Czy żeby mówić o
arcydziele, trzeba mieć do czynienia z płytą oryginalną,
pozbawioną wtórności, wpływową, która wyznacza nowe
trendy? Czy może jednak można nazwać arcydziełem płytę, wtórną,
jednak perfekcyjną, płytę która pod względem wykonania czy
też pomysłowości wyprzedza o kilka klas inne płyty w danym
gatunku? W obu przypadkach można śmiało mówić o
arcydziele, bo w obu przypadkach wytrzyma dana płyta próbę
czasu, zostanie na dłużej w pamięci niż jeden sezon. W przypadku
płyty wtórnej, która w tym roku zasługuje na to miano
jest bez wątpienia ... ENFORCER. Sam jestem w szoku to co piszę, bo
ta szwedzka kapela, która została założona w 2004 roku
początkowo jako jedno osobowy projekt Olofa Wikstranda nie powaliła
mnie wcześniej na kolana. Zarówno debiutancki album „Into
The Night” jak „Diamonds” to bardzo dobre albumy, ale jednak
brakowało im czynnika geniusza, argumentów przemawiających
za tym, żeby nazwać je mianem arcydzieła. Choć w kapeli drzemał
potencjał, to jednak nie był w pełni wykorzystany, a ja nieco
ostudziłem zapał względem tej kapeli, może cierpliwość mi się
skończyła, a może miałem wrażenie że dostaje to samo tylko
odgrzane nieco inaczej. Jednak ciekawość w przypadku nowego albumu
„Death By Fire” wzięła górę nad innymi uczuciami. Po
przesłuchaniu zaś pojawiło się uczucie zaskoczenia, euforii, nie
poskromionej radości i chęć zapętlenia tego albumu z kilka razy.
Rzadkie uczucia, która ujawniają się tylko przy znakomitych
albumach i takim z pewnością jest nowy album szwedów. W jaki
sposób im się udało wywołać takie pozytywne uczucia u
mnie, mimo tego że mam też swoje wymagania, oczekiwania? Jak młodej
kapeli udało się nagrać taki perfekcyjny album?
Sztuka tkwi w tym jak
wykorzystać oklepane motywy, jak czerpać z muzyki lat 80 tak żeby
nie było mowy o totalnym kopiowaniu, a jednocześnie oddać to co
najlepsze w heavy/ speed metalu z kręgu AGENT STEEL, EXCITER czy też
ANVIL, by zagrać w starym stylu, a jednocześnie zaskoczyć
słuchacza. ENFORCER ta sztuka wychodzi na nowym albumie naprawdę
perfekcyjnie. Niby wszystko brzmi znajomo, jest sporo nawiązań do
starych kapel typu IRON MAIDEN, MOTORHEAD, AGENT STEEL czy EXCITER,
niby jest wtórny charakter, mało oryginalności, czy też
odkrywania nowych rejonów muzycznych przez zespół, ale
ENFORCER jako przedstawiciel fali młodych zespołów, które
sięgają po patenty z lat 80, ma inną misją aniżeli oryginalność,
a mianowicie ożywienie heavy/speed metalu znanego z lat 80, który
nieco został okryty kurzem. Zespół podobnie jak STEELWING
czy WHITE WIZZARD stara się przenieść słuchacza do lat 80 i
zapewnić prawdziwą rozrywkę, szaleństwo do białego rana,
prawdziwą ucztę muzyczną. By mówić o płycie oddającej w
pełni charakter albumu z lat 80 zadbano o każdy szczegół,
począwszy od klimatycznej, skromnej okładki, kończąc na mocnym,
takim soczystym, zadziornym brzmieniu czy też lekkich, prostych,
energicznych kompozycjach. Nie da się ukryć, że ten ostatni
szczegół odegrał kluczową rolę i słychać tutaj wyraźnie
starą szkołę grania heavy/speed metalu, czyli szybko i do przodu,
ale z głową i sercem. Zespół w każdej kompozycji
podkreśla lekkość grania, przebojowość, dynamikę, dobre
wyszkolenie techniczne i to że dla nich liczy się muzyka i
zaspokojenie żądz słuchaczy i fanów heavy/speed metalu.
Gdyby nie duet gitarzystów Wikstrand/Tholl to nie wiem czy
kompozycje były by takie perfekcyjne, czy album uzyskałby miano
arcydzieła, czy kompozycje były takie znakomite? Nie ma co gdybać,
tylko trzeba posłuchać i dać się rozkoszować tym szybkim,
energicznym partią, które są takie szczere, lekkie, bez
chrzty silenia się czy udawania, do tego finezja i szaleństwo.
Dawno nie słyszałem takiej gitarowej jazdy bez trzymanki. To
wszystko jednak świetnie pasuje do europejskiej sekcji rytmicznej,
która przesiąknięta jest brytyjskim wydźwiękiem czy też
specyficzny wokal Olofa, który przypomina mi bardziej
amerykańską scenę, ale ma potencjał chłopaka i potrafi
przyprawić o dreszcze zarówno śpiewając w górnych
rejestrach czy też w niższych i do tego dysponuje intrygującą
manierą. Brzmi to wszystko jakby faktycznie zostało żywcem wyjęte
z lat 80. Nawet kompozycje brzmią jak z lat 80.
Charakterystyczne
otwarcie albumu intrem w postaci „Bell Of Hades”, które
niczego nie zdradza i jeszcze bardziej zwiększa ciekawość
słuchacza. No i oczywiste, że dalej musi być dynamicznie, jednak
liczba killerów, dawka szybkości przerosła wszelkie moje
oczekiwania. „Death Riders In The Night” to kawałek
zagrany w starym dobrym stylu,z prostym, energicznym riffem opartej
na motoryce MOTORHEAD i specyfice JUDAS PRIEST. Szybko, prosto, bez
zbędnego silenia się, wydłużania utworu i bez kombinowania to
dobra recepta na killera, ale tutaj wszelkie granice zostają
przekroczone. Nie zapomniano tutaj o melodyjnych partiach gitarowych
czy przebojowym refrenie no i szkoda że mało kto gra tak
heavy/speed metal, z naciskiem na to drugie. Zespół obrał
taktykę: szybko, energicznie, melodyjne, zwięźle i do przodu. Cały
materiał trwa około 35 minut, więc nie ma mowy o przynudzaniu,
smęceniu i nie potrzebnym wydłużeniu. Kawałki lecą z niezwykłą
szybkością, a mimo to dostarczają sporo emocji. „Run For Your
Life” nie ustępuje niczym poprzedniemu utworowi, a jedynie
podkreśla dynamikę albumu oraz wysoki poziom muzyków. Znów
ostry, prosty, energiczny motyw, ostra praca gitar, chwytliwy refren
i pojedynki na solówki, sprawdzony sposób na stworzenie
killera. Nie ma mowy o zwolnieniu i wciskaniu romantycznej ballady,
bo „Mesmerized By Fire” to kolejny szybki, zwięzły
kawałek, który również został uzbrojony w zapadający
refren, czy też inne znane z wcześniejszych utworów
elementy, choć tym razem można wyczuć więcej hard rocka w tym
kawałku. Wykorzystywanie patentów IRON MAIDEN przyprawia mnie
czasami o mdłości, ale nie w wykonaniu tego młodego zespołu i
„Take me out of this Nightmare” jest właśnie utworem,
gdzie dobrze zostaje wykorzystane dziedzictwo IRON MAIDEN i do tego
chwytliwy refren nasuwający DOKKEN. Takie same skojarzenia mam w
instrumentalnym „Crystal Suite”, który brzmi jak
zaginiony track albumu „Killers” IRON MAIDEN. Utwór dobrze
wyważony, lekki, rytmiczny i ukazujące umiejętności muzyków.
Im bliżej końca tym większe napięcie i pojawia się nieco dłuższy
kawałek w postaci „Sacrificed” który jest bardziej
urozmaicony, w którym sporo się dzieje i pojawia się nawet
nieco kilka zwolnień. W podobnej rozbudowanej formie utrzymany jest
rytmiczny „Silent Hour: the Conjugation” a całość
zamyka rozpędzony „Satan”, który najlepiej
podsumowuje cały album.
Nie lada sztuką jest
nagrać arcydzieło i to na bazie patentów oklepanych, znanych
z innych zespołów, z lat 80, nie lada nagrać coś w starej
konwencji na poziomie geniuszu/ arcydzieła, bo trzeba dysponować
niezwykłą pomysłowością i biegłością w aranżacji. Słuchając
tego albumu można stwierdzić że wygrała tutaj szczerość
przekazu, chęć zadowolenia fanów i oddanie hołdu po raz
kolejny dla heavy/speed metalu lat 80. ENFORCER rośnie w siłę i
nagrywając takie arcydzieło umacnia tylko swoją pozycję i jest to
obok SKULL FIST, STRIKER i STEELWING najlepszy band tworzący muzykę
w stylu lat 80. Kandydat do płyty roku? Z pewnością tak, póki
co zostaje pierwsze miejsce w podsumowaniu miesiąca stycznia. Gorąco
polecam!
Ocena: 10/10