Strony

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

DAMNATION ANGELS - The Valiant Fire (2015)



Scott Atkins to jak się okazuje nie tylko świetny wokalista, front men Pretty Maids ale też znakomity producent. Dzięki  niemu  taki mało znany komu Damnation Angels ma szanse trafić do szerszego grona słuchaczy. Ta młoda grupa z  Anglii stara się być oryginalna, a zarazem przypodobać się fanom nowoczesnego metalu spod znaku Kamelot, tym co gustują w symfonicznym metalu pokroju Epica czy w końcu fanom klasycznego grania spod znaku hard’n heavy, gdzie słychać Pretty Maids. Właśnie tak można określić to co gra ten band istniejący od 2006r. W tym roku zespół wydał swój drugi album zatytułowany „The Violent Fire”, który jest jeszcze bardziej dojrzały niż debiut. Mamy  muzykę świeżą, na  swój sposób oryginalną i wpadającą w ucho. Wszystko gdzieś połączone klimatem Chin tworząc swego rodzaju koncepcyjny album. To już wysoko stawia ten album, jednak nie można zapomnieć o samej zawartości. Tutaj zespół zaskakuje słuchacza na każdym kroku i nie ucieka do banalnych i znanych motywów, ani tym bardziej do kopiowania czyjego stylu. Najwięcej tutaj wpływów Kamelon i Epica, ale zespół stawia na epickość, na nowoczesność, na grację i klimat. Partie gitarowe mają wbijać w fotel, a orchestra budować napięcie i tworzyć odpowiedni klimat. Wszystko ma spinać wokalista Per Frederik Asly. Rzeczywiście tak jest. Dzięki temu całość tak sprawnie wyszła i tyle w tym świeżości. Płytę otwiera ostry i nowoczesny „Finding Requiem” który pokazuje tak naprawdę z jakim dobrym zespołem mamy do czynienia.  Romantyczny „Icarus Syndorme” to ukłon w stronę nieco progresywnego rocka i komercyjnego grania. Jednak i tutaj zespół zaskakuje pozytywnie.  Anglicy potrafią też przyspieszyć i porwać słuchacza swoją grą i tak też jest w przebojowym „is Who we Are”. Jeden z moich ulubionych kawałków na płycie, który przypomina miks Epica i Dark Moor. Nie brakuje tutaj bardziej progresywnych zawirowań i  epickości, co potwierdza bardziej złożony „Closure”. Najsłabiej wypada ballada w postaci „The Passing”.  Ten zgrzyt zaciera kolejny utwór tj „Everlasting”, w którym dzieje się znacznie więcej. Nic też dziwnego w końcu William Graney tutaj dał większy popis swoich umiejętność i zawarł sporo ciekawych riffów i solówek, przez co utwór jest bardziej intrygujący. Na koniec dostajemy nieco przekombinowany „Under an Ancient Sun”, ale w pełni oddający pięknego symfonicznego metalu, w którym gustuje przecież band.  Ciekawa mieszanka rocka, symfonicznego metalu i nowoczesności. Nie brakuje mocnego uderzenia, bardziej wymagających motywów czy w reszcie prostych przebojów.  Płyta skierowana do bardziej wymagających słuchaczy, którzy chcą być zaskoczeni.

Ocena: 7/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz