Strony

czwartek, 9 lipca 2015

GUARDIANS OF TIME - Rage and Fire (2015)

Czy można zagrać power metal tak żeby z jednej strony miał w sumie mocne uderzenie, konstrukcję nowoczesnego grania, jednocześnie wpisywało się w tradycję i trzon tego gatunku? Zazwyczaj kiedy udaje się uzyskać jeden z składników, to gdzieś przestaje istnieć drugi. Tak więc albo zazwyczaj spotykamy kalkę Helloween czy Gamma ray, które mają na celu dostarczyć nam słodki, europejski power metal wykreowany w latach 90. Jednak są też zespoły, które takie jak Borealis, Dark Empire, czy Cypher Seer starają się brzmieć agresywnie i nowocześnie. Norweski Guardians of Time, który do tej pory bardziej kojarzył się z pierwszą grupą teraz totalnie zaskoczył i postanowił wyjść naprzeciw również drugiej grupy słuchaczy. W efekcie powstał „Rage and Fire”, który ma zjednoczyć fanów tradycyjnego power metalu spod znaku Helloween czy Gamma Ray z nutką nowoczesności w stylu Dark Empire czy Cypher Seer. Czy zespół dokonał czegoś niemożliwego? Czy stworzył dzieło o którym można mówić w kategorii dzieła? To jest właśnie sedno sprawy.

Guardians of Time tworzą dalej ci sami ludzie, choć bardziej dojrzalsi i bardziej rządni nowych rejonów muzycznych. Chcieli zaskoczyć, jednocześnie zostając przy power metalu i udało się to osiągnąć. Klimat s-f rodem z pierwszych płyt Iron Savior, wokal Bernta który nasuwa namyśl frontmana z Paragon. Mocne i pełna urozmaicenia sekcja rytmiczna to kolejny aspekt, który wyróżnia ten album na tle innych tegorocznych wydawnictw. Na tym zespół nie kończy i uzbroił się jeszcze w ostre, soczyste, pomysłowe partie gitarowe, które są tutaj główną atrakcją. Lars i Paul są tutaj odpowiedzialni za ten aspekt i słychać inspirację Henjo Richterem, ale także gdzieś twórczość Jona Schaffera. Zespół zabiera nas zarówno do Niemieckiej sceny metalowej ale też to krainy snów czyli Stanów Zjednoczonych. Mieszanka wybuchowa i rzeczywiście działa to na zmysły. Jest moc, jest energia, klimat i power metal bez trzymanki. Zespół zaczyna od klimatycznego, podniosłego intra w postaci „Praeludium in Ferrum Pectore”. Od samego początku daje się we znaki klimat s-f, ale to już zresztą sugerowała frontowa okładka. Wiadomo z czym mamy do czynienia niemal od samego początku. Tradycja i najlepsze lata Iron Savior, Gamma Ray czy Paragon można uchwycić w marszowym „Iron Heart”. To jest przykład, że w tym gatunku można powielać pewne schematy, utarte melodie i zagrania, a mimo to wciąż porywać i zachwycać słuchacza. Ponury klimat, więcej brudu to jest to co zachwyca w „Empire”. Wpływy Black Sabbath, czy Iron Maiden dają osobie znać, jednak band chce tutaj pokazać, że emocje też w ich muzyce są istotne. Dopiero w „Euphoria” można zauważyć jak zespół interpretuje nowoczesny power metal. Jest agresja, mocne uderzenie, jest szybkość, ale jest w tym wszystkim przebojowość i ikra. Nie ma w tym sztuczności czy nie przemyślanego kombinowania bez celu. „Save me” to taki prosty rasowy przebój o nieco zabarwieniu thrash metalowym. Dla fanów starego Helloween czy Gamma Ray norweski band zgotował świetny hołd dla nich w postaci petardy „Standing Tall”. W podobnej konwencji utrzymany jest „Primevil”, który jeszcze bardziej podgrzewa atmosferę. Gdzieś nutkę Persuader można uchwycić w agresywnym „End of Days”. Jestem fanem Gamma ray i nie kryje się z tym, to też bardzo mi się spodobał „Core”, który ma ducha „I want out”. Na koniec tytułowy „Rage and Fire”, który idealnie zamyka całość i podsumowuje album lepiej niż ja za pomocą słów.


Nie trzeba popadać w klonowanie znanych nam zespołów, nie trzeba próbować tworzyć coś nowego na siłę. Można stworzyć coś co będzie z jednej strony trzymać się tradycji, a z drugiej wprowadzać nas w świat nowoczesnego metalu. Guardians of Time do tej pory kojarzył się z rzemieślniczym power metalem i solidnym graniem. Teraz to się zmieniło. Zespół pokazał, że może wyznaczać nowy trend, nową jakość takiej muzyki,a to już świadczy o ich potencjale. Jeden z najlepszych albumów w kategorii power metalu? Jasne, że tak.

Ocena : 10/10

3 komentarze:

  1. TAK! Porównania w recenzji z kapelusza, ale płyta genialna!
    Na razie wysoko nr 3 w tegorocznym rankingu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ty zawsze słyszysz Hansena i Sielcka, a to nie te rejony. Zupełnie.

    OdpowiedzUsuń