Kiedy jest się jednym z
wielu zespołów, kiedy tworzy się muzyką mało wybijającą,
to jakoś trzeba przyciągnąć słuchaczy. Cóż mało znany
niemiecki band Headstone pochodzący z niemieckiego Oberammergau,
który powstał w 1983r szukał sposób, żeby też
zainteresować jakoś fanów heavy metalu swoją muzyką. Tak o
to ozdobiono debiutancki album „Excalibur” z 1985r sloganem „We
Are the heavy metal knights of twenty centuries”. Bije z tego
chwytu marketingowego niezła pewność siebie i choć płyta została
chłodno przyjęta, to jednak stwierdzam, że ta płyta nie jest taka
zła jak wielu to opisuje.
Jasne stylistycznie
Headstone to kapela, która kopiuje Accept, Warlock, czy
Stormwitch. Tak więc Headstone na jedynym albumie zaprezentował
prosty, melodyjny heavy metal, w którym spotkał się
teutoński metal z NWOBHM. Jeśli ktoś szuka tutaj rycerskiego i
epickiego heavy metalu to może czuć się nieco zawiedziony. Slogan
zapowiadający takie granie nie ma potwierdzenia w zawartości.
Zabrakło tak więc rycerskości, true metalowych hymnów, może
większych hitów. Co zatem mamy? Niezbyt skomplikowane riffy,
partie gitarowe wygrywane przez zgrany duet Hoffmann/Liebhauser, mamy
energię, szybkość, mamy masę przebojów, a przede wszystkim
równy materiał. Mamy przybrudzone, nieco surowe teutońskie
brzmienie, no i wokalistę, który wyróżnia się
specyficzną manierą. Fani heavy metalu lat 80, NWOBHM czy
niemieckiej sceny metalowej nie będą zawiedzeni. Futurystyczne
intro w postaci „Opening” raczej zapowiada jakiś
hard rockowo, progresywny album aniżeli heavy metalowy. Niezła
zmyłka, która nijak ma się do całości. Numer dwa to już
przebojowy „Burnt in Ice”, który pokazuje,
że ta kapela potrafiła grać porządny heavy metal. Nie było
problemu z ciekawymi riffem i energicznymi solówkami, które
porywały lekkością i zapałem muzyków. Niezwykła
pomysłowość bije z bardziej klimatycznego „Wizzard of
Ore”. Tutaj właściwie można zauważyć jakiś przejaw
epickości, jakieś echa true metalu. Utwór wyróżnia
bardzo posępny bas Wagnera. Dobrze zespół wypada też w
szybszym graniu co potwierdza „White Thunder”. W
takim „Eagle in the Crest” można doszukać się
cech hard rocka spod znaku Krokus. Warto też wyróżnić
rozpędzony „Angel of Paradise” czy marszowy
„Excalibur”.
Przesadzony slogan, w
którym wybrzmiewa wielkie ego zespołu jak i pewność siebie,
nie zdało egzaminu, ani nie znalazło potwierdzenia w zawartości.
Nie ma mowy o czymś wyjątkowym i jakimś wielkim dziele.
„Excalibur” to po prostu kawał solidnego heavy metalu, który
oddaje w pełni to co w latach 80 się liczyło i co się cieszyło
największym zainteresowaniem fanów heavy metalu. Szkoda, że
kapela nie zostało dłużej w tym biznesie. Rozpadli się i nikt już
o nich nie pamięta. Może warto sobie odświeżyć „Excalibur'?
Ocena: 6.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz