To już 15 rocznica wydania „A
Time Never Come” włoskiego bandu Secret
Sphere. Jest to jedna z najbardziej
znanych włoskich kapel, która gra mieszankę melodyjnego Power metalu i
progresywnego metalu. 8 albumów mają już
na swoim koncie i właściwie status tego zespołu nie wymaga udowadniania tego,
że są świetni w te klocki. To też postanowili odświeżyć jeden z ich
najważniejszych albumów, jednocześnie świętując jubileusz wydania „ a Time
never Come”. Album został na nowo
zagrany z Michele Luppi w roli wokalisty. Album przyozdobioną nową szatą
graficzną i pomyśleć że to całe przedsięwzięcie było początkowo szykowane dla
Japonia. Jednak zdecydowano się również na ponowne wydanie na terenie Europy.
Może nowi muzycy, może nowa jakość brzmienia, nieco inny wydźwięk, ale to wciąż
wysokiej klasy album w kategorii progresywnego Power metalu. Została energia, przebojowość, tylko dodano
jakby bardziej podniosłe aranżacje, które momentami ocierają się o symfoniczny
metal. Wszystko zostało zgrabnie
przyrządzone i nie ma tutaj powodów do narzekania. Zaczyna się oczywiście od klimatycznego intra
w postaci „Gate of Wisdom”. Dalej
oczywiście mamy bardziej złożony „Legend” który ma w sobie sporej ilości mocy i tutaj zespół
wykreował bardzo chwytliwą melodię. Progresywny charakter klawiszy to jest
właśnie ta cecha, która czyni ten zespół rozpoznawalny. Jest to album przede wszystkim agresywny i
mocno osadzony w stylistyce Power metalowej. Dobrze to potwierdza „Under the Flag of Mary Read” czy „The Brave” . Marco I Aldo znakomicie łączą
pomysłowość, świeżość, progresję i
ciekawe aranżacje. Dzieje się sporo i właściwie panowie pokazują jak się
rozwinęli na przestrzeni lat i jak
dojrzeli na przestrzeni lat. „Oblivion”
to kompozycja o nieco symfonicznym charakterze i pokazuje, że nie ma między
nimi a Rhapsody takiej wielkiej różnicy.
Na płycie jest jeszcze rockowy „Lady
of Silence”, romantyczna ballada w postaci „Mystery Of Love” , czy
ocierający się o neoklasyczny Power metal „Hammelin”. Płyta nie nudzi, bowiem zespół dostarcza
urozmaicenia i tak mamy pełno klimatycznych przerywników czy monumentalny,
epicki „Dr. Faustus” , który jest przepełniony symfonicznymi
ozdobnikami. Może i jest to wszystko na nowo nagrane, może nabrało nowej jakości
i trochę nowoczesności. To jednak mimo tych pewnych ulepszeń, czy też różnić
jest to ten sam album, który przed laty stał się jednym z najlepszych w dorobku
grupy. Ryzykowne było to zagranie, ale
efekt okazał się zaskakująco dobry.
Polecam. Secret Sphere powraca do korzeni i może w końcu doczekamy się
równie udanego nowego materiału ze strony Włochów. Oby tak było.
Ocena: 8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz