Trzeba być geniuszem muzycznym by połączyć progresywny metal z power metalem, elementami symfonicznego metalu, do tego jeszcze trzymać się koncepcyjnych opowieści utrzymanych w świecie sience fiction. Jest pewien holenderski muzyk, który dał się poznać jako wszechstronny muzyk, który nie potrafi zaszufladkować swoich pomysłów do jednego projektu, zespołu. Jest niczym Ced z Rocka Rollas, który tworzy cały czas muzykę dla różnych zespołów, czy swoich projektów. Mowa o Arjenie Anthonym Lucassenie, który jest jedynym w swoim rodzaju muzykiem, który już dawno temu stworzył swój styl, który nie da się pomylić z innym. Potrafi tworzyć futurystyczny klimat, który jest budowany w oparciu o wspaniałe głosy gości, progresywne zagrywki klawiszowców, a także charakterystycznych partii gitarowych, które wymyśla. Znakomicie przychodzi mu łączenie światów dream Theater, Blind Guardian, Deep Purple, Rainbow, Uriah Heep, Iron maiden, avantasia czy innych znanych kapel, a przy tym być sobą. Tak to jest geniusz, który często wydaje swoją muzyką. W tym roku przyszedł czas na kolejny album Ayreon, czyli progresywnej metalowej opery. Najbardziej lubię z Ayreon "The universal migrator" i pierwsze albumy. Akurat "The Source" to preguel opowieści, która została przedstawiona na "01011001".
Najnowsze dzieło Lucassena to dziewiąty album pod nazwą Ayreon i jest to powrót do korzeni, do sience fiction, do bardziej gitarowego grania, do bardziej dynamicznego i właśnie na taki obrót sprawy czekałem. Sama liścia gości jest imponująca bowiem pojawiają się tutaj ikony Nightwish, Blind Guardian, edguy, czy Kamelot. Mamy dwupłytowy album co daje 90 minut muzyki. Jest to pierwszy album wydane pod skrzydłami wytwórni Mascot Label group.
Sama muzyka jest dojrzała, bardzo głęboka i emocjonalna. To jest coś więcej niż zlepek różnych melodii, motywów. Dźwięki budują napięcie, tworzą historię i przenoszą słuchacza do innego świata. Już otwierający kolos "The Day that the worlds break down" urzeka patosem, przepychem i wykonaniem. Dzieje się tutaj sporo i bierze udział tutaj sporo znakomitych wokalistów. Przepych nie przytłacza, a tylko imponuje pomysłowością Arjena. W końcu jest też mocniej, bardziej gitarowo niczym na ostatnim albumie Star One. Wkracza ostry riff, który idealnie współgra z futurystycznymi klawiszami. Jest w tym gdzieś coś z Dream Theater, Blind Guardian, Queeen czy Deep Purple. Kupuje to od samego początku. Jest tutaj Floor Jansen, Hansi Kursch, Russel Allen czy Tobias Sammet. Kwintesencja Ayreon i progresywnego metalu. Spokojny, nieco folkowy "Sea of Machines" to taki ukłon w stronę Blind Guardian. Znów pojawia się ciekawy motyw, sporo urozmaiceń i smaczków. Całość jest po prostu imponująca. Chórki sprawiają, że jest większy rozmach i bardziej operowy charakter. Echa Queen można doszukać się w nowoczesnym i agresywnym "Everbody dies", który wcześniej promował już "The Source". Kolejnym mocnym kawałkiem jest mroczny "Star of Sirrah", który stylem przypomina otwieracz. Dalej mamy spokojny i emocjonalny "All that was", w którym kobiety rządzą. Jest to utwór bardziej folkowy, bardziej skierowany do fanów Nightwish. Najszybszym i najbardziej power metalowym kawałkiem na płycie jest "Run apocalypse Run", który idealnie pasowałby na ostatnim albumie Star One. Co może się tutaj podobać to bez wątpienia riff rodem z płyt Rainbow. Pierwszą płytę zamyka pomysłowy "Condemnad to live", którzy urzeka pomysłowym riffem i wykonaniem. Nie jest to typowy kawałek, a mimo operowego charakteru i zapędów pod Queen robi się jednym z mocniejszych punktów na płycie.
Drugi krążek zaczyna się od marszowego i urozmaiconego "Aquatic Race", który pokazuje nieco inne oblicze Ayreon. "The dream Dissolves" to utwór bardziej klimatyczny i progresywny. Dzieje się tutaj naprawdę sporo i sience fiction jest wszech obecny. Ostry riff, klasyczne rozwiązania to cechy przebojowego "Deathcry of a Race". Wyjątkowo dobrze spisuje się Tobias Sammet, co słychać po chwytliwym refrenie. Nawiązania do lat 70, do złotego okresu Rainbow czy Deep Purple mamy w rytmicznym "Into The Ocean". W takiej stylizacji Arjen wypada znakomicie i to nie pierwszy jego taki wyskok w tamte rejony. "Bay of dreams" jest bardziej futurystyczny i świetnie nawiązuje do ścieżki dźwiękowej filmu "Tron". Więcej power metalu mamy w rozpędzonym i energicznym "Planet Y is alive" i tutaj czadu daje Kursch, Allen, Karevik i Sammet. Kolejną petardą na płycie jest "Journey to Forever", który zdominowali Sammet i Kursch. Nie jest to klon Edguy czy Blind Guardian, ale utwór bardzo przebojowy i łatwy w odbiorze. Mógłby bez problemy odnieść sukces na antenie radiowej. Całość zamyka pomysłowy i bardzo futurystyczny "March of The Machines". To jest świetny przykład, że nawet przy wykorzystaniu minimum środków można stworzyć ciekawy i intrygujący utwór.
Przyszłość, świat opanowany przez maszyny, cała tematyka sience fiction zawsze mnie kręciła, ale to co robi Arjen zawsze mi imponuje. Tak jak King Diamond jest od opowiadania po przez muzykę historii grozy, tak Arjen opowiada niesamowite historie sience fiction. Melodie, ozdobniki jakie znajdziemy na "The source" są z górnej półki. Tworzył je fan sience fiction, któremu tematyka ta nie jest obca. Od tej strony jest to arcydzieło i dzieło skończone. Muzycznie również mamy album perfekcyjny. Dobrze wyważony, urozmaicony, dynamiczny, ale i przebojowy. Jest tutaj wszystko to co powinno zawierać arcydzieło. Epickie kolosy, lekkie przyjemne ballady, klimatyczne przerywniki, power metalowe galopady, czy bardziej wyszukane kompozycje. Dzieje się sporo, a te 90 minut muzyki nie nudzą, wręcz przeciwnie wciągają i na długo zostają w pamięci. Pokuszę się o stwierdzenie, że "The source" to jedno z najlepszych dzieł Arjena i to nie tylko pod szyldem Ayreon. Geniusz znów nas zaskoczył i pokazał, że nie ma sobie równych.
Ocena:
10/10