Hiszpański Easy Rider
postanowił przypomnieć o sobie całemu światu. Karierę rozpoczęli
w 1990 roku, ale po albumie „Animal” z 2003 roku kapela przepadła
bez wieści. Teraz po 11 latach zespół powraca z nowym
wydawnictwem. Tak jak lubię klimaty heavy/power metal, tak z
zespołem Easy Rider nigdy nie było mi po drodze. Brakowało mi w
ich muzyce ognia, przebojowości i czegoś, co by utkwiło w pamięci
na dłużej. Zawsze widziałem w nich tylko rzemieślników.
Nowy album zatytułowany „From The Darkness” w żaden sposób
nie zmienił mojego nastawienia do tej kapeli. To wciąż średnich
lotów grania, w którym dominuje monotonność, wtórność
i rzemieślnictwo. Ta długa przerwa, która trwała 11 lat nie
pozwoliła zregenerować sił, wyciągnąć wnioski i w efekcie
dostaliśmy album nudny i pod każdy względem gorszy od poprzednich
wydawnictw. Na pewno mocnym atutem zespołu jest od samego początku
wokalista Ron Finn, który ma chrypę i wie jak sprawić, że
można poczuć swego rodzaju zadzior. Niestety sam Ron nie jest
wstanie zapewnić odpowiedniego poziomu muzycznego ani też zapewnić
rozrywkę na czas trwania albumu. Zawiedli przede wszystkim
gitarzyści, którzy idą na łatwiznę i zbytnio się nie
wysilają. Riffy są pozbawione mocy, ognia, a solówki są
zagrane jakby na pałę. Ciężko o jakiś ciekawy motyw, o jakiś
zryw, zaskoczenie, że nie o wspomnę o melodyjności. Płytę
otwiera rozpędzony „After The fall”, ale jest to
utwór średnich lotów. Niby jest gdzieś tam power
metal w tym, ale za dużo zwolnień i nie potrzebnych przekombinowań.
W „The Calling” zespół przemyca więcej
cech muzyki rockowej niż metalowej, co do końca mi się nie podoba.
Ponury, wręcz marszowy „The Rockpile” niczym nie
zaskakuje, chyba że nudnym motywem i brakiem chwytliwości. Więcej
komercji uświadczymy w takim „She makes me Live”
aniżeli heavy metalu. Taki stan rzeczy tylko potwierdza w jakie
formie jest Easy Rider. Pseudo nowoczesny „Defiance” też tylko
pogrąża zespół ukazując wady w sferze technicznej. Jedynym
pozytywnym utworem z tej płyty jest „Day of The Dead”. Tutaj
zespół pokazał, że można grać melodyjnie i w miarę
ciekawie. Szkoda, że pomysłów wystarczyło na jeden utwór.
Easy Rider powrócił tylko, żeby pokazać w jak słabej
formie jest. Ten zespół nie ma już nic do zaoferowania.
Szkoda czasu na tego typu albumy.
Ocena: 1.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz