Wielka Brytanii to nie
tylko NWOBHM, progresywny rock czy wielkie kapele heavy metalowe. Jak
się ukazuje to właśnie stamtąd wywodzi się jedna z ciekawszych
kapel reprezentujących viking/black/folk metal. Forefather to
zespół, który działa od 1997 roku i do tej pory wydał
6 albumów, z czego ostatni „Last of The Line” ukazał się
w 2011 roku. Była to nie lada gratka dla fanów takiej muzyki,
ale co ciekawe fani heavy metalu też mogli tutaj coś znaleźć dla
siebie. Zespół postawił na melodyjność i nie tylko wpływy
Falkenbach czy Finntroll tutaj słychać, bowiem wiele kawałków
swoją motoryką, klimatem i melodyjnością przypomina stary dobry
Running Wild.
Okładka w sumie
przejawia cechy viking metalu, ale są też odesłania do Running
Wild. Mnie to bardzo cieszy, bo uwielbiam Running Wild i im więcej
skojarzeń z tą kapelą tym lepiej. Stylistycznie Forefather mnie
bardzo miło zaskoczył. Dlaczego? Bo nie dostałem oklepanego viking
metalu wymieszanego black metalu. Black metal co najwyżej może się
momentami przejawić w energicznej sekcji rytmicznej i w wokalu
Wolfstana. Kawał dobrej roboty odwalają dwaj muzycy tj Alchastan i
Wolfstan. Wszystko brzmi na wysokim poziomie. Wokal mimo brutalności,
porywa klimatem i nieco folkową manierą. No i najpiękniejsze są
tutaj popisy gitarowe. Wszystko przesiąknięte formułą Running
Wild. Przede wszystkim słychać to w głównych motywach,
riffach i solówkach. Znakomicie udało się to wpleść w
motorykę viking/folk/black metalową. Tak można opisać pokrótce
styl angielskiej formacji. Instrumentalny otwieracz „Cometh
The King” pokazuje jaki ładunek melodyjności został
zawarty na tej płycie. Szybko wkracza do akcji tytułowy „Last
of The Line”, który ma nie tylko cechy folk/black
metalu, ale też przede wszystkim power/speed metalu rodem z Running
Wild. Główny motyw gitarowy od razu nam zdradza skąd zespół
czerpie inspiracje. „Chorus of Steel” to kompozycja
o ostrzejszym charakterze i można nawet tutaj wyłapać cechy
epickiego heavy metalu. Płyta nie jest zagrana na jedno kopyto, bo
już taki „By Thy Deeds” zaskakuje średnim tempem
i niezwykłą rytmicznością. Płyta też może się podobać, ze
względu na folkowo/ vikingowy klimat, który nasila się się
w stonowanym „Up High” czy epickim „Doomsday
Dawns”, który jest bardziej rozbudowanym kawałkiem.
Fanom szybkiego grania spodoba się bez wątpienia energiczny „Wolves
of Prayers”, który ma bardziej power metalową
motorykę. Trochę black metalu można wyłapać w złowieszczym
„Shadows of The dead”.
Forefather to
doświadczony zespół, który nie ma problemu z
nagrywaniem solidnych albumów. Po raz kolejny dostaliśmy
dopracowany album pod względem stylistycznym, brzmieniowym jak
produkcyjnym. Muzycy dają się poznać jak pomysłowi goście,
którzy wiedzą jak połączyć viking/black/folk metal z
melodyjnością i Running Wild. Wyszła z tego nie zła mieszanka,
która zadowoli szerokie grono słuchaczy. Mimo upływu czasu,
ta płyta wciąż porywa i brzmi świeżo. Polecam.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz