Scott Atkins to jak się okazuje
nie tylko świetny wokalista, front men Pretty Maids ale też znakomity
producent. Dzięki niemu taki mało znany komu Damnation Angels ma
szanse trafić do szerszego grona słuchaczy. Ta młoda grupa z Anglii stara się być oryginalna, a zarazem
przypodobać się fanom nowoczesnego metalu spod znaku Kamelot, tym co gustują w
symfonicznym metalu pokroju Epica czy w końcu fanom klasycznego grania spod
znaku hard’n heavy, gdzie słychać Pretty Maids. Właśnie tak można określić to
co gra ten band istniejący od 2006r. W tym roku zespół wydał swój drugi album
zatytułowany „The Violent Fire”, który jest jeszcze bardziej dojrzały niż
debiut. Mamy muzykę świeżą, na swój sposób oryginalną i wpadającą w ucho.
Wszystko gdzieś połączone klimatem Chin tworząc swego rodzaju koncepcyjny
album. To już wysoko stawia ten album, jednak nie można zapomnieć o samej
zawartości. Tutaj zespół zaskakuje słuchacza na każdym kroku i nie ucieka do
banalnych i znanych motywów, ani tym bardziej do kopiowania czyjego stylu. Najwięcej
tutaj wpływów Kamelon i Epica, ale zespół stawia na epickość, na nowoczesność,
na grację i klimat. Partie gitarowe mają wbijać w fotel, a orchestra budować
napięcie i tworzyć odpowiedni klimat. Wszystko ma spinać wokalista Per Frederik
Asly. Rzeczywiście tak jest. Dzięki temu całość tak sprawnie wyszła i tyle w
tym świeżości. Płytę otwiera ostry i nowoczesny „Finding Requiem” który
pokazuje tak naprawdę z jakim dobrym zespołem mamy do czynienia. Romantyczny „Icarus Syndorme” to ukłon
w stronę nieco progresywnego rocka i komercyjnego grania. Jednak i tutaj zespół
zaskakuje pozytywnie. Anglicy potrafią
też przyspieszyć i porwać słuchacza swoją grą i tak też jest w przebojowym „is
Who we Are”. Jeden z moich ulubionych kawałków na płycie, który
przypomina miks Epica i Dark Moor. Nie brakuje tutaj bardziej progresywnych
zawirowań i epickości, co potwierdza
bardziej złożony „Closure”. Najsłabiej wypada ballada w postaci „The
Passing”. Ten zgrzyt zaciera
kolejny utwór tj „Everlasting”, w którym dzieje się znacznie więcej. Nic też
dziwnego w końcu William Graney tutaj dał większy popis swoich umiejętność i
zawarł sporo ciekawych riffów i solówek, przez co utwór jest bardziej
intrygujący. Na koniec dostajemy nieco przekombinowany „Under an Ancient Sun”,
ale w pełni oddający pięknego symfonicznego metalu, w którym gustuje przecież
band. Ciekawa mieszanka rocka,
symfonicznego metalu i nowoczesności. Nie brakuje mocnego uderzenia, bardziej
wymagających motywów czy w reszcie prostych przebojów. Płyta skierowana do bardziej wymagających słuchaczy,
którzy chcą być zaskoczeni.
Ocena: 7/10
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz