Jednym z bardziej pożądanych wokalistów w branży muzyki rockowej, heavy metalowej ostatnim czasy jest bez wątpienia żyjąca legenda, a mianowicie DOGGIE WHITE. Rozsławiony przede wszystkim za sprawą Ritchie Blackmore'a i RAINBOW, a także za sprawą udzielania swojego głosu na płytach YNGWIE MALMSTEENA. Znany też za sprawą CORNERSTONE i nie tylko. Ostatni rok był dla niego bardzo pracowity. Solowy album, a także krążki wydanie pod szyldem takich zespołów jak MINISTRY i DEMONS EYE. Mało kto za to pamięta jego udział w szkockim LA PAZ w połowie lat 80, który jednak nigdy nie zdobył takiej sławy jak choćby RAINBOW. Reaktywowany zespół właśnie wydał swój nowy album „Granite” będący mieszanką AOR i hard rocka. Co ciekawe niektórzy zbyt entuzjastycznie chwalą album i takie opisywanie go jako płyta która zadowoli fanów DEEP PURPLE czy RAINBOW to według mnie zbyt duże nadużycie i właściwie ten album i muzyka zawarta na tym wydawnictwie wiele wspólnego z owymi zespołami nie ma. „Granite” to bardzo ciepła płyta, przemyślana, szczera i emocjonalna, przemyślana. Jednak nie chwalmy dnia przed zachodem słońca bo i na tej płycie nie obyło się bez wpadek i niedopracowań. Czego mi brakuje ? Przede wszystkim kompozycji, które by miały charakter unikalny, niepowtarzalny, które by się wyróżniały od tego średniactwa jakie ostatnio serwował Doggie, czegoś bardziej zapadającego w pamięci, cóż niestety. Choć kompozycje są dopieszczone pod względem brzmieniowym, instrumentalnym i aranżacyjnym, to jednak czuję niedosyt zwłaszcza pod względem kompozytorskim. Brakuje mi hiciorów, którym mógłbym rozchwytywać album, które by nadawały jemu więcej energii, żywiołowości, szaleństwa. Hmm nie mogę też powiedzieć że tego nie ma, bo już na wstępie dostajemy taki dość melodyjny, zadziorny "To Good To Lose" z ciekawym przyozdobiony partiami syntezatorów. Jednak mam wrażenie że i tutaj utwór zbyt lekki, zbyt łagodny, ale to może być dla niektórych atut, bo taki właśnie jest nowy krążek LA PAZ. Nie wiele od otwieracza nie odbiega też taki rytmiczny „Just For Today” czy też „Lesson In Love”. Do moich ulubionych kompozycji z tego albumu zaliczam rozpędzony, dynamiczny i melodyjny „Young And Restless” i szkoda że jest to właściwie jeden z nie wielu utworów, który jest taki energiczny i taki przebojowy. Tak powinien brzmieć wg mnie cały album. Ostatnim ważnym dla mnie utworem z tego krążka jest trwający prawie 10 minut „Shame The Devil”.Mamy tutaj zarówno spokojny, nastrojowy wstęp, a także bardziej ostrzejsze granie. Bardziej złożone melodie, atrakcyjne partie gitarowe oraz progresywne zacięcie dało w efekcie wg mnie najlepszy album na płycie. Szkoda, że utworów które można się wypowiadać w superlatywach jest mało. Cały album zdominowany jest przez sentymentalne, melancholijne motywy i czasami nieco przytłaczają. Słychać to choćby w „This Boy” który w połowie jest atrakcyjny, bo za dużo tutaj wg mnie smęcenia i zbyt mało konkretów. Co z tego, że jest to zgrabnie zagrane, skoro nie zapada w pamięci. Nie do końca mnie przekonała mnie też ballad a”Amy” która jest nijaka, ani klimat mnie nie powaliła, ani pod względem atrakcyjności. Niedosyt czuję słuchając takiego melodyjnego „Still In Love” z atrakcyjną solówką. Brakuje mi tutaj przede wszystkim dynamiki i elementu zaskoczenia. Brzmi to bliźniaczo podobnie do tego co zespół prezentował do tej pory.
„Granite” to bardzo zgrabny, solidny album z bardzo dojrzałą i emocjonalną muzyką. Nie podlega wątpliwości że wykonanie i umiejętności muzyków są godne uwagi i stanowią ostoję owego wydawnictwa. Brakuje mi jednak tutaj kopa i jakiś motywów, melodii, które byłyby godne zapamiętania. Wszystko jest chwilowe i w czasie słuchania może się to podobać, ale gdy płyta doleci do końca i zapadnie cisza, to już nie wiele się pamięta z owego słuchania. Brakuje energii, przebojów, które porwały by słuchacza. 3-4 kompozycje zaliczę do udanych, a reszta jak dla mnie zbyt melancholijna, zbyt oklepana i bez większego zaskoczenia. Szkoda, bo można było spodziewać się czegoś więcej po tym albumie. Ocena: 5.5/10