespół bardzo fajnie się przy tym bawi, a my razem z nimi. Kto ceni sobie klimat, wpływy NWOBHM i dużą dawkę melodyjności, ten z pewnością doceni „Do or Die”. Jeśli miałbym wskazać na najostrzejszy i najszybszy kawałek to bym wybrał bez wątpienia chwytliwy „Chase The Dragon”. Tempo ani poziom nie słabną przy ostatniej kompozycji tj „Point of No return”. Tak jest, 10 równych i dopracowanych pod każdym względem utworów, godzina znakomitego heavy/power metalu w amerykańskim wydaniu. Witam chłopcy z powrotem!

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz