piątek, 31 marca 2023
VANISH - A hint of Solace (2023)
6 lat przyszło czekać fanom niemieckiego Vanish na nową muzykę i o to jest "a hint of solace". To 4 album w dorobku grupy i pierwszy z udziałem gitarzysty Bena Galstera i basisty Andreasa Armbrustera. Na szczęście band dalej gra wysokiej próby progresywny power metal i nie kombinuje.
Niezwykle urocze są popisy gitarzystów i tutaj uznania dla Bena i Phillipa, którzy potrafią umiejętnie budować napięcie, urozmaicać dany motyw czy bawić się konwencją. Melodie potrafią intrygować i zaskakiwać formą. Zostaje to wszystko ciekawie podane i nawet owa nowoczesność idealnie tutaj pasuje. Bardzo ważnym ogniwem jest wokalista Bastian Rose, który potrafi porwać słuchacza mocnym głosem i znakomitymi górnymi rejestrami. Potrafi siać zniszczenie swoim głosem.
Już otwieracz "Crowdpiercer" pozytywnie nastraja na muzykę Vanish. Jest agresywnie, melodyjnie, nowocześnie i z nutką progresywności. Dalej mocny i wyrazisty "Walk with me through Fire", który pokazuje jaki ogromny potencjał drzemie w tej grupie. No jest moc! Nie do końca trafia do mnie rozbudowany i bardziej progresywny "The crossing". Może za bardzo przekombinowany albo za bardzo progresywny jak dla mnie. O wiele ciekawszy jest "Black Elation", gdzie mamy więcej power metalu i większe pokłady energii. To jest to! Taką wisienką na torcie jest 12 minutowy kolos "a through the dead are here", gdzie band pokazuje na co ich stać. Znakomita przygoda, która ukazuje piękno progresywnego power metalu.
Vanish wciąż ma pomysł na granie i wciąż tworzy muzykę na wysokim poziomie. Nowy album dojrzała muzyka, pełna emocji i piękna. Każdy kto gustuje w progresywnym power metalu doceni jej jakość. Polecam!
Ocena: 8.5/10
SAINT DEAMON - League of the serpent (2023)
Szwedzki Saint Deamon powrócił na dobre. Najpierw był w 2019r "ghost", a teraz w roku 2023 wydaje swój 4 album zatytułowany "League of The serpent". Band zostaje wierny melodyjnej odmianie metalu nie zapominając o elementach power metalu czy progresywnego metalu. W 2020 r band zasilił nowy perkusista Alfred Fridhagen. Zapowiedzi dawały nadzieje na coś ciekawego i nawet pojawiały się myśli, że może nawet szykuje się najlepszy album szwedów. Czy tak rzeczywiście jest?
Trzeba troszkę ochłonąć i spojrzeć na zawartość krytycznym okiem. Nie wszystko wyszło idealnie i jest to płyta z wadami. Przede wszystkim materiał troszkę jest nie równy. Pojawiają się hity, znakomite i bardzo klimatyczne kawałkami, a czasami jakby zabrakło pomysłu na wykończenie. To powoduje niesmak i lekkie rozczarowanie. Jan Thore Grefstad dysponuje ciekawą barwą i potrafi czarować swoim głosem. Nie ma wątpliwości, że bez niego Saint Deamon nie byłoby takie same. W tym zespole można też trafić na ciekawe motywy gitarowe Toya. Na nowym albumie w sumie bywa różnie, bo są momenty godne uwagi, a czami wkrada się nuda.
Band zadbał o soczyste brzmienie i klimatyczną okładkę. W końcu band, który ma jakąś renomę nie może sobie pozwolić na wpadkę. Pozytywnie nastraja nas klimatyczny i przebojowy "At break of dawn". Nic dziwnego, że ten kawałek otwiera album i promował płytę. Genialny jest energiczny, power metalowy "Load Your cannons", który pełni rolę singla. Świetny kawałek i chyba jeden z najlepszych jakie grupa nagrała.Imponuje też niezwykle melodyjny i z nutką progresywności "League of Serpent" i w sumie takie nowocześniejsze granie ten band ma we krwi. W podobnej konwencji utrzymany jest przebojowy "The Final Fight". Echa power metalu mamy też w "Raise Hell", gdzie band pokazuje pazur, ale dalej trzyma się bardziej nowoczesnego melodyjnego metalu.Warto wyróżnić też energiczny "Gates of Paradise" i w takim graniu band najlepiej wypada. Bardzo dobrze się tego słucha i band potrafi znakomicie urozmaicić nawet krótszy kawałek.
Ten album miał potencjał na coś więcej. To mógł faktycznie być najlepszy album Sain Deamon. Kilka słabszych momentów, troszkę przedobrzenie z nowoczesnym feelingiem sprawia, że album troszkę traci w ostatecznym rozrachunku. Nie zmienia to faktu, że to bardzo dojrzały i poukładany album, który na pewno znajdzie swoje grono fanów. Jest melodyjnie, jest z pazurem i nutką nowoczesności. Saint Deamon w formie!
Ocena: 7.5/10
czwartek, 30 marca 2023
FORETOKEN - Triumphs (2023)
Nie mogło zabraknąć recenzji najnowszego krążka amerykańskiego Foretoken, który ukazał się 17 marca nakładem Prosthetic Records. "Triumphs"to kolejna płyta z kręgu melodyjnego death metalu w klimatach Kalmah, Wintersun czy Children of Bodom. Co szokuje to nie tylko jakość zawartej muzyki, ale fakt że ten projekt muzyczny w głównej mierze tworzą dwie osobistości. Wokalista Cooley i gitarzysta Steve Redmond dają przykład, że pomimo przeciwności i skromnego składu można stworzyć muzykę z górnej półki. Muzyki, która zrodziła się z pasji, miłości do melodyjnego death metalu i specjalnie dla fanów takiego grania. Ten album na pewno definiuje ten gatunek.
Jedno spojrzenie na okładkę i już można poczuć ciarki na plecach i już pojawia się przeczucie, że kryje się tutaj naprawdę coś wartościowego. Sam album kipi energią, agresją i potrafi zauroczyć klimatem. Słucha się tego jednym tchem i na długo zostaje z słuchaczem. "Revenant of Valor" to otwieracz pełen różnych smaczków i potrafi zaskoczyć nie tylko agresją i dynamiką, ale i bardziej złożoną formą. Dalej mamy energiczny "Demon Queller" i znów band zaskakuje świeżością i pomysłowością. Jest moc! Podobne emocje wzbudza nastrojowy "The wraith that weeps". Znakomicie połączono brutalność i melodyjność. Dobrze wypada też bardziej stonowany "Serpent Kings Venom" i tutaj band pokazuje się z nieco innej strony. Na płycie roi się od brutalnych i pełnych agresji kawałków i to one dominują ten album. Dobrym tego przykładem jest "Devil 'O the sea" czy "His Riastrad". Całość wieńczy cover grupy Naglfar w postaci "Im Vengeance".
Bardzo energiczna , pełna agresji i ciekawych melodii płyta. Grupa Foretoken błyszczy i pokazuje, że w tej dziedzinie wciąż można stworzyć świeży i dopracowany materiał, który pochłania słuchacza od pierwszych sekund. Jedna z ciekawszych płyt roku"Triumphs" to płyta warta grzechu, zwłaszcza jeśli gustuje się w takim graniu!
Ocena: 8.5/10
środa, 29 marca 2023
DRAGON DE PIEDRA - Herederos Del Pecado (2023)
"Herederos del Pecado" to debiutancki album od meksykańskiego Dragon De Piedra, który powstał w 2008r. To muzyka, która przemyca troszkę patentów Helloween, Primal Fear, czy Mystic Prophecy. Od strony instrumentalnej jest bardzo dobrze i słychać ogromny potencjał. Troszkę więcej kontrowersji wzbudza specyficzny wokal Ercika Garcia. Większą siłę przebicia miałby ten album, gdyby został zaśpiewany po angielsku, aniżeli w ojczystym języku. Jednak nie ma co się zrażać i stawiać krzyżyk na ten band i ich debiutancki album.
Na pochwałę zasługują Ricardo i Marco, którzy odpowiadają za dynamikę i melodyjność w sferze partii gitarowych. Dużo dobrego się tutaj i panowie mają niezłą technikę i smykałkę do melodii. Troszkę może przeszkadzać język czy wokal Garcia, ale ostatecznie całość naprawdę dobrze się słucha i to chyba jest najważniejsze. Wystarczyć odpalić tytułowy "Herederos del Pecado", który od pierwszych sekund potrafi kupić słuchacza. Odpowiedni ładunek energii i przebojowości, sprawia że kawałek od razu zapada w pamięci. Dobrze wypada też zadziorny "Resureccion", który przenosi nas do europejskiego heavy/power metalu. Prosty motyw i zero kombinowania i od razu mamy efekt. Kto kocha szybsze granie ten zachwyci się rozpędzonym "hasta El Final", który mocno czerpie z dokonań Mystic Prophecy czy gamma ray. Co za piękne wejście gitar mamy w dynamicznym "Dragon De Piedra" i znów band pokazuje, że w takim graniu czuje się znakomicie. "Viejas cicatrices" momentami przypomina twórczość Crystal Viper z pierwszych płyt. Finał płyty to 8 minutowy "Ciudad De Cuervos", który również oddaje w pełni klimat i styl całości.
Debiut tej młodej formacji jest niezwykle wartościowy i pozytywnie nastraja na ich przyszłość. Potencjał jest spory i potrafią grać i to bez większych kompleksów. Kawał porządnego heavy/power metal, który opiera się na mocnych riffach i na łatwo wpadających w ucho melodiach. Warto posłuchać!
Ocena: 8/10
SUOTANA - Ounas I (2023)
Przyznaję się bez bicia, że nie miałem wcześniej styczności z fińskim bandem o nazwie Suotana. Wiadomo ciężko jest znać wszystkie płyty i przesłuchać wszystko to co może by nas zaciekawiło. Jak to bywa, czasami potrzebuje rady bądź polecenia danej płyty. Ktoś mi polecił najnowszy "Ounas I" , za co bardzo dziękuje, bo płyta idealnie trafiła w mój gust. To teraz moja kolej, żeby kogoś zarazić muzyką Suotana i ich najnowszym krążek, który zawiera melodyjny death/black metal z górnej półki. Słyszę wpływy Kalmah czy Wintersun i już wiem, że to coś dla mnie.
Na pierwszy rzut oka widać, że to płyta dopracowana i dopieszczona. Niesamowicie klimatyczna okładka zachęca by zapoznać się z muzyką i wejść do świata Suotana. Ten świat kryje nieco mroczny, a na pewno chłodny klimat. Pełno pomysłowych i pełnych emocji melodii. Jest też oczywiście brutalność i agresja znana z death/black metalu. Cały czas to jednak melodie i klimat idą na pierwszy plan. Minęło 5 lat od ostatniego dzieła, a band jak gdyby nic wraca z jeszcze większą siłą. Doszło w międzyczasie do zmiany basisty, nowym nabytkiem okazał się Rauli Alaruikka. W zespole bardzo istotną rolę odgrywa wokalista Tuomo Marttinen, który buduje napięcie i dodaje agresji całości. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. W sferze partii gitarowych nowy album też błyszczy. Pełno tutaj ciekawych motywów, który pokazują geniusz zespołu i ich pomysłowość. Nie ma miejsca na nudę i w zasadzie cały czas się coś dzieje. Plusem jest też to, że nie ma grania w kółko jednego motywu.
Album nie nuży, bo mamy tu 40 min muzyki upchanej w 6 kawałków. Na pierwszy ogień dostajemy klimatyczne intro "Lake Ounas", który idealnie odzwierciedla nastrój okładki. Kocham takie wstępy, które potęgują napięcie, aż do konkretnego uderzenia. Kiedy wkracza "Throught the Mammoth Valley" to słyszę coś z Orden Ogan i oczywiście Kalmah. Melodie otaczają nas i mocno działają na zmysły. Sam riff i główny motyw śmiało mógłby zdobić jakiś power metalowy album. Szczęka opadła, a to dopiero początek. Więcej agresji i rasowego melodyjnego death metalu uświadczymy w bardziej rozbudowanym "The Ancient". Band znów zaskakuje pomysłowością i świeżością. Nie ma do czego się przyczepić. W podobnej tonacji utrzymany jest "Legacy", a band nawet poradził sobie z coverem Summoning i "Land of the dead" to idealny tego przykład. Wisienką na torcie jest bez wątpienia kolos zatytułowany "River Ounas". Szybko upływa te 13 minut z muzyką Suotana. Jest rozmach, podniosłość i wszystko to co jest piękne w melodyjnym death metalu.
Suotana jest na scenie metalowej od 2005r i umacniają swoją pozycję. Dorobili się trzech albumów, z czego najnowszy to naprawdę przejaw geniuszu i pomysłowości zespołu. To nie kolejna płyta z melodyjnym death metal, to muzyka która porusza, która pobudza emocje i na długo zostaje z słuchaczem po tym jak rozlega się cisz w głośnikach. Uchwycili piękno melodyjnego death metalu, w którym liczy się nie tylko agresywność, drapieżność, ale umiejętność tworzenia godnych zapamiętania melodii i przebojów. Suotana ma to we krwi. Polecam!
Ocena: 9,5/10
SEVERED ANGEL - Severed Angel (2023)
Perkusista Wayne Noon ma głowę pełną pomysłów i jest wstanie rozdzielić ją na 3 formacje. Znamy Phoenix Rising, Projest Resurrect, to teraz przyszedł czas na Severed Angel. Band powstał w 2022 r i za cel obrali sobie granie ogólnie pojętego melodyjnego heavy metalu. Jeśli lubi nowoczesne brzmienie, elementy progresywnego metalu, czy heavy/power metalu to możemy znaleźć coś dla siebie.
Mnie osobiście bardziej podobało się to co Wayne Noon tworzy na potrzeby Project Resurrect czy Phoenix Rising. Na Severed Angel brakuje mi hitów, brakuje mi motywów, które by poruszyły i mocno zapadły w pamięci. Muzyka zawarta tutaj nie wzbudza większych emocji. To po prostu solidna porcja melodyjnego metalu. Mamy przebłyski, kilka ciekawych momentów, ale całości brakuje mi tu dopracowania i świeżości. Takich płyt jest pełno i to w lepszym wydaniu.Alex Repetti to wokalista, który ma ciekawą barwę i po prostu nie ma gdzie się pokazać. Szkoda, bo zmarnowano jego potencjał. Od strony partii gitarowych też nie ma większych emocji i odnoszę wrażenie że Mavs i Repetti troszkę grają tak bez polotu i większego pomysłu. Solidność, rzemiosło i nic więcej z tego nie wynika.
Poszukajmy plusów. Klimatyczna okładka, dopracowane i pełen dynamiki brzmienie. Na pewno optymizmem napawa zadziorny i taki bardziej melodyjny "in the red". Dalekie to jest od perfekcji, ale potrafi poruszyć słuchacza i sprawić, że zaczynamy się zagłębiać w muzykę Severed Angel. Mamy też dynamiczny i zadziorny "Dogs of War", który również zaliczyć należy do tych ciekawszych utworów. Melodyjny metal na pewno usłyszymy w "A new Beginning", który troszkę ociera się o rock. Druga część płyty jest dla mnie bardziej toporna i już mniej atrakcyjna. Jedynie wyróżnia się agresywniejszy "number 8".Może za nowocześnie, może za dużo kombinowania i tworzenia na siłę czegoś progresywnego.
Debiut może nie do końca przemawia do mnie, ale ci doświadczeni muzycy mogą w przyszłość ciekawy materiał, bo są naprawdę niezłe podwaliny pod to. Trzeba troszkę popracować nad liniami melodyjnymi, nad riffami gitarowymi i samymi kompozycjami. Brak wyraźnych killerów, czy przebojów to troszkę udręka i sprawia, że płyta szybko przepada w gąszczu ciekawszych płyt.
Ocena: 5/10
poniedziałek, 27 marca 2023
LORDI - Scream Writers Guild (2023)
W końcu Lordi postanowił nagrać album, który będzie miał klimatu horroru i choć nie do końca mowa o albumie koncepcyjnym, to jednak 18 album zatytułowany "Scream Writers Guild" takie wrażenie sprawia. To jest pierwszy album wydany pod skrzydłami wytwórni Atomic Fire Records i jest to też pierwszy krążek z nowym gitarzystą Kone. Na szczęście muzycznie to dalej Lordi jaki znamy, tylko że bardziej przyłożył się do samych kompozycji.
Ostatnio miałem wrażenie, że Lordi tworzy muzykę jakby na akord, bez dopracowania, bez przemyślenia jaki będzie efekt końcowy. Ostatni naprawdę wartościowy album tej grupy to dla mnie "Deadache", ale to był rok 2008. Teraz pojawiło się światełko w tunelu, że dostane w końcu muzykę, która może poruszyć i zaskoczyć. Przepiękna, klimatyczna okładka i singiel napawały optymizmem. Czy faktycznie tak jest?
Tak, album na pewno bije na łeb ostatnie nijakie wydawnictwa, ale też nie jest bez skazy i wad. Minus jest taki, że brakuje killerów, nieco mocniejszych utworów. Hitów na miarę słynnego "Hard rock Hallelujah" też nie uświadczyłem. Robotę robi faktycznie klimat horroru niczym z płyt Kinga Diamonda, świetna forma Mr. Lordi no i same kompozycje, które są bardziej poukładane. To już jest spory postęp, bo właśnie muzyka ostatnim czasy to była jakaś parodia. Tutaj band postanowił zabrać nas do lat 80.
Dobrze zaczyna się ten album, bo od zadziornego i wyrazistego "dead again jayne", który przywołuje na myśl wczesne lata Lordi. Klimat lat 80 i troszkę takiego kiczu można uświadczyć w melodyjnym "unliving picture show", który oparty został na banalniej melodii. Ma to jednak swój urok i potrafi dostarczyć sporo frajdy. Dobrze wypadają takie hard rockowe utwory jak "Inhumanoid", który potrafi zaskoczyć bardziej zadziornym riffem i większa energią. Echa lat 80 mamy w stonowanym "Vampyro fang club" i ma to swój klimat. Singlowy "Lucyfer Prime Evil" to kolejny mocny punkt tego albumu, bowiem band dawno nie grał z taką werwą i ikrą. Cudo! Warto wyróżnić przesiąknięte wyraźnymi klawiszami "Scarecrow" czy "Heavengeance".
Lordi idzie w dobrym kierunku. Postawili na dopracowany materiał, na klimat grozy i patenty z lat 80. W końcu coś się dzieje i band zabrał się za komponowanie ciekawej i atrakcyjnej dla słuchacza muzyki. Dobrze się tego słucha i w sumie zabrakło jakiś wyraźnych killerów, czy troszkę agresji. Mimo pewnych niedociągnięć to i tak najlepsza płyta od czasów "Deadache".
Ocena: 7/10
niedziela, 26 marca 2023
MAJUSTICE - Ancestral Recall (2023)
Iuri Sanson w składzie japońskiego Majustice i nic więcej nie potrzebowałem, żeby sięgnąć po debiutancki krążek zatytułowany "Ancestral Recall". Niby zostajemy w rejonie heavy/power metalu z nutką neoklasycznego grania. Jest sporo patentów Stratovarius, Magic Kingdom czy Holy Force i w sumie nie udało się osiągnąć tytułu miana arcydzieła, ale to wciąż pierwsza liga.
Dodatkowy atutem przemawiającym za tym debiutem to znakomici goście jak Ralf Sheepers czy Michael Vescera. Można delektować się ciekawymi popisami gitarowymi Takashiego i Nakamura, którzy stawiają na finezję, lekkość i pomysłowość. Jest w tym wszystkim, szybkość, pomysłowość, a panowie dostarczają nam sporo frajdy. Klawiszowiec Kuprij też ma swoją nie małą rolę i jego partie klawiszowe sprawiają, że płyta nabiera przestrzeni, klimatu i troszkę progresywności.
Mocny riff, duża dawka melodyjności, to auty zadziornego "Infinite Visions". Skojarzenia z Stratovarius są jak najbardziej na miejscu. Neoklasyczny klimat można uświadczyć w rozpędzonym "temple of the divided world", który w pełni ukazuje potencjał Majustice. Tytułowy "Ancestral recall" również ma kopa i power metalowy feeling. Klasyczny power metal, w stylu Stratovarius można uchwycić w "New Horizon" i to jest muzyka dla moich uszu. Jest też kilka momentów, które do mnie nie przemawiają. Mowa tu o takim "Dangerous" czy "You rock my world".
Znakomity skład, znakomity styl, tylko troszkę zabrakło chyba pomysłów na cały materiał. Debiut bez wątpienia godny uwagi i śmiało można wpisać do listy najciekawszych płyt roku 2023. Widzę świetlaną przyszłość dla Majustice. Polecam!
Ocena: 8/10
ASYLUM PYRE - Call me inhuman - the sun - the fight part 5 (2023)
Są tutaj jacyś fani Amaranthe, Metalite, Edenbridge, Withen Temptation, albo fani Battle Beast? Miłośnicy nowoczesnego metalu? A może po prostu gustujesz w łatwo wpadające melodie? No to wychodzi na to, że najnowsze dzieło francuskiej formacji Asylum Pyre jest dla ciebie. Band działa od 2003, ale dopiero teraz udało się umocnić swoją pozycję. "Call me inhuman -the sun, the fight part 5" to w rzeczy samej 5 album w dorobku tej grupy i pokuszę się o stwierdzenie, że jeden z najciekawszych.
Co mnie urzekło? Nowoczesne brzmienie i sporo niekonwencjonalnych rozwiązań i przez to band często mnie zaskakuje. Płyta momentami jest zakręcona i przemyca sporo ciekawych, wciągających melodii. To czyni ten album chwytliwym, melodyjnym i pełen świeżości. Jeśli gustuje się w takiej muzyce, to Asylum Pyre ma sporo do powiedzenia w tym temacie. Dobrze się słucha popisów gitarowych wygrywanych przez Pelissona i Cadota. Panowie znają się narzeczy i słychać pomysł na to wszystko. Nie można też zapomnieć o wokalistce Oxy Hart, który ma ciekawą barwę głosu, który dodaje odpowiedniego klimatu.
Płyta jest niezwykle zróżnicowana i każdy znajdzie coś dla siebie. Troszkę progresywności i nowoczesności znajdziemy w "virtual Guns". Stawki elektroniczne, nowoczesność, elementy komercyjne to atuty przebojowego "fighters". Niby dziwnie to wszystko brzmi, ale utwór o dziwo szybko zapadł mi w głowie i stał się jednym z ulubieńców z nowej płyty. Pazur i drapieżność pojawia się w "Happy deathday". Znów dużo się dzieje i pewnie dla wielu będzie to kicz. Nie wiem czemu, ale przemówiła do mnie ta mieszanka popu, power metalu i symfonicznego metalu. Kto szuka szybkości i dobrej rozrywki ten znajdzie ją w dynamicznym "To nowhere Dance" i znów słychać niezłą mieszankę gatunków. Asylum Pyre mógłby podbić stacje radiowe i takim hiciorem jest tutaj "a teacher, a scientist & a diplomat".
Płyta na pewno będzie wzbudzać skrajne emocje i pewnie znajdzie więcej przeciwników niż zwolenników. Band postawił na pomysł, na świeżość i nowoczesność. Miesza gatunki i bawi się konwencją. Dostajemy w efekcie album, który sprawdza się jako rozrywka, jako wypełnienie ciszy w samochodzie czy na imprezie. Czy jest to album, którym można się delektować i zagłębiać jego piękno? Z pewnością nie. Młode pokolenie heavy metalu na pewno bardziej doceni owe wydawnictwo. Sam album nie jest zły i ma kilka ciekawych momentów. Na pewno warto obczaić i wyrobić swoje zdanie. Solidna pozycja!
Ocena: 6.5/10
sobota, 25 marca 2023
BLACK HAWK - Soulkeeper (2023)
"Soulkeeper" to już 8 wydawnictwo w dorobku tej niemieckiej formacji. Band działa od 1981r, ale nie zdobył większej sławy. Czerpią garściami z muzyki Saxon, Judas Priest, czy Grave Digger i to jest powód żeby posłuchać tej kapeli. Akurat z nimi jest tylko taki problem, że ciężko o dobry materiał. Ostatnie wydawnictwa były bez mocy i jakieś takie nijakie. Nowy krążek wzbudza pozytywne emocje i śmiem twierdzić, że to jedna z najlepszych płyt Black Hawk, jeśli nie najlepsza.
Szata graficzna bardzo uboga, a brzmienie solidne i przesiąknięte latami 80. To już jest coś i najlepsze jest to, że band dopracował materiał i nie ma takich zgrzytów jak ostatnio. Płytę naprawdę dobrze się słucha i mamy tutaj mocne riffy, chwytliwe refreny i łatwo zapadające w pamięci melodie. Black Hawk tym razem się postarał i słychać, że jest w tym pasja i miłość do heavy metalu z lat 80. Wolfgang Tewes przysiadł do riffów, do partii gitarowych i dużo dobrego dzieje się w tej sferze. Nie ma uczucia zmęczenia i mielenia w kółko jednego riffu. Co do partii wokalnych to Udo bethke spełnia swoją powinność. Nie jest to może najlepszy gardłowy na niemieckiej ziemi, ale odwala swoją robotę i pasuje do tego zadziornego heavy metalu.
Na płycie mamy 10 kawałków i razem tworzą spójną całość. Już otwierający "Soulkeeper" imponuje energią i jakością, której brakowało na ostatnich płytach Black Hawk. Brzmi to naprawdę dobrze i jestem w szoku, że band zmienił poziom kompozycji. Nie brakuje rasowych hitów i dobitnie to potwierdza chwytliwy "Angry Machines". Prosty i nieco oklepany riff dostarcza sporo frajdy i to czyni ten utwór jednym z najlepszych na płycie. Klimaty Judas Priest czy Accept można uświadczyć w takim toporniejszym "War Zone". Dobrze słucha się też prostego i nieco hard rockowego "Survivor". Rozbudowany "Bells of Death" ma bardziej mroczny klimat i marszowe tempo dodaje tylko uroku do całości. Kolejny mocny punkt na płycie. Jest też szybki "bullet" i pełne judas priest "rock;n roll in my head".
Daleko do liderów takiej muzyki, daleko do tuzów niemieckiej sceny metalowej, ale liczy się dobra zabawa i muzyka, która zapadnie w pamięci. Na tle wielu średniactw, których ostatnio pełno Black Hawk się wybija. Nagrali bardzo udany album, który pozytywnie zaskakuje. Warto obczaić.
Ocena: 8/10
piątek, 24 marca 2023
GATEKEEPER - From Western Shores (2023)
Na naszych oczach rodzi się nowa gwiazda epickiego heavy metalu. Ma tu na myśli kanadyjski Gatekeeper, który w swojej muzyce czerpie garściami z Savatage, Manilla Road, Visigoth czy Omen. Panowie stawiają na bardziej wyszukane melodie, na pomysłowe rozwiązania i bardziej epicki klimat. By wzbić się ponad przeciętność i sięgnąć gwiazda potrzeba było prawdziwego głosu, który zabierze nas niesamowitą i niezapomnianą podróż. Tyler Anderson okazał się strzałem w dziesiątką, co jest dla mnie miłym zaskoczeniem, bo w Odinfist nie porwał mnie. Czy trzeba czegoś więcej by uznać "From Western Shores" płytą z górnej półki?
No tak, musi być jeszcze dopasowane brzmienie i okładka, która zmusi nas do odkrywania ukrytych motywów. Okładka jest jedną z najlepszych jakie widziałem w ostatnich latach. Ma klimat i kryje sporo ukrytych motywów i szczegółów. Cudo. Na szczęście muzyka jest na równie wysokim poziomie. Kompozycje są złożone i pełne różnych smaczków, które można odkryć nawet po kilku przesłuchaniach. Nie nudzi i cały czas zaskakuje pozytywnie słuchacza. Takie płyty zawsze są w cenie.
Tytułowy "From Western Shores" to otwieracz, który definiuje muzykę Gatekeeper i pokazuje potencjał Tylera, który momentami przypomina stare dobre czasy Jona Olivia Pain z Savatage, zwłaszcza ta górne rejestry. No jest moc, a i partie gitarowe wysmakowane i dopieszczone. Kto szuka szybkiego killera w klasycznym wydaniu z nutka Iron Maiden ten znajdzie to "Death on black Wings". Przepiękna muzyka i pozostaje nic tylko delektować się. Tajemniczy, nieco mroczny klimat to atuty rozbudowanego "Shadow and Stone". Refren robi tutaj robotę. Co za piękne wejście mamy w "Exiled King". Troszkę zalatuje mi "Alexander The Great", ale kiedy wchodzi gitara to już mamy zmianę kierunku. Więcej Manilla Road, Omen, czy Manowar. Tak powinien brzmieć epicki heavy metal i reszta może się tylko uczyć. Mistrzostwo! Solówki w "Nomands" to klasa sama w sobie i właśnie takiego ognia trzeba w heavy metalu. Dalej mamy dynamiczny, przebojowy "Twisted Towers", a na sam koniec dostajemy podniosły i pełen pięknych ozdobników "Keepers of the gate".
Ciężko, naprawdę ciężko wytknąć błędy, jakieś słabe momenty. Band trzyma wysoki poziom i pokazuje, że epicki heavy metalu może być intrygujący, pomysłowy, podniosły i pełen emocji. Niezwykle dojrzała muzyka, która na długo zostaje z słuchaczem. Naprawdę na długo i wybacz Tyler że postawiłem na tobie krzyżyk po albumie Odinfist. Masz to coś i rób to co robisz.
Ocena: 9.5/10
TRAGEDIAN - Master of Illusions (2023)
Niemiecki Tragedian jakoś specjalnie nie zapadł mi w pamięci. To jeden z tych bandów, który grać potrafi, ale jakoś nie może się przebić do pierwszej ligi. Poprzednie albumy miały przebłyski, ale jakoś specjalnie nie wzbudzały większych emocji. Jedyne w sumie z czego band słynie, to z częstych zmian personalnych. W roku 2019 znowu dokonano przetasowań i powstał nowy skład. Ze starego składu został gitarzysta Gabriel Palermo, który jest liderem tej formacji. Najwidoczniej owe zmiany wniosły sporo świeżości i nowego spojrzenia na speed/power metal, który band gra. Wszystko wskazuje na to, że nowy album zatytułowany "Master of Illusions" to ich najlepszy album.
Kocham takie okładki przesiąknięte fantasy i tajemniczością. Od razu widać, z czym mamy do czynienia. To że gitarzysta Gabriel Palermo ma smykałkę do ciekawych partii gitarowych to wiadomo nie od dziś. Słychać jego korzenie związane z stormwarrior. Ma odpowiednią technikę i pomysł na swoją grę. To się ceni. Nowe nabytki to doświadczeni muzycy, którzy idealnie wpasowali się do muzyki Tragedian. Jest uzdolniony wokalista Joan Pabon, który nie kryje swojej miłości do wczesnego Helloween. Mamy też byłego basistę Stormwarrior czyli Davida Wieczorka i klawiszowca Denisa Sheithera, który buduje ciekawy klimat na nowej płycie. Słodkie, nieco kiczowate melodie stanowią główny filar stylu zaprezentowanego na "Master of Ilusions". Można ponarzekać na specyficzne brzmienie, które nieco tłumi pewne dźwięki, można ponarzekać że słodko, ale nie można im odmówić pomysłu na ten krążek.
Dwa pierwsze kawałki w postaci "Into the light", który przemyca patenty neoklasyczne i progresywne, czy przebojowy "Illuminate" to wysokiej próby power metal, który potrafi poruszyć słuchacza. Klawisze są stłumione w "Eternal" i samo brzmienie gitar też pozostawia wiele do życzenia. Utwór bardziej nastawiony na klimat, na melodyjność. Momentami przypomina się Timeless Miracle. Można troszkę przyczepić się do jakości brzmienia klawiszy, bo w takim "The chance" brzmią troszkę komicznie. Niezbyt dobrze to brzmi i w zasadzie troszkę to potrafi przeszkodzić w czerpaniu radości z słuchania. Najlepiej band wypada w szybkich konkretnych kawałkach jak "Emotions' czy "Freedom", gdzie jeszcze więcej odesłań do wczesnego Helloween, czy Derdian.
Brzmienie i niektóre aranżacje potrafią czasami irytować i nieco popsuć odsłuch "master of Illusions". Jednak duża dawka energii, przebojowość i sporo chwytliwych melodii czyni ten album na pewno udanym i wartym uwagi. Miło widzieć, że ta niemiecka ekipa rozwija się i idzie w lepszym kierunku niż na początku. Zmiana na plus i liczę na więcej przy okazji następnego albumu.
Ocena:8.5/10
wtorek, 21 marca 2023
DESOLATE REALM - Legions (2023)
Czy to zaginiony klasyk z lat 80? Zaskoczę was, ale nie. To najnowsze dzieło fińskiej formacji Desolate Realm, którą tworzą dwaj muzycy znani z death metalowego decaying. Obrali sobie za cel granie mrocznego i pełnego pasji heavy/doom metalu z wpływami grand magus, candlemass, sorcerer, czy Manowar i Black Sabbath. "Legions" to faktycznie płyta, która trafi do szerokiego grona słuchaczy i wielu z nich pokocha ten band.
Okładka robi furorę, ale kiedy opala się płytę to już wiadomo, że jest to ten rodzaj krążka, który dostarczy nam emocji i zapadnie w pamięci. Brzmienie mroczne i dopieszczone i podkreśla jakość zawartej tutaj muzyki. Desolate Realm to przede wszystkim multiinstrumentalista Matias Nastolin. Jego wokal nadaje charakteru całości i trzeba przyznać, że idealnie pasuje do tego co gra band. Partie gitarowe i bas to też jego sprawka i tutaj również sporo dobrego się dzieje. Wystarczy posłuchać tytułowy "Legions". Stonowane tempo, heavy metalowy pazur i pomysłowy riff. Bardzo udany start. Więcej drapieżności i klasycznych patentów można uświadczyć w "Final Dawn", czy bardziej energicznym "Forsaken ground". Ten ostatni kawałek nie nudzi nawet mimo rozbudowanej formie. Band nie nudzi i słucha się tego z dużą przyjemnością. Warto wyróżnić też dynamiczny "Betrayel", który przedstawia melodyjne oblicze Desolate Realm. W "The last one" można doszukać się wpływów Mercyful Fate, z kolei mroczny "Through the depths"przesiąknięty jest wpływami Black Sabbath.
Płyta zdecydowanie skierowana do maniaków heavy metalu z dużą dawką doom metalu. Wszystko zagrane podręcznikowo i jest w tym wszystkim pasja. Desolate Realm stawia na mroczny klimat i dojrzałe melodie i motywy gitarowe i to zdaje egzamin. Jedna z ciekawszych płyt tego roku i na pewno warto wypatrywać kolejnych wydawnictw tej fińskiej grupy.
Ocena: 8/10
niedziela, 19 marca 2023
THUNDERSPELL - Thunderwarriors (2023)
"Thunderwarriors" to płyta, która znajdzie swoich odbiorców i miłośników. To płyta, która tętni życie i dostarcza sporo frajdy, zwłaszcza jeśli gustuje się w energicznym i melodyjnym heavy/power metalu. To muzyka, która bliska jest twórczości Stormwarrior, Helloween, Sacred Steel czy Manowar. Rycerski klimat jest i dużo dobrej muzyki, a to już czyni nowy album brazylijskiej formacji Thunderspell atrakcyjnym. Warto było czekać 8 lat.
Skład w sumie bez zmian względem debiutu, ale jest jedna zmiana. Chodzi o perkusistę Nathana Carvalho, który dobrze sobie radzi na perkusji. Stawia na dynamikę i tylko szkoda, że momentami jest jakaś stłumiona i brzmi jak automat. To jest minus z pewnością, który rzutuje na cały krążek. Dobrze wypada w z pewnością wokalista Leonardo Rodrigues, który stawia na wysokie rejestry. Jego głos pasuje do całości i jedynie co pozostaje to popracować troszkę nad techniką. Kolejny minus tej płyty to z pewnością średniej jakości brzmienie. Troszkę wdziera się chaos. Mimo wad ta płyta może się podobać, bo przemyca sporo udanych kawałków, a popisy gitarowe wygrywane przez Andrey/Tavares potrafią zauroczyć. Słychać w tym pasję, pomysł i dbałość o melodie. To stara szkoła tworzenia elektryzujących solówek i to jest to!
Te cechy uchwycił na pewno "Immortal Souls", który imponuje dynamiką i przebojowością. Band od razu potrafi zarazić pozytywną energią. Tak wiem, to wszystko jest oklepane i mało oryginalne, ale to skaza wielu zespołów, czy płyt. Dużo tutaj hitów i taki właśnie jest chwytliwy "The Chalange", gdzie można też doszukać się pewnych wpływów Iron Maiden, czy właśnie Stormwarrior. Troszkę toporniejszy "'Lies as Truth" momentami przypomina dokonania Manowar, ale nie tylko. Dużo wpływów lat 80 tutaj można uświadczyć. Klasycznie brzmi też przebojowy "thunderwarriors", choć w moim odczuciu band lepiej prezentuje się w szybszych kawałkach i "Power, blood and glory" czy "Heaven or hell" znakomicie potwierdzają ten stan rzeczy.
Do perfekcji brakuje i tego nie da się ukryć, ale Thunderspell nagrał wartościowy album, który zasługuje na uwagę fanów heavy/power metalu. Przede wszystkim album jest bardzo gitarowy i sporo tutaj wciągających solówek. Jest energia, a i hitów nie brakuje. Troszkę za brakło pomysłów na cały album i do tego brzmienie czy technika wokalisty. Jest nad czym popracować, ale potencjał jest.
Ocena: 7.5/10
sobota, 18 marca 2023
RIFFOBIA - Riffobia (2023)
W końcu trafił mi się jakiś wartościowy album z kategorii thrash metali. Grecki Riffobia jest na scenie metalowej od 2004 i może jeszcze nie stali się gwiazdą, ale potrafią grać solidny thrash metal. To właśnie znajdziemy na najnowszym krążku zatytułowanym "riffobia".
To płyta banalna, pełna prostych motywów, może na swój sposób oklepana i pozbawiona niespodzianek. Dimitris jako gitarzysta wypada całkiem dobrze, choć technika nie jest idealna, a jego riffy nie wyróżniają się niczym specjalnym. To kawał solidnego grania i nic ponadto. Na pewno warto pochwalić za agresję i dynamikę. Dobrze się tego słucha, a to już spory sukces. Wokalista Chris Ntelis też ma odpowiednią barwę i charyzmę, by śpiewać w thrash metalowej kapeli. Wszystko jest na swoim miejscu i troszkę kuleje sfera komponowania utworów.
Troszkę Kreator znajdziemy w energicznym "God of Hate" i to naprawdę kawał porządnego thrash metalu. Jest moc, drapieżność i ciekawy riff. Dobry start! Popisy gitarowe w "merciless" są naprawdę zagrane z polotem i to przykład, że ta kapela ma potencjał i stać ją na więcej. "Prisoner" to w dalszym ciągu szybkie, proste i agresywne granie. Troszkę robi się monotonnie, ale jest to zagrane tak jak być powinno i czekamy na więcej. Band troszkę urozmaica swoją grę w dynamicznym "Welcome To Hell" i nawet mroczny klimat tutaj się sprawdza. Najdłuższy na płycie jest "Soul Collector" i tutaj band stawia na bardziej heavy metalowy feeling.
Riffobia spodoba się fanom solidnego thrash metalu, którzy nie wymagają cudów, a liczą na dobrą rozrywkę, zadziorne riffy i szybkie tempo. Kto liczy właśnie na takie łatwo trafiające do słuchacza łojenie ten może być zadowolony. W Riffobia drzemie potencjał, ale jeszcze nie został w pełni wykorzystany. Album na pewno zasługuje na uwagę.
Ocena: 7/10
NARNIA - Ghost Town (2023)
Narnia to znana marka w power metalowym światku. Ten szwedzki band działa od 1996r i dał się poznać jako band, który mocno czerpie z progresywnego metalu i power metal. W ich muzyce można znaleźć troszkę Royal Hunt, troszkę At Vance, czy Divinfire, ale wpływów znajdzie się więcej. Grają muzykę, która nie zawsze trafia od razu. Nowy album zatytułowany "Ghost town" też wymaga czasu. Jednak kolejne próby słuchania i zagłębianie się w materiał nie zmienią faktu, że to album co najwyżej dobry.
Jak dla mnie za dużo tych progresywnych momentów, za dużo kombinowania, a za mało treściwych kompozycji. Brakuje troszkę zdecydowania i pomysłów, by na dłużej kupić słuchacza. Gitarzysta Grimmark stara się tworzyć ambitne riffy, stara się błyszczeć, ale nie zawsze to trafia do słuchacza. Troszkę zaniedbano atrakcyjność melodii i czasami za dużo eksperymentowania, a za mało konkretów. Christian jest dobrym wokalistą i to nie raz pokazał, ale tutaj jakby nie ma do czego śpiewać. Nie porywa to i nie zapada na długo w pamięci. Mimo wyraźnych wad jest też sporo plusów.
Taki "Glory daze" ma pazur i mocny riff, który potrafi wnieść sporo życia do albumu. Pomysłowe partie klawiszowe dodają uroku całości. Jednym z ciekawszych momentów tej płyty to melodyjny otwieracz w postaci "Rebel". Ta melodia robi robotę i robi smaka na resztę materiału. Taki "Thief" zbyt przekombinowany jak dla mnie i bliżej mi do melodyjnego i nieco rockowego "Descension". Taki zadziorny "Ghost Town" może się podobać, a potem to już różnie bywa. Raz lepiej raz gorzej. Momenty może i są, ale ciężko już jakiś utwór wyróżnić.
Nazwa zrobiła swoje i przyciągnęła mnie ze względu na doświadczenie i bogatą dyskografię. Płyta serca nie skradła, nie powaliła na kolana i nie wywołała żadnych emocji, który pozwoliłyby zapisać ten album w pamięci. Posłuchać może i warto, ale bardziej w kategoriach zabicia czasu czy ciekawostki.
Ocena: 5.5/10
piątek, 17 marca 2023
NIGHT DEMON - Outsider (2023)
Długo amerykański Night Demon kazał czekać swoim fanom na nowy materiał. 6 lat minęło od wydania genialnego "Darkness Remains". Kawał czasu i wiele mogło się zadziać. Na szczęście Night Demon nie zboczył ze swojej obranej drogi i dalej tworzą muzykę przesiąkniętą NWOBHM. Kto kocha stare płyty Angel Witch, Diamond head czy Iron maiden ten będzie czuł się jak w domu słuchając nowego dzieła zatytułowanego "Outsider".
Okładka nie do końca jest w moim guście, ale to muzyka jest najważniejsza. Można też ponarzekać, że materiał krótki, ale w sumie płyty z lat 80 trwała podobnie i nikt nie narzekał. Motorem napędowym Night Demon w dalszym ciągu jest Jarvis Leatherby, który odpowiada za partie basowe i wokal. Słychać, że mocno inspiruje się heavy metalem lat 80. Jego charyzma i styl śpiewania nadaje uroku muzyce Night Demon. Trzeba też pamiętać o intrygujących i pełnych pasji zagrywkach gitarowych Armadna Anthonego. Niby wszystko brzmi znajomo, ale jest to zagrane z pomysłem i polotem. Materiał szybko wpada w ucho i zostaje na koniec smutek, że płyta tak szybko się kończy.
Krótkie intro w postaci "Prelude" i potem mamy pierwszy killer w postaci "Outsider". Nwobhm na nowo ożywa w muzyce Night Demon. Prosty riff, chwytliwy refren sprawiają, że przypominają się złote lata 80. Dużo Iron maiden z pierwszej płyty można uchwycić w przebojowym "Obsidian" i to tylko potwierdza, że Night Demon jest w znakomitej formie. Dalej mamy rozbudowany "Beyond the grave", który bardziej nastawiony jest na mroczny klimat. Jest też pełen dynamik killer "Escape from beyond", który jest ukłonem w stronę twórczości żelaznej dziewicy. Brzmi to obłędnie. Mamy jeszcze klimatyczny i bardziej rozbudowany "The wrath".
Czas na werdykt. Night demon dalej gra swoje i choć może "Outsider" musi ustąpić poprzedniemu krążkowi, to jednak panowie wciąż trzymają wysoki poziom. Każdy kto kocha NWOBHM ten powinien obczaić twórczość Night demon i nowy krążek sprawdzi się żeby rozpocząć swoją przygodę z tym zespołem.
Ocena: 9/10
KAMELOT - The Awekening (2023)
W roku 1991 narodził się Kamelot. Jeden z najważniejszych zespołów grających power metal. Odegrał ważną rolę w przecieraniu szlaku w sferze progresywnego power metalu z nutką symfonicznego metalu. Dorobili się 13 albumów i wiele z nich to klasyki gatunku, a band dorobił się statusu kultowego. Nic nie muszą udowadniać, chociaż dla wielu fanów najlepsze lata przypadają na okres wokalisty Roya Khana. Od 2012r w zespole jest Tommy Karevik, który udźwignął presję i skierował troszkę w innym kierunku, Z zmian personalnych warto wspomnieć, że w 2019r dołączył Alex Landenburg. Szczerze mówiąc, nie sądziłem że Kamelot powróci do swoich złotych czasów, a tutaj najnowsze dzieło zatytułowane "The Awakening" to w moim odczuciu jeden z ich najlepszych albumów. Jest power metal, podniosłość, przebojowość, ten przebłysk geniuszu z starych płyt i ta świeżość. Wrócił stary dobry Kamelot. Tak mamy prawdziwe przebudzenie. Tytuł nie kłamie.
Zapowiedzi faktycznie zwiastowały powrót do najlepszych czasów Kamelot. Przepiękna i pełna ciekawych motywów okładka to już był dobry zwiastun. Z każdym singlem było co raz lepiej. Niby dalej band ten sam, stylistyka ta sama, ale jakoś Kamelot wszystko poukładał i przemyślał. Przede wszystkim jest sporo power metalu, którego mi ostatnio brakowało na płytach tego zespołu. Brakowało mi mocy, pazura i przebojowości. Tutaj band nadrabia swoje zaległości i atakuje z podwojoną siłą. Tommy Karevik też jakoś bardziej błyszczy i czaruje swoim głosem. Na wyżyny swojego talentu wznosi się gitarzysta Thomas Youngblood, który znów poczuł w sobie smykałkę do tworzenia pełnego gracji i emocji power metalu. Nie wierzyłem, że ten dzień kiedyś nadejdzie.
Płyta zawiera 13 utworów i każdy sporo wnosi. "Overture" to podniosłe intro, które już potrafi przyprawić o ciarki. Czuć rozmach. Dawno Kamelot nie grał tak bez błędnie jak w "The Great Divide". Co za świeżość, pomysłowość i przebojowość. To jest przejaw geniuszu i to najlepszy kawałek tej grupy od wielu lat. Jest nutka progresywności, jest też sporo symfonicznych ozdobników i przede wszystkim power metal. Killer, ale to dopiero początek. Podobne emocje wywołuje melodyjny "Eventide", który również szybko zapada w pamięci. Mocny, zadziorny riff i pełen romantyzmu i podniosłości refren potrafią powalić na kolana. Dalej mamy nowoczesny i pełen progresywności "One more flag in the ground". Refren znów bije świeżością i przebojowością. Kawałek będzie robił robotę na koncertach. Więcej power metal z kolei uświadczymy w bardziej energicznym "Opus of the night" z gościnnym występem Tina Guo. Z kawałka bije niezła energia i duża dawka melodyjności. Więcej romantyzmu i takiego komercyjnego wydźwięku ma "Bloodmoon". Znalazło się miejsce na bardziej progresywne granie jak to zaprezentowane w "The looking glass". Uroczy też jest podniosły i taki troszkę zakręcony "New babylon" w którym liczy się podniosłość i symfoniczne ozdobniki. Nawet ballada "Willow" jest z górnej półki. Znakomicie Kamelot bawi się konwencją i stylistyką w "My pantheon" i dużo dobrego się tutaj dzieje. Jest pazur i pomysłowość.
Kamelot przebudził się i wrócił do swoich najlepszych lat. Znów zaczął grać z pazurem, z pomysłem, a najlepsze jest to, że znów jest w tym power metal, pasja i miłość do metalu. Ta muzyka dostarcza radości, zaraża pozytywną energią i na długo zostaje w pamięci. To najlepszy album z Tommym na wokalu i jeden z ich najlepszych albumów. Jedna z największych niespodzianek roku 2023!
Ocena : 9.5/10
czwartek, 16 marca 2023
HUMANRISE - You never alone (2023)
Ta płyta mogła być naprawdę ciekawa. Mogła w pełni sprawdzić się jako heavy metalowy album nutką hard rocka, w którym są echa lat 80. Zabrakło może pomysłów, może świeżości i dopracowania? Coś poszło nie tak, a szkoda bo potencjał był. Debiutancki album brazylijskiej formacji Humanrise zatytułowany "You never alone" stanie się kolejnym dobrym albumem, który nie jest wstanie wyróżnić się na tle konkurencji.
Okładka przyciąga uwagę, choć bardziej przywodzi na myśl okładki płyt hard rockowych. Słuchając płyty można odnieść wrażenie, że najmocniejszym ogniwem zespołu jest wokalista Davi Praelii, który ma ciekawą barwę i technikę. Jego głos potrafi zauroczyć, a najlepsze jest to że sprawdza się w hard rockowej stylistyce czy heavy metalowej. Co ciekawe momentami brzmi troszkę Ronnie Romero. W sferze partii gitarowej to dzielą i rządzą John i Bruno. Szkoda tylko, że grają trochę tak oszczędnie i bez większego entuzjazmu. Brzmi to nie najgorzej, ale brakuje jakieś ikry, porwania słuchacza ciekawymi motywami, czy przejaw geniuszu. To po prostu dobrze odegrany heavy metal z nutką hard rocka.
Na start mamy intro, które jakoś specjalnie nie zapada w pamięci. Potem mamy troszkę kopiuj wklej z "Teutonic Terror" Accept w "Warriors never lose Hope". Solidny heavy metal, ale jakoś zabrakło pomysłu na wykończenie. Coś z Iron maiden można uchwycić w "Fear or Die" czy troszkę wpływów Manowar w marszowym "Queen of the night". Na pewno warto wyróżnić jeszcze zadziorny "heavy metal" czy przebojowy "Sex and drinks", w którym band pokazuje hard rockowe oblicze.
To płyta z serii posłuchać i zapomnieć. Solidny heavy metal z nutką hard rocka i w sumie nic ponadto. Materiał nie równy, a kilka ciekawych kawałków to za mało że podbić serce słuchacza. Brakuje dopracowania i ciekawych pomysłów na kompozycje. Takie trochę to wtórne i do bólu oklepane. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.
Ocena: 5/10
środa, 15 marca 2023
GREAT VOYAGER - Great Voyager (2023)
Grecki Great Voyager narodził się na gruzach Voyager, który działał od 2012r.Teraz pod skrzydłami wytwórni Sleaszy Rider Records ukazał się debiutancki album zatytułowany "Great voyager". Kto lubi proste granie, klasyczne dźwięki i wyraźne wpływy Iron Maiden ten z pewnością po lubi twórczość tej formacji. Grać potrafią i robią to dobrze, ale żadnej rewolucji, ani przejawu geniuszu nie uświadczymy tutaj.
Materiał zawarty na płycie jest zachowawczy i poukładany. Nie ma szaleństwa, nie ma zaskoczenia ani hitów, które by zostały na dłużej w pamięci. To kolejna płyta w stylistyce NWOTHM, gdzie pełno wpływów Iron Maiden, gdzie pełno oklepanych motywów i mało motywów, które przejawiały by powiew świeżości czy geniuszu. Ot co dobre granie, które dobrze się słucha. Wokal Jima Zsasza jest dobry, ale troszkę brakuje mi tutaj odpowiedniej techniki i pazura. "7th seal" to dobry otwieracz oparty na sprawdzonych patentach. Pełno tutaj elementów iron maiden, ale to wszystko już było i w ciekawszej oprawie. Więcej energii i drapieżności mamy w rozpędzonym "Belphegor", który oprócz wczesnego iron maiden, przemyca patenty Black Sabbath z czasów "Heaven and hell". Bardzo ciekawy kawałek, który potrafi zauroczyć słuchacza. Ten wokal nie do końca mi pasuje w tym wszystkim. Jest też nieco bardziej melodyjny i prostszy w swojej konwencji "earth was made in hell". Pozytywne emocje wzbudza też rozbudowany i bardziej dojrzały "Voyager", który również jest kolejną wariacją na temat twórczości Iron Maiden.
To kolejny solidny album w kręgach NWOTHM, który nastawiony jest na proste motywy gitarowe, na brzmienie rodem z płyt wydanych w latach 80. Pełno wpływów Iron maiden i choć nie jest to złe granie, to nie powala na kolana. Pełno takich płyt i konkurencja nie raz dostarczała ciekawsze propozycje. Dobry album od Great Voyager, ale nic ponadto. Szkoda.
Ocena: 7/10
poniedziałek, 13 marca 2023
HELLRIPPER - Warlocks Grim & Withered Hags (2023)
Rzadko trafia w moje łapy płyta, które uderza do kilku grup słuchaczy, która jest wstanie pogodzić kilka gustów. Trzeci album Hellripper zatytułowany "warlocks Grim & Withered Hags" to płyta, która zadowoli fanów speed metalu, thrash metalu, a nawet black metalu czy heavy metalu. Szokuje na pewno jakość i fakt, że to dzieło jednej osoby. Brawo James Mcbain, bo to kawał bardzo dobrej roboty.
Okładka bardziej odsyła nas do black metalu. Nie do końca moje klimaty, ale nie jest zła. Na pewno oddaje klimat, a także stylistykę w jakiej obraca się Hellripper. Ten projekt muzyczny funkcjonuje od 2014r, ale jakoś wcześniej nie skradł mojego serca. Nowy album to przede wszystkim niezwykła mieszanka agresji, mroku, drapieżności, szybkich riffów, ale też atrakcyjnych dla ucha melodii. To nie tylko brutalność i mrok, który zazwyczaj oferuje Black Metal. Jasne, są owe cechy i nie da się ich ukryć. Jest też szybkość i agresja wyjęta z speed/thrash metalu. Natomiast chwytliwe melodie i miłe dla ucha solówki to już bardziej ukłon w stronę heavy metal. Znakomicie to zostało połączone i najlepiej to prezentuje otwieracz "The nuckelavee". Mocny i wyrazisty killer na dzień dobry. Wszystko James Mcbain przygotował i nie ma mowy o fuszerce. Jego wokal idealnie wszystko spina. Bardziej thrashmetalowy wydaje się być energiczny "I, The deceiver" i od razu na myśl przychodzi Slayer, czy Sodom. Ci co kochają chwytliwe melodie i patenty Metaliki z pewnością pokochają rozbudowany tytułowy utwór, który przemyca sporo ciekawych motywów. Kawałek wcale nie nudzi, a tylko wzbudza apetyt na resztę utworów. James przyspiesza w rozpędzonym "Goat Vomit Nightmare" i w thrash metalowym "the cursed carrion crown". Jest też coś z Motorhead co potwierdza energiczny "The hissing marshes" i wyszło to nadzwyczaj dobrze. James potrafi wykreować ciekawą melodią i motyw, który rozrywa na strzępy i tak jest z "Poison womb". Prawdziwa petarda! Na koniec kolos w postaci "Mester stoor worm" i znów dużo dobrego się dzieje. Niezwykle pokręcony kawałek, który pokazuje bardziej black metalowe oblicze Hellripper.
Kto szuka totalnej demolki i prawdziwego metalowego pazura i agresji, ten to znajdzie tutaj. Najlepsza płyta Hellripper i jedna z ciekawszych wydanych w 2023. Nie dajcie się przestraszyć okładce, ani etykiecie "black metal". Płyta, która trafi do wielu słuchaczy i na pewno dla wielu będzie to równie ciekawe przeżycie co i dla mnie. Polecam!
Ocena: 9/10
TRIUMPHER - Storming the Walls (2023)
Nie dajcie się zwieść tej mrocznej okładce. To nie death metal, ani black metal, a najprawdziwszy heavy metal, w takiej epickiej oprawie. Nie łatwe zadanie, by połączyć tą mroczną okładkę z epickim heavy metalem z prawdziwego zdarzenia, a jednak ten młody band podołał. Triumpher to grecki zespół, który powstał w 2019r. Teraz band jest gotowy przedstawić światu debiutancki album zatytułowany "Storming the walls". W roku 2023 póki co ciężko o coś wartościowego, ale nadchodzi Triumpher. Muzyka Manowar, Manilla Road, Omen ożyła na nowo, a co ciekawe band nie boi się wykorzystać też patenty innych kapel, jak choćby running wild. Tak, ta płyta może podbić świat.
Okładka nie pasuje do tego co gra Triumpher, aczkolwiek dominuje mroczny, ponury klimat i to akurat znakomicie współgra. Kij tam z okładką, ale jakie wrażenie robią muzycy. Znakomity głos Marsa, który sieje zniszczenie, buduje napięcie, przyprawia o dreszcze i głęboko zapada w pamięci. Tak, ma w sobie to coś że band błyszczy. Idealnie kreuje ten epicki heavy metal i wystarczy odpalić otwierający"Journey/Europa Victrix" by się przekonać o jego umiejętnościach. Co za wokal, co za technika i emocje. Coś niesamowitego. Kawałek dobrze to uwypukla, bo instrumenty schodzą tutaj na dalszy plan. Jestem w szoku co wyprawiają gitarzyści, ale w sumie grecka scena kryje sporo talentów. Wystarczy posłuchać partie Apostolosa i Christophera. Panowie potrafią oczarować swoją grą i najlepsze jest to, że potrafią urozmaicić swoją grę pozostając w jasno określonych ramach. Odpalam taki energiczny "The thunderer" i jest moc. Unosi się nad tym duch starych płyt Manowar, ale nie tylko. Refren wbija w fotel i jest to jeden z najlepszych motywów roku 2023. Jestem kupiony i już robi mi się apetyt na pozostałą część płyty. Epicki heavy metal zostaje zdefiniowany w 7 minutowym "Storming the Walls". Piękny motyw przewodni, mroczny klimat, spory ładunek emocjonalny i band cały czas zaskakuje. Nawiązań do twórczości Manowar jest sporo i słychać to też dobitnie w "I wake the dragon". Nie ma może na płycie zbyt dużo szybkich, energicznych kawałków, ale taki "Esoteric Church of Dragon" robi wrażenie i znów pokazuje potencjał Triumpher. W takim mrocznym "Divus de mortuus" band ociera się o dokonania Portrait i brzmi to naprawdę bardzo dobrze. Elementy black metalu pojawiają się w niewielkiej ilości w klimatycznym "Epitaphios", aczkolwiek utwór jest najsłabszym momentem na płycie.Mamy jeszcze kiler w postaci "The Tomb", który potrafi oczarować energią i klimatem rodem z płyt Mercyful Fate.
To się nazywa debiut z przytupem. Jest sporo ciekawych motywów gitarowych, do tego mroczny klimat, czy hołd dla twórczości Manowar. To wszystko sprawia, że "Storming the Walls" to jedna z najciekawszych płyt roku 2023. Świetny start i liczę na to, ze band w przyszłości tylko umocni swoją pozycję i potwierdzi że debiut to nie jednorazowy przebłysk geniuszu.
Ocena: 9/10
niedziela, 12 marca 2023
DEMONS DOWN - I Stand (2023)
Demons down to kolejna super grupa, która zrodziła się pod skrzydłami wytwórni Frontiers Records. Do przewidzenia było, że w skład wchodzi Alessandro Del Vecchio, który zajął się klawiszami. Za wokale odpowiada gwiazda młodego pokolenia, czyli James Robledo, który wie jak czarować swoim głosem. Jest jeszcze Francesco Savino z False Memories, zaś za partie gitarowe odpowiada Jimi Bell, perkusista to Ken Mary, a na basie Chuck Wright, których dobrze znamy z twórczości House Of Lords. Tak to jest z głównych wpływów, jeśli się w słuchamy w debiutancki krążek zatytułowany "I stand".
To płyta skierowana do wszystkich tych, co kochają melodyjny rock/hard rock z nutką melodyjnego heavy metalu. Tutaj liczą się emocje, finezja, lekkość i rockowy feeling. Dobrze się tego słucha i owe doświadczenie muzyków tworzących Demons down przedkłada się na jakość i poziom prezentowanej muzyki. Niby to wszystko już było i kapela tak naprawdę niczego nowego nie prezentuje. Słychać, że dopracowano płytę na wielu płaszczyznach, dlatego z miejsca staje się jedną z ciekawszych pozycji w roku 2023.
Robledo to wiadomo, że wokalista z górnej półki. Śpiewać może wszystko i wszystko zmieni w złoto. Niesamowity głos. Furorę na pewno robi stonowany i pełen smaczków "I stand", który otwiera ten album. Wysmakowany hard rock z nutką melodyjnego metalu. Więcej energii z pewnością ma zadziorny "disappear" i to pokazuje w pełni, że w tej kapeli jest potencjał. Troszkę Deep Purple, Rainbow czy Whitesnake można poczuć w przebojowym i takim stonowanym "down in a hole". Utwór z miejsca stał się moim ulubionym kawałkiem z tej płyty. Heavy metal lat 80 słychać dobitnie w "Book Of Love" i choć brzmi to znajomo, to od razu oczarowuje słuchacza. Mocny riff, romantyczny feeling i duża dawka przebojowości. Podobne emocje wywołuje "Search over the horizon", czy lekki i niezwykle nastrojowy "Only the brave". Na długo w pamięci zostaje rozbudowany i pełen wdzięku "Follow Me", gdzie band próbuje upchać troszkę progresywności. Bardzo wartościowy kawałek.
Do perfekcji troszkę mi zabrakło. Przede wszystkim dodałbym kilka szybszych kawałków i może troszkę przełamałbym owe schematy płyt z wytwórni Frontiers Records. Tak poza tym to nie ma co zarzucić tej płycie. Doświadczeni muzycy zgotowali dojrzały materiał, który ma nam przypomnieć wczesne lata House Of Lords. Zabieg się udał!
Ocena: 8/10
sobota, 11 marca 2023
AVALAND - The legend of storyteller (2023)
Pierwszy mój kontakt z zespołem Avaland był niezbyt udany. Dostałem płytę, która niczym specjalnym mnie nie poruszyła. Tak o to debiut zatytułowany "Theater of Sorcery" przepadł w gąszczu ciekawszych płyt i jakoś specjalnie mnie do tej płyty już nie ciągnęło. Teraz czas na drugie podejście do muzyki Avaland i w sumie najnowsze dzieło "The legend of the storyteller" nic nie zmieniło w tej kwestii. Band kontynuuje swoją stylistykę. Nie ma zaskoczenia, nie ma powodów do zachwytu. To kolejna płyta z kręgu melodyjnego metalu i power metalu, która nie ma szans na przebicie.
Piękna okładka, klimat fantasy, dopieszczone brzmienie to jednak nie wszystko. Piękne opakowanie, które nie ma nic do zaoferowania. Avaland próbuje być czymś w rodzaju Avantasia. Słychać pewne inspiracje, powiązania. Mamy też paru gości, w tym Jensa Ludwiga czy Zaka Stevensa, ale czy moje serce szybciej zabiło? Raczej nie. Jest niby rozmach, nastawianie na melodyjność, ale nie ma efektu "wow", a momentami wkracza komercja, czy zbyt dużo popowych elementów.
Intro "The Vision" na pewno zaliczam do udanych. Jest podniosłe i zapada w pamięci. Źle o płycie świadczy, jeśli intro bije większość kompozycji z płyty. Dobre wrażenie robi "Crimson Tyranny". Pojawia się złudne wyobrażenie, że ta płyta może być ciekawa i porywająca. Parodia Avantasii pojawia się w rockowym "Insurrection" i jakoś do mnie to nie trafia. Może "Secret night" ma ciekawy klimat rodem z płyt Blind Guardian, ale czegoś mi tu brakuje. Za dużo słodzenia, za dużo tej komercji. Na dłuższą metę jest to męczące. Niby pazur pojawia się w zadziornym "Out of the fog", ale jakoś brzmi to chaotycznie. Za dużo chcieli upchać do tego kawałka. Echa power metalu mamy w "Betrayers" i może tak powinien brzmieć ten album? Może to jest drogą, którą band powinien pójść?
Jest kilka ciekawych pomysłów, jest potencjał, ale póki co nie potrafią się zdecydować w którym kierunku pójść. Grać potrafią, ale jakoś brakuje pomysłu by stworzyć intrygujący materiał, który porwie słuchacza i zapadnie w pamięci. Tego tutaj nie ma. Szkoda.
Ocena: 5/10
środa, 8 marca 2023
TYGERS OF PAN TANG - Bloodlines (2023)
Już 5 maja światło dzienne ujrzy 13 album brytyjskiego Tygers of Pan Tang. "Bloodlines" to kawał solidnego heavy metalu i miło widzieć że ten zasłużony band wciąż tworzy nową muzykę i wciąż żyje. Nowy krążek nie dorównał dwóm poprzedni, bo to trochę trudne zadanie było, ale band wciąż trzyma formę. To pierwszy album, na którym można usłyszeć gitarzystę Francesco Marras i basistę Huw Holdinga.
Jak za każdym razem płytę zdobi ciekawa i zapadająca w głowie szata graficzna. Soczyste, takie przesiąknięte latami 80 brzmienie też robi robotę. Band trzyma formę i to słychać. Cieszy fakt, że głos Jacopo Meille wciąż zachwyca i nadaje całości klimatu lat 80. To za jego sprawą jest tu pełno klasycznego heavy metalu, hard rocka i nawet nwobhm, z którego band się wywodzi. Od strony instrumentalnej jest dobrze, ale jakoś nie ma tej mocy co choćby na "ritual".
4 lata czekania i dostajemy 10 utworów. Płytę otwiera klimatyczny "Edge of the world". Dobrze rozegrany kawałek, w którym jest pazur, jest ciekawy motyw i dobrze wprowadza słuchacza w świat Tygers of Pan Tang. Dalej mamy bardziej hard rockowy "In my blood", ale to już tylko dobry kawałek, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Troszkę zabrakło pomysłu. Znacznie ciekawszy w swojej aranżacji jest energiczny "fire on the horizon". Właśnie w takich kompozycjach band brzmi najkorzystniej. Potem troszkę band serwuje nijakich kompozycji, które nie wiele wnoszą do płyty. Jest też nastrojowa ballada "Taste of love", w której momentami band brzmi jak Scorpions. Do grona ciekawych kompozycji warto wspomnieć "Kiss the sky", czy melodyjny "A new Heartbeat".
Tygers of Pan Tang pisze dalsze strony swojej historii i na pewno cieszy że band żyje i ma się dobrze. Wciąż potrafią grać ciekawą muzykę i tym razem zabrakło po prostu ciekawych pomysłów. Trafiają się przebłyski i godne uwagi motywy, ale jako całość ten album wypada jakoś tak średnio, co najwyżej dobrze. To za mało, jak na zespół z taką bogatą historią.
Ocena: 6/10
wtorek, 7 marca 2023
EVERMORE - In memoriam (2023)
Debiut szwedzkiego Evermore z roku 2021 był wielkim wydarzeniem dla fanów power metalu. W końcu ktoś pokazał, że wciąż jest jeszcze popyt na klasyczny europejski power metal. "Court of the Tyrant King" był pełen znanych patentów, ale był to tak podane, że słuchacz chłonął te dźwięki jak gąbka. Do dziś lubię wracać do tej płyty i nie przeszkadza mi że band czerpie garściami z Edguy, Helloween, Gamma Ray, Hammerfall. Najnowsze dzieło "in memoriam" to wciąż pozycja skierowana do maniaków klasycznego power metalu. Jest dobrze, ale już nie ma efektu "wow" z debiutu, nie ma terapii szokującej, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że zabrakło pomysłów na hity.
Materiał zawarty na płycie jest krótki, a mimo to można kręcić nosem i troszkę ponarzekać. Intro w postaci"Nova Aurora" buduje napięcie, ale nic wielkiego nie następuje. Zadziorny "Forevermore" to z pewnością jeden z ciekawszych kawałków na płycie. Jest energia i mocny riff, a to czyni ten kawałek wartościowym. Dalej mamy solidny "Nightfire", który jest dobry i przemyca patenty Gaia Epicus, ale brakuje zrywu, zaskoczenia. O wiele ciekawszy w swojej konwencji jest rozpędzony "I am the flame" i właśnie taki powinien być album. Pełen energii, mocy i życia. Otwarcie "Empire within" jest pomysłowe i epickie. Szkoda, że zabrakło pomysłu, żeby to jakoś ciekawie rozwinąć. Tytułowy "In memoriam" rozwinięty, bardziej progresywny, ale też momentami troszkę nudnawy. Całość wieńczy też 6 minutowy "Queen of Woe", który wnosi troszkę życia do tej płyty. No tak to powinno brzmieć.
Haraldsson ma ciekawy wokal, który pasuje do tego co gra Evermore i może czynić cuda. Tylko tutaj zabrakło materiału, który rozwinąłby jego skrzydła. Jest potencjał, ale nie jest wykorzystany. Sam album uderza w klasyczny power metal i to jest plus. Minus, że materiał taki jakiś oklepany i bez większego efektu wow. To po prostu kawał solidnego materiału, który ma przebłyski, ale całościowo ma daleko do debiutu. Szkoda, bo liczyłem na coś więcej.
Ocena: 7/10
niedziela, 5 marca 2023
FROZEN CROWN - Call of the north (2023)
Kiedy w 2021 r włoski band zmienił praktycznie cały skład mało kto dawał im szansę, że utrzymają wysokim poziom jeśli chodzi o muzykę. Nie dość, że "Winterbane" rozwiał wątpliwości, to jeszcze najnowsze dzieło zatytułowane "Call of the north" tylko potwierdza owy stan rzeczy. Premiera przewidziana na 10 marca 2023r nakładem Scarlet Records. Warto wypatrywać!
Ten włoski band działa od 2017r i nigdy mnie nie zawiódł. Grają rasowy, europejski power metal, który przemyca patenty Gamma Ray, Avantasia czy Blind Guardian. Stawiają na klasyczne rozwiązania i to jest właśnie ich atut. Duża dawka energii, klasyczne rozwiązania, duża dawka przebojowości i te mocne wyraziste partie gitarowe duetu Frederico/Fabiola. Nie można też pominąć znakomitego wokalu Giada Etro, który dzieli i rządzi w zespole. To za jej sprawą band jest rozpoznawalny i dostarcza muzyki na wysokim poziomie. Band kontynuuje to co prezentował na poprzednich płytach i to dobry znak.
"Call of the north" to 10 kompozycji, które dostarczą sporo frajdy fanom klasycznego, europejskiego power metalu. Właśnie tak oldscholowo brzmi tytułowy "Call of the north". Brzmi to znajomo, ale to żadna ujma. Wszystko dobrze rozegrane i dopracowane. Bardzo dobry start. W podobnej tonacji utrzymany jest "Fire in the sky" i zespół dalej utrzymuje przebojowy charakter. Więcej ciężaru mamy w zadziornym "black Heart" i tutaj band stara się grać troszkę nieco nowocześniejszy /power metal. Band przyspiesza w "Victorius" czy w bardziej klasycznym "Until The End", które czerpią z Helloween czy Gamma ray. Najsłabszy na płycie z pewnością jest "One for All", w którym niewiele się dzieje. Jakoś chyba zabrakło pomysłu na ten utwór. Całość wieńczy bardziej melodyjny "Far away", który można zaliczyć do standardowych kawałków Frozen Crown.
Czy jest to najlepszy album Frozen Crown? Raczej nie. Najlepsza płyta roku 2023? Też nie. Jednak mimo pewnych niedociągnięć to wciąż bardzo udany album w kategorii power metalu. Duża dawka przebojowości i chwytliwych melodii. Warto posłuchać, bo Frozen Crown wciąż potrafi dostarczyć materiał na poziomie.
Ocena: 7.5/10
sobota, 4 marca 2023
STARGAZER - Life will never be the same (2023)
Kiedy jakiś band jasno wskazuje na kim się wzorował i kto miał największy wpływ na dany styl i aranżacje, to już wiem że jest to coś czym warto się kierować i poddać próbie dany zespół. Natrafiłem na taki opis względem nowej płyty norweskiej grupy o nazwie Stargazer, że to coś dla fanów Dio, Van Halen czy Deep Purple. Dwa razy nie trzeba było mnie przekonywać, abym sięgnął po owe wydawnictwo i sprawdził, czy owe inspiracje faktycznie są słyszalne na "Life will never be the same".
To już trzeci album tej grupy i okazał się po 4 latach od ostatniego wydawnictwa. Słychać dojrzałość zespołu i to nie powinno dziwić, bowiem ta norweska kapela działa od 2008r. Co cieszy to na pewno fakt, że grają mieszankę melodyjnego heavy metalu i hard rocka, Duet gitarowy tworzony przez Tore i Williama jest pełen energii i ciekawych pomysłów. Panowie stawiają na finezje, lekkość i emocje. W tym wszystkim jest sporo melodyjności i rockowego pazura. Największą uwagę przykuwa oczywiście pełen pasji wokal Tore. To za jego sprawą album brzmi tak klasycznie i faktycznie sprawia wrażenie, jakby powstał w latach 80. Owe inspiracje o których wspomnieli muzycy są tutaj słyszalne.
Brzmienie dopracowane i takie przesiąknięte klasycznym rockiem. Idealnie dopasowane do tego co band gra. Z resztą klimatyczna okładka też robi robotę.Płytę otwiera zadziorny i pełen energii "Can you conceive it", który idealnie wprowadza w klimat tego co gra Stargazer. Troszkę elementów Voodoo Circle czy Last in Line można wyłapać w przebojowym "Live My dream". Brzmi to obłędnie i chcę się jeszcze więcej muzyki Stargazer. Echa twórczości Dio można się doszukać w rozbudowanym "rock the sky". Jest moc i takie perełki zawsze są w cenie. Ta mieszanka hard rocka i melodyjnego sprawdza się idealnie i brakuje w dzisiejszych czasach takiego grania. Ten kto ma wątpliwości gdzie te wpływy Blackmore;a i Deep Purple ten niech odpali singlowy "Heartbroken". Prawdziwy muzyczny majstersztyk i uczta dla ciała i ducha. Takich emocjonalnych kawałków jest więcej, bo wystarczy odpalić "Beyond the moon" czy "take me Home". Jak te gitary brzmią tutaj, czysta przyjemność.
Czego zabrakło? Może kilka szybszych killerów? Troszkę też odstaje nijaki "Live Today", ale i tak całościowo materiał błyszczy i przebija wiele rzeczy, które słyszałem w tym roku. Na takie wydawnictwa warto czekać! Po wysłuchaniu tej płyty, faktycznie życie już nie będzie takie same. Te emocje i ta dźwięki na długo zostają ze słuchaczem. O to właśnie chodzi.
Ocena: 9/10
środa, 1 marca 2023
MYSTIC PROPHECY - Hellriot (2023)
Jedne zespoły kombinują i eksperymentują, inne zespoły próbują się rozwijać i szukać nowych pomysłów, a są też tacy co cały czas grają swoje i przez co mają stałych słuchaczy, bo zawsze wiadomo co nagrają. Do ostatniej grupy z pewnością należy Mystic Prophecy, czyli jeden z bardziej rozpoznawalnych zespołów z Niemiec. Band za sprawą "Metal Division" umocnił swoją pozycję w sferze heavy/power metalu i przyszedł czas potwierdzić dobrą formę zespołu. Najnowszy album zatytułowany "Hellriot" to już 12 krążek w dyskografii niemieckiej ekipy. Premiera przewidziana na 19 maja tego roku i powiem, że jest na co czekać.
Rozczarowanie pewnie poczują ci, którzy liczyli na jakiś powiew świeżości czy na zmiany w stylistyce Mystic prophecy. To dalej zadziorny, troszkę mroczny heavy/power metal, który przemyca patenty Primal Fear, Iron Fire, Bloodbound czy Grave Digger. Co cieszy to z pewnością dopracowanie płyty w sferze brzmienia i szaty graficznej. Z resztą pod tym względem Mystic Prophecy zawsze błyszczy. Mimo lat wciąż niszczy swoim głosem Roberto Liapakis i to jest fenomen. Co za technika, co za moc i drapieżność. To dzięki niemu ten band jest tak rozpoznawalny. Sporo dobrego robi duet gitarzystów i zarówno Pohl, jak Evan K trzymają wysoki poziom. Mamy mocne riffy, zapadające w pamięci melodie i cały czas się sporo dobrego dzieje. Tak band dopracował ten album i kto lubi poprzednie wydawnictwa, ten pokocha bez wątpienia "Hellriot".
Na sam start dostajemy tytułowy "Hellriot", który jest bardzo energicznym kawałkiem, który mocno nawiązuje do twórczości Primal Fear. Tak dominuje tutaj power metal i to się nazywa świetne otwarcie albumu. Stonowany i ponury "Unholly Hell" też ma swój urok i troszkę przemyca patentów Bloodbound czy Accept. Mocny kawałek! Dalej mamy zadziorny i bardziej przebojowy "Demons of the night" , który wciąż dostarcza sporo frajdy. Mamy też melodyjny i niezwykle chwytliwy "Metal Attack", który pokazuje talent gitarzystów i ich nie przeciętne umiejętności. Jest jeszcze agresywny "Revenge and fire", który znów zabiera nas w rejony Primal Fear. Troszkę gorzej wypada "Azreal" czy "Cross the Line", które są takie troszkę nijakie. To solidny heavy metal, ale nic ponadto. Na pewno warto pochwalić band za "World on fire", który zamyka album. Mocny i zadziorny kawałek, który potrafi dostarczyć sporo pozytywnych emocji.
Nie ma rewolucji, nie ma niespodzianki. Mystic prophecy znów nagrał bardzo udany album, który oddaje to co najważniejsze w heavy/power metalu. Mocne riffy, duża dawka energii i przebojowości i drapieżność. Do tego nie zastąpiony Liapakis, który jest wizytówką tej kapeli. Na pewno warto wypatrywać "Hellriot".
Ocena: 8.5/10