Wielu z nas wciąż żyje latami 80.
Złotym okresem dla heavy metalu, kiedy to rodziły się wielkie zespoły i w
sklepach pojawiały się płyty, który odmieniały nasze życie i muzykę heavy
metalową. Tak każdy powie, że Helloween najlepsza lata ma już dawno za sobą. Lata lecą, trendy się zmieniają, wielu
odeszło, a niemiecka potęga Power metalu żyje i ma się całkiem dobrze. W tym
roku postanowili uczcić 30 rocznicę wydania „Walls of Jericho” wydając po
prostu całkiem nowy album w postaci „My god given right”. 15 album w historii
grupy pokazuje, że to już nieco inny band, który mimo tego że gra Power metal,
to już nieco się zmienił. Pytanie czy na lepsze?
Kto słyszał „Gambling With The
Devil” czy ostatni „Straight out of Hell” ten z pewnością odnajdzie się w nowym
materiale. Styl jest zbliżony właśnie do
tych albumów. Jest radość, ale nie ma
takiej przesady pod tym względem. Zespół dalej trzyma się stylistyki heavy/Power
metalowej. To już nie lata 80 czy 90 że Power metal dominował w muzyce
Helloween. Teraz są nieco inne czasy i słychać, że to już nieco inny band. Maja lata działalności za sobą i to słychać.
Andi Deris z każdym albumem brzmi jakby gorzej. Już nie ma
w jego głosie takiej mocy i zadziorności co przed laty. W porównaniu z poprzednim
albumem też wypada niekorzystnie.
Od strony technicznej „My God Even Right” to płyta o soczystym i mocnym brzmienie. Dobra
robota Charliego Bauerfrienda daje się we znaki od pierwszych minut. Nawet
okładka 3d nie jest aż taka straszna jak mogłoby się wydawać. Są dynie i
ciekawy motyw związany z Ameryką i końcem świata. Choć nie powiem, brakuje mi
tych okładek rysowanych ręcznie. Wróćmy
dalej do stylistyki. Zespół na tym albumie stara się zaskoczyć sięgnąć po
nowoczesny metal, uciekają się nawet do hard rocka. Jasne są momenty, kiedy to
słychać typowy Helloween grający Power metal charakterystyczny dla nich. Na płycie nie brakuje oczywiście radości, nie
brakuje petard, ballady i zaskoczenia, jednak tym razem mamy do czynienia z
materiałem , który nie wchodzi tak łatwo jak ostatnie albumy. Nie ma już takich
wyrazistych hitów. Sam singlowy „Battles Won” jest jakby słabszą wersją „Burning Sun”.
Słychać te oklepane zagrywki Weiketha. Sam utwór jest niezwykle melodyjny,
radosny i energiczny. Od razu można poczuć, że to Helloween. Niestety refren
jest jakiś taki nieco nietrafiony i już nie łapie tak jak inne wielkie hity
zespołu. Przynajmniej solówka jest tutaj zagrana z pomysłem i pozwoli rozbawić
publikę jak przy takim „Power”. Ogólnie początek płyty jest całkiem udany,
bowiem zaczyna się od agresywnego „Heroes”, który brzmi nieco jak
„Painting New World” z „Gambling With The Devil”. Tutaj zespół postawił na
przebojowość i ostry riff. Jest to jeden z najlepszych kawałków na płycie. Stary dobry Helloween wybrzmiewa bez
wątpienia w „My God Given Right”. Tytułowy
utwór jest o dziwo bliźniaczo podobny do „Straight out of Hell”. Podobna
konstrukcja, melodia i aranżacja. To kolejny mocny punkt tego albumy i to jest
Helloween jaki chce się słuchać. Pierwszym przejawem eksperymentowania zespołu
jest „Stay Crazy”, który ma w sobie więcej hard rockowego feelingu. W
sumie jest to kawałek po kroju „Live Now”. Kompozycja idealna na koncerty, co by rozgrzać
publiczność czy też nieco ją zabawić. Utwór mimo nieco nowoczesnej otoczki jest
prosty i zapadający w pamięci. Tak to kolejny mocny punkt tej płyty i jeden z
tych bardziej wyrazistych kawałków, choć mało klasycznych. Jeśli o mnie chodzi
jestem fanem starej szkoły Helloween, to też kiedy usłyszałem „Lost
In America” to łezka się w oku zakręciła. Pierwszy raz Hellowen zbliżył
się stylem i pomysłowością do „Future World”. To jak brzmi główny motyw i
refren to jest wręcz szokująco. Zespół
postanowił stworzyć równie prosty i przebojowy kawałek co wielki hit zespoły.
Wyszło im to naprawdę dobrze. Kawałek ma energię i po prostu niszczy swoją
formą, która zakorzeniona jest w latach 80. Dalej mamy dwa bardzo
przekombinowane kawałki czyli mroczny „Russian Roule” który jest nieco w
stylu „Back Againts the Wall” oraz marszowy „Swing of Fallen World”.
Te kompozycje odbiegają od typowego Helloween i raczej pokazują chęć
zaskoczenia słuchaczy. Jest w nich nutka nowoczesności, jest mroczny klimat i
ostry riff. Momentami są to bardzo udane kawałki, ale i tak nie do końca
przekonują. Zupełnie nie trafiona jest
ballada „Like Everbody Else”. Nie wnosi ona niczego do tej płyty i jest
to jedna z najgorszych ballad Hellowen, a przecież mieli tyle fajnych
ballad. Ciekawy motyw gitarowy zdobi „Creatures
In Heaven”, który jest nieco dłuższym utworem, ale to jest właśnie
przykład tej słabszej formy zespołu. Co z tego, że jest energia, Power metal
jak sama kompozycja jest taka sobie. Słuchasz, potupiesz, pośpiewasz, ale po
wszystkim zastanawiasz się co to było?
Stary dobry Helloween wybrzmiewa też w radosnym „If god loves Rock’n roll”
i tutaj słychać echa „Master of The Rings”. Natomiast refren brzmi jak klon
„Final Fortune”. To jest właśnie ten
radosny Power metal do jakiego nas przyzwyczaił Helloween przez te 30 lat. Szkoda, że cały album nie jest taki
zapadający w pamięci jak ten właśnie utwór.
Tej samej klasy jest żywiołowy „Living on The Edge”, czy ostrzejszy
„Claws”.
Nawet zamykający „You, still of War” podkreśla to, że zespół nie jest w dobrej
formie i że wykonanie pozostawia wiele do życzenia.
Ciężko uwierzyć, że już 30 lat
zabawia nas Helloween. Były wzloty, wielkie sukcesy, problemy i upadki. Teraz
jest stabilność i udało się uzyskać dawny blask. Choć lata zrobiły swoje i
dzisiejszy Helloween jest daleki od tego starego. Mamy mieszankę heavy/Power
metalu i mam wrażenie że tego Power metalu ubywa. Już pomijając kwestie
aranżacyjne, czy stylizacyjne. Gdzie się podział ten zespół, który tworzył
łatwo przyswajalną muzykę, gdzie roi się od hitów? O to jest pytanie. „My god
Given right” to solidny album, ale słaby jak na Helloween i taka jest prawda.
Ocena: 5 /10