Cofnijmy się do roku 2008 kiedy to Metallika wydała „Death
Magnetic”, który okazał się biletem powrotnym do korzeni
tej kultowej amerykańskiej grupy. W końcu po wielu eksperymentach i
latach stagnacji zespół wrócił do bardziej thrash
metalowego łojenia. Nie brakowało melodyjności, agresji, szybkości
czy dobrze wpasowanego heavy metalowego pazura czy elementów
crossoverowych. Tamten album mógł się podobać, jednak też
podzielił fanów. Jednym podobał się i stał się szybko
jednym z najlepszych dokonań grupy, a dla innych był to wpadka.
Zgodność na pewno jest co do kiepskiego i nieco sztucznego
brzmienia. Jeśli o mnie chodzi, to uwielbiam „death Magnetic” i
byłem ciekawy czy zespół pójdzie dalej tą drogą i
czy przypomni nam po raz kolejny swoje thrash metalowe korzenie. Jak
wiemy Metallika nie raz eksperymentowała i już w 1991 r kiedy
pojawił się „czarny album” to formacja zaskoczyła swoich
fanów. Poszli w stronę bardziej komercyjną i coraz więcej
pojawiało się elementów heavy metalowych, hard rockowych czy
nawet bluesowych. Metallika tkwiła w tym nowym image'u przez lata,
dlatego też panowie nie raz już przekonywali nas, że w duszy gra
im nie tylko thrash metal.
Na następcę „Death Magnetic”
przyszło czekać fanom 8 lat. Po drodze były różne
wydawnictwa, które umilały czas oczekiwania na nowe
wydawnictwo. Na pewno współpraca z Lou Reedem w postaci
„Lulu” nieco ostudziły emocje. Ten album pokazał, że
wszystkiego można oczekiwać po kolejnym pełnoprawnym wydawnictwie
Metalliki. Nie stawiałem jakiś oczekiwać, bo wiedziałem że z
nimi to jednak nigdy nie wiadomo. Tak więc najnowsze dzieło potrafi
zasiać sporo wątpliwości i dlatego uczucia są bardzo mieszane.
Wszystko zależy od tego jak spojrzymy na „Hardwired...to self
destruct”. Jeśli spojrzymy przez kontekst klasycznych thrash
metalowych wydawnictw to może poczuć się zawiedzeni i oszukani.
Jeśli jesteśmy fanami okresu 1991- 2003 to album na pewno
przypadnie do gustu, zaś jeśli wciąż przeżywamy „Death
Magnetic” to możemy też poniekąd czuć radość. Najnowszy album
Metalliki jest bardzo urozmaicony i potrafi przypomnieć nam różne
okresy zespołu, ale najbardziej uderza w okres „Load” i
„Reload”. Album jest bardziej heavy metalowy, bardziej melodyjny,
mający w sobie sporo z twórczości Black Sabbath, Iron maiden
czy Deep Purple. Panowie postanowili nagrać wydawnictwo, które
będzie mieć elementy thrash metalu, ale również sporo
kawałków bardziej stonowanych i heavy metalowych. To sprawia,
że płyta potrafi wzbudzić różne, skrajne emocje. Skoro już
wiemy do jakiego okresu zespół wraca na najnowszy krążku,
to teraz kilka innych ważnych ogłoszeń parafialnych.
Kawałki
na nowy album napisali Hetfield i Urlich, a w sumie na płycie mamy
12 utworów dających prawie 80 minut. Nie rozumiem po co to
rozdzielać między dwie płyty, bo i tak nie różnią się
one jakoś stylistycznie. Jednak pierwszy album bardziej jest
przyswajalny, bardziej przebojowy i bardziej mocarny. Drugi już
mniej przebojowy, ale na pewno też wartościowy. Okładki nigdy nie
były mocną stroną tego zespołu, ale okładka „Hardwired...to
self destruct” rozczarowuje na całej linii i jest to jedna z
najgorszych okładek metalowych jakie widziałem. Plusem jest
bardziej naturalne i mocniejsze brzmienie i tutaj kawał dobrej
roboty odwalił Greg Fidelman. Metallika zaskoczyła w sumie jeszcze
tym, że do każdego utworu został nakręcony klip i szacunek za
pomysłowość i wykonanie.
Dobrze czas przejść do samej zawartości, która jest
naprawdę intrygująca, ale potrafi zaskoczyć. Najlepiej w trakcie
słuchania zapomnieć o przeszłości zespołu, a także o
konkurencji, a najlepiej myśleć o Metallice w kategorii zespołu
heavy metalowego i wtedy jakoś lepiej się tego słucha i płyta
zyskuje. Otwieracze zawsze były ciekawe jeśli chodzi o Metallikę
i tym razem postawiono na treściwy, agresywny i bardzo thrash
metalowy kawałek. „Hardwired” to utwór,
który jako pierwszy ujrzał światło dzienne. Dawał błędną
zapowiedź nowego albumu przedstawiając go jak thrash metalową
łupankę w stylu lat 80. Niestety jest to jeden z niewielu utworów,
które mają w sobie thrash metalowy charakter. Co mi się
tutaj podoba to feeling wyjęty z „Kill'em all”. Melodyjna
solówka, nutka speed metalowego pazura. Mocny riff napędza
ten kawałek i czyni go prawdziwą perełką. Szkoda, że nie
dopracowano tekstu, który momentami potrafi irytować. Bardzo
przypadł mi do gustu „Atlas,rise!” i to jeszcze
przed premierą płyty. Z jednej strony mamy złożoną konstrukcję
utworu i klimat „Death Magnetic”. Udało się tutaj połączyć
thrash metalową agresję i melodyjność rodem z utworów Iron
maiden. Bardzo melodyjny i heavy metalowy kawałek, który już
bardziej obrazuje to jaki jest nowy krążek Metalliki. Pierwszy
wstrząs można doznać już podczas kolejnego utworu w postaci „Now
that we're dead”. Nie jest to szybki i thrash metalowy
utwór w starym stylu. Nie jest to też rejon „Death
Magnetic” i bliżej tutaj do „Load” czy „Reload”. Mocny
riff na pewno przyciąga uwagę, podobnie jak marszowe tempo. Mroczny
klimat i styl aranżacji na myśl od razu nasuwa twórczość
Black Sabbath. Nawiązań do tej grupy na nowym albumie jest naprawdę
sporo. Nie jest to minus, bo zespół też jakoś nigdy nie
krył tego że jest fanem Black Sabbath. Sam utwór może się
podobać właśnie przez pomysłowy charakter i wykonanie. Nutka
heavy metalu i hard rocka sprawiają, że utwór szybko wpada w
ucho. Na pewno jest to jeden z najlepszych kawałków na
płycie. Tak więc początek jest wyjątkowo dobry. Kolejnym
utworem, który jest bardziej thrash metalowy na płycie jest
„moth into flame”, choć i tutaj nie brakuje
elementów heavy metalowych, a także melodyjnych zagrywek
Kirka. W sumie Kirk troszkę się oszczędza na tym albumie. Brakuje
jakieś zrywu, jakiejś pomysłowej solówki i w sumie wszystko
jest w normie. Znacznie lepiej wypada James, który zalicza
zwyżkę formy wokalnej. Nie ma nie potrzebnego spinania się i
udziwniania partii wokalnych. Gdyby nie specyficzny głos Hetfielda
to „Dream no more” można by uznać za utwór
Black Sabbath z albumu „13”. Niezwykle mroczny, ponury i marszowy
kawałek, który bardzo fajnie buja. Nie jest to thrash metal,
ale jest wystarczająco ciężko i klimatycznie. Tutaj dopiero James
dopiero fajnie śpiewa i robi to bardzo naturalnie. Jego głos
idealnie buduje napięcie i klimat. Na plus też należy wymienić
wciągający i przebojowy refren, a także nawiązania do H.P
Lovecrafta. Miłe zaskoczenia i w sumie nie ma autoplagiatu, które
gdzieś było słychać na „Death Magnetic”. Ballady na
„Hardwired...to self destruct” nie uświadczymy, ale najbliższe
tym rejonom jest rozbudowany i niezwykle melodyjny „Halo on
Fire”. Ma w sobie sporo spokojniejszych momentów i
elementów wyjętych z „czarnego albumu”. Na pewno jest to
również mocny utwór z wyraźnymi wpływami Black
Sabbath. Pierwsza płyta zleciała bardzo szybko i choć utwory nie
są krótkie to robią wrażenie i nie nudzą, a to spory
sukces.
Drugi album zaczyna się od mocnych uderzeń Larsa,
który daje znać, że też ma lepszy okres teraz. „Confusion”
to też taka mieszanka thrash metalowych patentów, heavy
metalowych zagrywek i dużej dawki melodyjności. Kłania się
„czarny album”, „Load”, czy też właśnie „Death
Magnetic”. Co może się podobać w tym utworze to na pewno ciekawy
riff, dobra współpraca Kirka i James, a także spore zmiany
temp. Bardzo fajnie zaczyna się „Manunkind”, gdzie
pojawiają się elementy akustyczne i w sumie przypominają się lata
„And justice for all”. Mocne wejście i znów szybko
wkracza bardzo melodyjny i ciężki riff. Mieszanka heavy metalu
rodem z Black Sabbath wymieszana z agresywnym thrash metalem. Efekt
naprawdę imponujący i choć jest to nieco inne oblicze Metalliki to
może się podobać. W sumie utwór ma też elementy Mercyful
Fate, co jest kolejnym pozytywnym aspektem. W tym utworze pojawiają
się ciekawe i pomysłowe urozmaicenia w środkowej części, dlatego
radzę być skupionym. Dalej mamy nieco mniej wyrazisty „Here
comes Revenge”, który momentami jest bardziej thrash
metalowy, a czasami bardziej hard rockowy. Hard rockowy „Am i
Savage” to kolejny ukłon w stronę klasyki Black Sabbath,
choć gdzieś tam można doszukać się patentów Ac/Dc. Choć
jest to utwór heavy metalowy, to jest bardzo ciężki i
mroczny. Nie ma szybkości, to jednak potrafi wciągnąć w ten
ponury świat i zapaść w pamięci. Jednym z mocniejszych utworów
na drugim krążku jest melodyjny i pomysłowy „Murder One”
i tutaj przypominają mi się czasy „And justice for all” czy
„Black Album”, ale utwór też jest bardziej heavy metalowy
i bardziej w klimatach Black Sabbath. Riff i forma aranżacji
sprawiają, że słuchacz buja się w rytm utworu. Murowany hit na
przyszłych koncertach i to nie podlega wątpliwości. Zaczynaliśmy
od thrash metalowego łojenia i na nim kończymy. „Spit out
the Bone” to jest właśnie Metallika na jaką czekał
świat. Pewnie gdyby taki był cały album to nie było by mieszanych
uczuć, a fani by dostali coś na miarę „Master of the puppets”.
Niezwykle agresywny kawałek z mocnym riffem i świetną pracą
gitarzystów. Krwisty i bez kombinacji thrash metal w starym
stylu. Tak jest to jeden z najlepszych utworów jakie Metallika
nagrała od czasów „Black Album”. Prawdziwa petarda i
jeden z najmocniejszych punktów płyty. Jednak jeszcze wiedzą
jak grać thrash metal.
Pierwsze wrażenia podczas słuchania
były mieszane i raczej tęskniłem za thrash metalowym łojeniem z
„Death Magnetic”. Byłbym w siódmym niebie mając płytę
z takimi petardami jak „Spit out of the Bone”. „Hardwired .. to
self destruct” jednak jest nieco inna, bardziej złożona, bardziej
heavy metalowa, bardziej w stylu Black Sabbath, ale nie oznacza to że
jest słaba. W swojej kategorii tj heavy metalowej naprawdę robi
wrażenie. Metallika w sumie nigdy nie nagrała dwóch
podobnych albumów, tak więc „Hardwired.... to self
destruct” wpisuje się w tą regułą. Album jest równy i
nie ma w sumie słabych kawałków. Może nie tak łatwo
pochłonąć to wszystko za jednym razem i pojąć formę w jakiej
obraca się teraz Metallika. Jednak mimo tego, że jest to dalekie od
klasycznego thrash metalowego łojenia to płyta podoba mi się i
będę do niej często wracał. Zdanie będą różne, ale nie
myślmy o tym co było, o tym co mogłoby być, tylko cieszmy się
dźwiękami jakie mamy na nowym krążku, bo są naprawdę z górnej
półki.
Ocena: 8.5/10