wtorek, 14 października 2025

BATTLE BEAST - Steelbound (2025)


 Często słuchacze drwią z zespołów takich jak Bloodbound, Powerwolf czy Sabaton, określając ich muzykę mianem „pop metalu”. W takim razie, jak sklasyfikować to, co obecnie prezentuje Battle Beast?


Pierwsze płyty fińskiej formacji stanowiły udany miks klasycznego heavy i power metalu — pełne energii, chwytliwych riffów i epickich melodii. Niestety, najnowsze wydawnictwa grupy coraz bardziej przypominają własną karykaturę. Kiczowate aranżacje i przesadna słodycz wypierają dawną moc i agresję. Najnowszy album Steelbound niestety kontynuuje ten kierunek.


Mimo że za wydanie ponownie odpowiada Nuclear Blast, a skład pozostał bez zmian, mam wrażenie, że nawet wokalistka Noora Louhimo brzmi tym razem bardziej popowo. Brakuje jej tej charakterystycznej charyzmy i drapieżności, które kiedyś nadawały utworom siłę i autentyczność. Owszem, potrafi nadać piosenkom melodyjności i przebojowego charakteru, jednak efekt końcowy sprawia wrażenie zbyt wygładzonego i sztucznego.


Okładka Steelbound sugeruje powrót do korzeni zespołu, lecz to tylko mylący trop. Całość okazuje się zaskakująco ciężka w odbiorze — nie z powodu mocy, lecz przez nadmiar cukierkowych melodii i komercyjnych zabiegów.


Przebojowy „The Burning Within” wybija się na tle całości – to dynamiczny, radosny power metalowy numer, który na moment przywraca nadzieję. Niestety, komercyjny patos „Here We Are” oraz niemal dyskotekowy „Steelbound” skutecznie tę nadzieję gaszą. Zespół zaczyna balansować na granicy autoparodii. Tytuł „Twilight cabaret” wydaje się wręcz trafną metaforą – muzycznie i brzmieniowo przypomina kabaretowy pastisz.


Pewne przebłyski pojawiają się w marszowym „Blood of Heroes”, choć utworowi brakuje dopracowania i ciężaru. Z kolei słodki „Angel of Midnight” ociera się o hard rock, a nawet ostrzejszy „Riders of the Storm” nie jest w stanie przywrócić dawnej energii zespołu.


Battle Beast wciąż trzyma się swojego przesłodzonego, nadmiernie komercyjnego stylu. Niestety, trudno doszukać się tu szczerości, świeżości czy prawdziwej pasji. To muzyka poprawna technicznie, ale pozbawiona duszy. Niby człowiek wiedział, czego się spodziewać — a jednak się łudził.


Ocena: 3.5/10

niedziela, 12 października 2025

NILS PATRIK JOHANSSON - War and peace (2025)

 


Tego pana nie trzeba nikomu przedstawiać. Nils Patrik Johansson to bez wątpienia jeden z nielicznych wokalistów, którzy potrafią w tak autentyczny sposób oddać ducha i stylistykę Ronniego Jamesa Dio. Znany jest przede wszystkim z formacji Astral Doors, Lions Share czy Civil War, ale ma też na koncie występy w bardziej folkowym Wuthering Heights oraz zahaczającym o thrash metal projekcie Rifforia. Nils nieustannie pracuje na swój sukces – dowodem tego są już trzy solowe albumy, stanowiące swoistą syntezę jego wcześniejszych muzycznych doświadczeń.


Jego najnowsze dzieło, „War and Peace”, to trzeci solowy album artysty, który ukazał się 10 października. Choć materiał bez wątpienia broni się jako solidna propozycja heavy/power metalu, trudno nie odnieść wrażenia, że ustępuje on nieco poziomem swoim poprzednikom.


Obok Nilsa w zespole pojawia się Lars Christmansson, odpowiedzialny za partie gitary i basu – znany z Lions Share. Choć w tym projekcie nie odnajdziemy typowej dla tamtego zespołu agresji i mroku, chemia pomiędzy muzykami pozostaje wyczuwalna i działa równie dobrze. Za perkusją zasiada syn Nilsa, co stanowi nawiązanie do składu Rifforii, natomiast na klawiszach udziela się Anuviel, ostatnio kojarzona również z Lions Share.


Pod względem muzycznym album mocno czerpie z tradycji Astral Doors i Civil War – to pełen energii, soczysty heavy/power metal, choć nieco mniej błyskotliwy niż wcześniejsze dokonania artysty. Nils, wierny swojemu stylowi, nie rezygnuje z charakterystycznych odniesień do twórczości Dio – słychać to wyraźnie w zadziornych, melodyjnych partiach wokalnych.


Okładka albumu natychmiast przywodzi na myśl estetykę Civil War. Brzmienie jest wyraziste, dopracowane i klarowne, a całość trwa około 40 minut, oferując dobrze wyważony materiał.


Płytę otwiera klimatyczne intro „Himalaya”, które wprowadza słuchacza w odpowiedni nastrój. Z kolei „Gustav Vasa” to energiczny, charakterystyczny dla Nilsa utwór – pełen melodyjnych riffów i patosu, w duchu Astral Doors i Lions Share. Marszowy „Prodigal Son” przywodzi na myśl epicki rozmach Civil War, natomiast „Stay Behind” wyróżnia się bardziej rockowym, nastrojowym klimatem i podniosłą atmosferą.


Warto też wspomnieć o „Barbarossa”, który utrzymany jest w rycerskim tonie i czerpie garściami z klasycznych brzmień Nilsa. Choć nie zaskakuje, to solidny, rasowy kawałek heavy metalu. Z kolei „Hungarian Dance” wprowadza więcej power metalowej dynamiki oraz folkowego zacięcia, przypominającego nieco Wuthering Heights – to jeden z bardziej przebojowych momentów albumu.


Największe wrażenie robi jednak „The Great Wall of China” – utwór pełen świeżości, pomysłowości i klasycznego klimatu, w którym inspiracje Dio słychać najmocniej. Całość zamyka monumentalny i epicki „Two Shots in Sarajevo”, będący godnym finałem płyty.


Podsumowując: Nils Patrik Johansson nie zawodzi – wciąż stoi na straży jakości, a każde wydawnictwo z jego udziałem to prawdziwa uczta dla fanów heavy i power metalu. Choć „War and Peace” to album dobry, momentami bardzo dobry, pozostawia delikatny niedosyt. Johansson potrafi wznieść się jeszcze wyżej, co tylko potwierdza jego klasę.


Ocena: 8/10

sobota, 11 października 2025

TESTAMENT - Para Bellum (2025)


 

 Koniec czekania. Już jest nowy album Testament. Długo wyczekiwany album thrashmetalowego giganta, obecnego na scenie od 1987 roku, wreszcie ujrzał światło dzienne. Ostatnie wydawnictwa Testamentu utrzymują wyjątkowo wysoki poziom, pokazując, że Amerykanie są w świetnej formie i przeżywają drugą młodość. Najnowszy krążek, "Para Bellum", wydany 10 października nakładem Nuclear Blast, to kwintesencja stylu zespołu – esencja tego, co najlepsze w ich dotychczasowym dorobku. To czysta, bezkompromisowa energia thrash metalu, której nie sposób się oprzeć.


Szkoda jedynie, że Dave Lombardo nie pozostał w składzie na dłużej i nie zdążył wziąć udziału w nagraniach. Od 2023 roku za perkusją zasiada Chris Dovas, który jednak wniósł do zespołu mnóstwo świeżości i energii. W jego grze słychać pazur i agresję, idealnie współgrające z gitarowym duetem Peterson/Skolnick. Panowie po raz kolejny udowadniają, że potrafią tworzyć riffy godne najwyższej uwagi – pełne emocji, dynamiki i zaskakujących zmian tempa. Materiał jest różnorodny, dojrzały i dopracowany w każdym detalu. Nie ma tu miejsca na granie „na jedno kopyto” – za to należy się ogromny plus.


Nie byłoby Testament bez charakterystycznego głosu Chucka Billy’ego – znaku rozpoznawczego grupy. Mimo upływu lat jego wokal wciąż imponuje agresją, mocą i techniką. Każdy z muzyków pokazuje, że wiek to tylko liczba – wciąż biją na głowę wiele młodszych zespołów. Ich zapał i miłość do thrash metalu budzą szczery podziw.


50 minut z "Para Bellum" to prawdziwa uczta dla fanów gatunku. Album otwiera agresywny, rozpędzony „For the Love of Pain” – mocarny i pełen energii, idealny start tego krążka. Melodyjny „Infanticide AI” to z kolei jeden z najjaśniejszych punktów płyty – nowoczesny w brzmieniu, a jednocześnie pełen oldschoolowego ducha. Brawo, panowie!


Mroczny i ciężki „Shadows People” zachwyca topornym, niemal doomowym klimatem, wzbogaconym o elementy klasycznego heavy metalu. To rasowy killer, po którym chce się więcej. Moje serce szczególnie skradła kompozycja „Meant to Be” – spokojna, emocjonalna ballada, która z czasem nabiera mocy i heavy metalowego pazura. To najbardziej rozbudowany utwór na płycie i mój osobisty numer jeden.


Pełen energii „High Noon” to thrash metal w najczystszej postaci – współczesny w brzmieniu, lecz mocno zakorzeniony w klasyce gatunku. „Witch Hunt” zachwyca gitarowym wstępem i jest definicją thrash metalu – perfekcyjne połączenie brutalności i melodyjności. „Nature of the Beast” oraz „Room 117” pokazują z kolei bardziej przebojowe, heavy metalowe oblicze zespołu, pełne energii i zadziorności.


Znakomite wrażenie robi również „Havana Syndrome”, w którym Testament z wdziękiem bawi się konwencją, łącząc agresję z melodyjnością i świeżym podejściem do thrashowego brzmienia. Całość zamyka tytułowy „Para Bellum” – potężny riff, mocarna perkusja i prawdziwa eksplozja energii. Testament po raz kolejny udowadnia, czym jest prawdziwy thrash metal. Chapeau bas!


Od czasów "Dark Roots of Earth" zespół znajduje się w absolutnym topie i konsekwentnie wydaje znakomite płyty. "Para Bellum" to ich kolejny triumf – album różnorodny, świeży, pełen pomysłów, potężnych riffów i nieokiełznanej energii. Testament potrafi być tu jednocześnie brutalny i melodyjny, agresywny i refleksyjny. Mocne, nowoczesne brzmienie wydobywa z zespołu prawdziwą bestię, której nie da się zatrzymać. Nawet okładka prezentuje najwyższy poziom. Ten album wchodzi jak żywioł i zostawia po sobie czystą euforię. Thrashmetalowe arcydzieło.


Ocena: 10/10

czwartek, 9 października 2025

ELETTRA STORM - Evertale (2025)


 Włoski Elettra Storm jest na scenie zaledwie od dwóch lat, a już zdążył stać się jednym z najciekawszych młodych zespołów, w których kluczową rolę odgrywa wokalistka. Kiedyś zachwycaliśmy się formacjami takimi jak Nightwish czy Within Temptation, a dziś mamy czasy Elettra Storm – grupy, która doskonale wie, jak połączyć melodyjność, podniosłość i przebojowość w ramach symfonicznego power metalu.


Ich drugi album, zatytułowany „Evertale”, ukaże się 24 października nakładem Scarlet Records. Fani Temperance, Kaledon czy Secret Sphere poczują się tu jak w domu.


Elettra Storm to zespół wyjątkowo utalentowany, a głos Crystal Emillani stanowi jego największy atut. Wokalistka nadaje muzyce zespołu emocjonalnej głębi, tworząc klimat pełen napięcia, patosu i symfonicznego rozmachu. Duet gitarowy D. Mary / Antoni niezmiennie zachwyca pomysłowością – ich riffy i solówki są nie tylko technicznie dopracowane, ale też pełne energii i melodii. Każdy z członków zespołu daje z siebie maksimum, co przekłada się na spójną, dopracowaną całość. Cieszy fakt, że Elettra Storm zachowuje ten sam skład i styl – to dowód, że mają jasno określoną tożsamość artystyczną.


Nowy album pokazuje, że zespół rośnie w siłę i konsekwentnie potwierdza swój talent oraz jakość. Elettra Storm staje się jednym z najciekawszych przedstawicieli symfonicznego power metalu z kobiecym wokalem na czele.


Płyta zachwyca zarówno kolorową, pełną detali okładką, jak i soczystym, wyważonym brzmieniem. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Już otwierający album „Endgame” doskonale oddaje styl grupy – melodyjny, podniosły i pełen symfonicznego rozmachu w duchu Nightwish czy Temperance.


Zespół potrafi też nagrać prawdziwego power metalowego killera – „The Secrets of the Universe” to utwór, który przywołuje wspomnienia dawnych czasów Helloween czy Insanii. Wokal Crystal jest pełen pasji, potęgi i emocji, dodając całości imponującego rozmachu.


Album wypełniony jest przebojami – „Hero Among Heroes” to kawałek, który świetnie buja i zostaje w pamięci, natomiast „Blues Phoenix” napędzany jest potężnym riffem i przywołuje skojarzenia z Visions of Atlantis czy Frozen Crown. Równie dynamiczny „Master of Fairytales” stanowi hołd dla power metalu lat 90., zachowując jednocześnie świeżość brzmienia.


Nie zabrakło też miejsca na emocje – nastrojowa ballada „One Last Ray of Light” prezentuje wysoki poziom wykonawczy i kompozycyjny. Całość wieńczy trwający ponad osiem minut „If the Stars Could Cry”, który pokazuje, że zespół potrafi tworzyć bardziej rozbudowane, epickie kompozycje.


Włoski Elettra Storm to młody i utalentowany zespół, który coraz mocniej zaznacza swoją obecność na scenie power metalowej. „Evertale” potwierdza ich muzyczną dojrzałość, pasję i ambicję. Dawno nie pojawiła się tak świeża i inspirująca formacja grająca symfoniczny power metal, w której kobiecy głos odgrywa tak centralną rolę.


Jeśli kochasz Visions of Atlantis, Temperance czy Nightwish – ten album jest pozycją obowiązkową.


Ocena: 8,5/10


środa, 8 października 2025

ULTRA RAPTOR - Fossilized (2025)

To nie żadna kapela no name, lecz doskonale znany kanadyjski Ultra Raptor. Zespół działa już od dekady i przez ten czas udowodnił, że doskonale wie, jak grać heavy/speed metal w duchu lat 80.. Ich debiutancki album to kwintesencja gatunku, w której nietrudno było doszukać się wpływów Razor czy Exciter. Momentami brzmienie grupy przywołuje też skojarzenia z takimi formacjami jak Striker czy Enforcer.

Po czterech latach muzycy powracają z drugim krążkiem studyjnym zatytułowanym „Fossilized”, wydanym 7 października nakładem Fighter Records.

Od premiery debiutu w składzie zaszła jedna zmiana – nowym gitarzystą został Zoltan Saurus, który zastąpił Nicka Rifle’a. W sferze gitarowych partii Zoltan i Criss postawili na energię oraz klasyczne rozwiązania. Efekt? Imponujący. To prawdziwa uczta dla fanów tradycyjnego brzmienia. Ogromnym atutem zespołu pozostaje również wokalista Phill T. Lung, którego charyzma i charakterystyczna maniera śpiewu dodają muzyce drapieżności i autentycznego, speedmetalowego klimatu.

Na osobne uznanie zasługują klimatyczna okładka i soczyste, analogowe brzmienie, przywołujące ducha płyt z lat 80. Całość to czterdzieści minut heavy/speed metalu w najlepszym wydaniu – zespół emanuje pasją i szczerym uwielbieniem dla klasyki gatunku.

Już tytułowy utwór „Fossilized” stanowi hołd dla złotej ery speed metalu, pełen charakterystycznych riffów i nostalgicznego klimatu. Jeszcze więcej pomysłowości i heavy metalowego pazura znajdziemy w „Spinosaurus” – to numer kipiący energią i popisami gitarzystów, wspierany przez dynamiczną sekcję rytmiczną.

Szybki i rozpędzony „Living for the Riff” zachwyca świeżością i pełnymi finezji solówkami, które sprawiają, że trudno usiedzieć w miejscu. Nieco cięższy i bardziej toporny „Bitter Leaf” wprowadza odrobinę urozmaicenia, zachowując jednak charakterystyczną dla zespołu energię.

Melodyjny i pozytywnie zakręcony „X-Celerator” ponownie oddaje esencję speed metalu, a pełen werwy „Down the Dragon” ukazuje pełnię potencjału Ultra Raptor. Nieco mniej przekonujący wydaje się „Face the Challenge”, w którym pojawia się lekko hardrockowy posmak, nie do końca współgrający z resztą materiału.

Debiut był prawdziwym ciosem – energicznym i bezkompromisowym. Drugi album, choć utrzymany w podobnej stylistyce i pełen emocji, wydaje się odrobinę słabszy. Mimo to „Fossilized” pozostaje znakomitą porcją klasycznego heavy/speed metalu, którą każdy fan gatunku powinien poznać.

Ocena: 8.5/10

niedziela, 5 października 2025

DARK TRIBE - Forgotten Reveries (2025)

W tym roku Labÿrinth po raz kolejny udowodnił, jak piękny potrafi być progresywny power metal. Ich albumy to czysta perfekcja – znakomita mieszanka przebojowości, technicznej precyzji i drapieżnego pazura. Motywy są pomysłowe, pełne emocji i pasji. W ich ślady poszedł francuski Dark Tribe, który już 21 listopada, nakładem Bakerteam Records, wyda swój czwarty album studyjny zatytułowany Forgotten Reveries.
To pozycja obowiązkowa dla miłośników Labÿrinth, Vision Divine, Adagio czy Symphony X.

Cieszy fakt, że skład zespołu pozostał bez zmian. Swoim głosem wciąż zachwyca Anthony Agnello – wokalista o niezwykłej charyzmie i technice, potrafiący budować napięcie i nadawać utworom przebojowego charakteru. To bez wątpienia głos z najwyższej półki. Sekcja rytmiczna imponuje energią i precyzją, a Loïc Manuello po raz kolejny pokazuje, że potrafi tworzyć pomysłowe, wciągające riffy i solówki. Każdy z muzyków wnosi tu coś wyjątkowego – słychać doświadczenie, talent i pełne zaangażowanie.

Dark Tribe zadbał o klimatyczną okładkę, mocne brzmienie i dojrzałą produkcję. Materiał jest spójny, przemyślany i niezwykle dopracowany. Album zawiera 11 utworów o łącznym czasie 51 minut. Otwiera go krótkie, nastrojowe intro, po którym następuje zadziorny i pełen nowoczesnych smaczków “I Walk Alone” – od pierwszych dźwięków wiadomo, że to płyta z najwyższej półki. Ta podniosłość i drapieżność robią ogromne wrażenie.

Uwagę przykuwa również nastrojowy i mroczny “The Fallen World”, w którym można całkowicie odpłynąć w gęstej, emocjonalnej atmosferze. “Sicilian Danza” to z kolei kompozycja bardziej stonowana, podniosła i niezwykle ekspresyjna – doskonały przykład dbałości zespołu o ładunek emocjonalny i oryginalne motywy muzyczne.
Dla fanów klasycznego, europejskiego power metalu w duchu Helloween czy Gamma Ray przygotowano prawdziwą petardę – “Ghost Memories”, pełen energii, szybkości i melodyjnych refrenów.

Nie zabrakło też chwili oddechu – rockowa ballada “Eden and Eclipse” zachwyca lekkością i finezją, pokazując bardziej liryczne oblicze zespołu. To jeden z najpiękniejszych momentów płyty. Warto również zwrócić uwagę na “Reality”, który wnosi hardrockową świeżość i naturalność – słychać tu swobodę i radość grania.

Więcej progresywnego power metalu dostarczają “Mornings of Fear” i “Son of Illusion”. Pierwszy z nich to sześciominutowa podróż przez złożone struktury i emocjonalne kulminacje, drugi – spokojniejsze, refleksyjne zakończenie albumu, które idealnie domyka całość.

Dark Tribe jest w znakomitej formie. Forgotten Reveries to płyta dojrzała, przemyślana i pełna emocji. Znajdziemy tu pomysłowe riffy, ciekawie poprowadzone melodie i doskonałe wykonanie. Może brakuje kilku prawdziwych hitów i mocniejszego power metalowego „kopa”, ale całość robi ogromne wrażenie. To album, który z pewnością zachwyci niejednego fana progresywnego i melodyjnego metalu.
Zdecydowanie warto poznać.

Ocena 8.5/10

sobota, 4 października 2025

SUOTANA - Ounas II (2025)


 

W 2023 roku moje serce skradł fiński zespół Suotana oraz ich znakomity album "Ounas". Była to prawdziwa dawka klimatycznego, melodyjnego death metalu z wyraźnymi wpływami Kalmah czy Wintersun. Teraz, po dwóch latach, formacja powraca z drugą częścią tej opowieści. Płyta, która ukazała się 29 sierpnia nakładem Reaper Entertainment, stanowi naturalną kontynuację poprzedniego wydawnictwa – to prawdziwa uczta dla fanów tego rodzaju grania.


Już od pierwszych dźwięków czuć mroczny klimat, który doskonale oddaje również okładka albumu. Zespół potrafi to wykorzystać – to prawdziwi fachowcy w swoim gatunku, doskonale świadomi, jak budować nastrój i tworzyć zapadające w pamięć melodie oraz chwytliwe motywy gitarowe. Tutaj nie ma miejsca na nudę – Suotana potrafi zarówno przyspieszyć tempo, jak i zaserwować agresywne, pełne energii partie gitar.


Na pierwszy plan wysuwa się Tuomo Marttinen – charyzmatyczny wokalista, który potrafi połączyć agresję z melodyjnością, zachowując przy tym przebojowy charakter. Już po kilku sekundach wiadomo, że mamy do czynienia z esencją melodyjnego death metalu. Za gitarowe szaleństwa odpowiada duet Ville i Pasi, który dba o atmosferę, emocjonalny ładunek i pełne ekspresji solówki. Całość dopełnia mocne, selektywne brzmienie i piękna oprawa graficzna – widać, że każdy detal został dopracowany z pasją.


Materiał po raz kolejny potwierdza ogromny talent i klasę zespołu. Album zawiera siedem utworów, w tym cover Children of Bodom – „Hatebreeder”, który wyszedł znakomicie. To doskonały hołd dla kapeli, która miała ogromny wpływ na styl i tożsamość Suotany.


Płytę otwiera klimatyczne intro „The Flood”, a zaraz po nim nadchodzi pełen energii i dzikości „Foreverland” – prawdziwy killer, imponujący dynamiką i przebojowością. W rozpędzonym „Winter Visions” łatwo wychwycić wpływy Kalmah – to dokładnie ten typ melodyjnego death metalu, za który kochamy fińską scenę. Band błyszczy tu pełnią swojego talentu. Kolejny cios to „Twilight Stream” – utwór pełen klimatu, tajemniczości i niesamowitych melodii. Refren natychmiast zapada w pamięć – to po prostu cudo!


Dalej czeka sześciominutowy „The Crowned King of Ancient Forest”, w którym dzieje się naprawdę wiele – momentami można wychwycić nawet echa Running Wild. Zwieńczeniem albumu jest monumentalny, dziesięciominutowy kolos „1473 Ounas” – epicki, rozbudowany i absolutnie wciągający. Nie sposób się przy nim nudzić – to kompozycja z rozmachem i duszą.


Po raz drugi Suotana całkowicie mnie zachwyciła. Zespół postawił na porywające melodie, potężne riffy i podniosły klimat. Z każdego utworu bije pasja, emocje i muzyczna dojrzałość. To melodyjny death metal z najwyższej półki – pełen energii, charakteru i finezji.


Ocena: 10/10

SLAVE KEEPER - Podwójna gra (2025)


 Polska scena heavy metalowa rośnie w siłę, a obserwowanie nowych zespołów, które zyskują coraz większe rzesze fanów, to czysta przyjemność. Jednym z najciekawszych przedstawicieli młodego pokolenia jest Slave Keeper – kapela, która od kilku lat konsekwentnie buduje swoją pozycję. Zespół działa od 2014 roku i ma już na koncie bardzo udany debiut, jednak widać wyraźnie, że nie zamierza spoczywać na laurach. Nowy album „Podwójna gra” to krok naprzód – dzieło dojrzalsze, bardziej różnorodne i dopracowane w każdym szczególe. Slave Keeper pokazuje, że jest w doskonałej formie i coraz śmielej sięga po najwyższe metalowe laury. To prawdziwa uczta dla miłośników klasycznego heavy metalu z nutą hard rocka.

Skład zespołu pozostał bez zmian, jednak słychać wyraźny rozwój muzyków i większą dojrzałość w podejściu do kompozycji. Marta Biernacka, wokalistka, prezentuje się pewniej niż kiedykolwiek – śpiewa z większą agresją, charyzmą i emocjonalną głębią. Potrafi budować klimat i nadaje całości przebojowego charakteru. Sekcja rytmiczna dodaje albumowi mocy i odpowiedniej dynamiki, a duet gitarowy Miećko/Jakubowicz imponuje zgraniem i pomysłowością. Choć panowie czerpią z klasycznych, sprawdzonych wzorców, to potrafią nadać im nowoczesne brzmienie i świeży charakter. Nie mamy tu więc „odgrzewanych kotletów”, lecz autorskie, szczere granie z pasją i pomysłem. Slave Keeper to muzyka prosto z serca – a to w metalu wciąż znaczy bardzo wiele.

Postęp widać na każdej płaszczyźnie. Brzmienie jest mocne, selektywne i pełne energii, a całości dodaje pazura. Na szczególne uznanie zasługuje okładka albumu – absolutne mistrzostwo świata, jedna z najciekawszych metalowych okładek roku 2025. Sam materiał również zachwyca – jest zróżnicowany, dopracowany i pełen emocji.

Album otwiera intro „Exilium”, które świetnie buduje napięcie i wprowadza w klimat płyty. Następnie dostajemy „Złudzenie” – rasowy, klasyczny heavy metalowy hit z riffami rodem z lat 80., który na długo zostaje w pamięci. „Beton i szkło” to z kolei utwór zadziorny, z lekkim hardrockowym zacięciem – brzmi świeżo i pokazuje, że zespół nie boi się eksperymentować.
Prawdziwe wrażenie robi „Jak Feniks” – marszowy, podniosły i mroczny numer, który rozwija się niczym opowieść i trzyma w napięciu przez pełne sześć minut. Nie zabrakło również szybszego „Przeciw sobie”, będącego ukłonem w stronę power metalu i klasycznych brzmień w stylu Iron Maiden.

Ballada „Cichy ból” to perła albumu – emocjonalna, pełna finezji i przepięknych solówek. Można doszukać się tu delikatnych nawiązań do kultowego „Child in Time” Deep Purple, co tylko dodaje jej uroku. Z kolei „Święty grzesznik” to melodyjny, oldschoolowy heavy metal w najlepszym wydaniu – szybki, przebojowy i z kapitalnym wokalem Marty.
W „Czekam światła dnia” słychać echa twórczości Ritchiego Blackmore’a, a „Biegnę” to energiczny, pełen mocy numer przywodzący na myśl wczesne lata Iron Maiden. Finał zapewnia „Ostatni walc” – ponad ośmiominutowa, nastrojowa kompozycja o nieco progresywnym charakterze, będąca doskonałym zwieńczeniem płyty.

51 minut z muzyką Slave Keeper mija błyskawicznie. To materiał pełen pasji, energii i pomysłowości. Młody, ambitny i utalentowany zespół udowadnia, że także w Polsce można nagrać znakomitą płytę z kręgu heavy metalu i hard rocka.
Jestem oczarowany i z niecierpliwością czekam na kolejne wydawnictwa grupy.

Ocena: 9/10

czwartek, 2 października 2025

SOLICITOR - Enemy in Mirrors (2025)


 Debiut Solicitor z 2020 roku rzeczywiście „rozwalił system” i udowodnił, że w świecie heavy metalu z kobiecym wokalem wciąż jest przestrzeń na świeże pomysły i efektowne granie. Spectral Devastation była albumem niemal perfekcyjnym, a teraz – po pięciu latach – zespół powraca z drugim studyjnym wydawnictwem zatytułowanym Enemy in Mirrors. Płyta ukazała się 19 września i utrzymana jest w stylistyce heavy/speed metalu. Niestety, tym razem nie udało się powtórzyć magii debiutu.

Nowy materiał utracił przebojowość i ten błysk geniuszu, który towarzyszył pierwszej płycie. Mimo to wciąż jest to pozycja warta uwagi dla maniaków klasycznego grania. Ogromnym atutem pozostaje charyzmatyczny wokal Amy Lee Carlson, nadający całości mrocznego, oldschoolowego klimatu rodem z lat 80. Jej ekspresja i drapieżność odgrywają kluczową rolę w odbiorze albumu. Równie dobrze prezentuje się gitarowy duet Vogan/Fry, stawiający na tradycyjne zagrywki i klasyczne riffy. Nie ma tu jednak ani elementu zaskoczenia, ani szczególnej świeżości – to po prostu solidne granie w duchu Satan’s Host czy Metal Church.

Z całego materiału najbardziej wyróżnia się dynamiczny „Paralysis”, w którym zespół pokazuje swój pełen potencjał. Echa thrash metalu można usłyszeć w bardziej agresywnym „Iron Wolves of War” – kawałku, który idealnie udowadnia, że w Solicitorze drzemie wciąż spory zapas energii. Więcej mroku i atmosfery lat 80. przynosi stonowany „Spellbound Mist” – utwór klimatyczny, choć nie do końca dopracowany i pozbawiony ostatecznego szlifu. Jednym z najmocniejszych punktów albumu jest speedmetalowy „We who Remains”, imponujący energią i potężnym riffem. Dobrze wypada także melodyjny „Fallen Angel”, jednak mimo wysokiej jakości poszczególnych numerów, żaden z nich nie dorównuje utworom z debiutu.

Do samego końca dostajemy solidną dawkę heavy/speed metalu – ale i niewiele więcej. Choć zespół pozostał ten sam, muzyka straciła część swojej świeżości, stając się jednowymiarowa i miejscami monotonna. Album jest poprawny, technicznie dopracowany, lecz brakuje mu prawdziwej iskry i odważniejszych aranżacyjnych pomysłów.

Ocena: 6,5/10

środa, 1 października 2025

CONDITION CRITICAL -Degeneration Chamber (2025)


 Po dziewięciu latach milczenia z nowym albumem powraca amerykańska formacja Condition Critical. Degeneration Chamber to trzeci krążek w dorobku zespołu działającego od 2010 roku. Grupa serwuje bezkompromisowy thrash metal w duchu Slayera, Warbringera czy Vio-lence. Album ukazał się 5 września i z pewnością przypadnie do gustu fanom klasycznego, agresywnego grania.


Warto podkreślić, że do składu powrócił kluczowy muzyk – Ryan Taylor. To właśnie jego charakterystyczny głos, charyzma i nieokiełznana agresja napędzają Condition Critical. Dobrze wypada również współpraca Taylora z Ryanem Barhoum, którzy stawiają na sprawdzone rozwiązania i klasyczne schematy gatunku. Choć nie znajdziemy tu większej świeżości, to sprawdzone thrashowe patenty wciąż działają i potrafią dostarczyć solidnej dawki energii.


Ogromnym plusem jest klimatyczna okładka oraz brzmienie ostre niczym brzytwa. Sam materiał prezentuje się rzetelnie i jest po prostu przyjemny w odbiorze. Już otwieracz, „Wretched Aggression”, stanowi mocny akcent – to hołd dla thrash metalu lat 90., w którym słychać echa Slayera czy Exodus. Potężny riff atakuje z pełną mocą w „Deconstructive Horrors”, kipiącym energią i przebojowością – właśnie tutaj pomysłowa partia gitarowa gra pierwsze skrzypce.


Na dalszym etapie albumu uwagę zwraca bardziej heavy metalowy „Postmortal Simulation”, gdzie zespół umiejętnie bawi się konwencją i udowadnia swoje umiejętności. Równie dopracowany jest „Incubation Disposal” – kompozycja wolniejsza, bardziej stonowana, ale technicznie dopieszczona. Z kolei rozpędzony „Cryonic Intestinal Preservation” to prawdziwy popis gitarowej wirtuozerii – thrash w najczystszej postaci. Podobne emocje wywołuje „Excarnation”, które dobitnie pokazuje, na co stać Condition Critical.


Nie znajdziemy tu rewolucji – zespół opiera swoją muzykę na znanych schematach i klasycznych rozwiązaniach, co czyni materiał wtórnym. Mimo to daje on mnóstwo frajdy, a Degeneration Chamber można traktować jako podręcznikowy przykład, jak grać rasowy thrash metal zakorzeniony w latach 90. Satysfakcja gwarantowana.


Ocena: 8/10