Jednym z ciekawszych debiutów na rynku muzycznym jeśli chodzi
o ostatnią dekadę jest bez wątpienia „wolfmother”
australijskiej formacji o takiej właśnie nazwie. Wszystko zaczęło
się w roku 2000 kiedy to do życia Andrew Stockdale powołał
zespół, który miał grać hard rocka, z domieszką
progresywnego rocka i stoner rocka. Celem było tworzenie
klimatycznej muzyki rockowej osadzonej w klasycznych zespołach typu
Black Sabbath, czy Led Zeppelin i trzymając się kurczowo lat 70.
Debiut był wielkim osiągnięciem i zebrał sporo nagród i
wyróżnień. W roku 2008 skład zespołu zmienił się
diametralnie, ale muzycznie dalej to był ten sam uroczy zespół.
Mamy rok 2016 a kapela wciąż jest na fali i „Victorious” to
Wolfmother w pigułce.
Specyficzna, klimatyczna okładka rodem z płyt lat 70 jest wymowna i
daje nam małą podpowiedź co tak naprawdę znajdziemy na płycie.
Lekki, charyzmatyczny głos Andrew, który również
odpowiada za partie gitarowe nadaje muzyce Wolfmother oryginalności
i świeżości. Nie da się pomylić ich muzyki z innym bandem.
Wypracowali swój styl, który opiera się na chwytliwych
motywach, na przebojowym charakterze kompozycji, a także na
wyszukanych partiach gitarowych. Klimat lat 70, klawisze i oprawa
brzmieniowa tylko podkreśla wyjątkowych charakter Wolfmother.
Kompozycje same w sobie są złożone, intrygujące, mające ponury
klimat i faktycznie można się czuć jakby się słuchało płyty
Deep Purple czy Led Zeppelin. „Victorious” stylistycznie nie
wyróżnia się, ale z pewnością jest bardziej dojrzały i
dopieszczony jeśli chodzi o aspekt emocjonalny. Na płycie
znajdziemy 10 utworów, ale każdy z nich to inna historia i
zupełnie inna przygoda. Marszowy, posępny „the love that
you give” to idealny otwieracz. Jest energiczny, melodyjny
i znakomicie oddaje klimat Deep Purple czy Black Sabbath. Pomysłowy
riff to atut tytułowego „Victorious”, który
jest wyznacznikiem tego co gra tak naprawdę Wolfmother. Co ciekawe
nowy album to przede wszystkim zbiór klimatycznych i
tajemniczych kawałków, które zabierają nas w rejony
lat 60 czy 70 i taki „Baroness” to idealny przykład
tego. Taki prosty kawałek i tak dobrze wyważony. Nieco komercyjny
„Pretty Peggy” jest w podobnym stylu co „Baroness”,
choć tutaj słychać wpływy The Beatles. „Cty Lights”
czy „the Simple Life” reprezentują to ostrzejsze
oblicze zespołu i właściwie mają sobie w sobie ducha NWOBHM co
bardzo cieszy. Warto wspomnieć o stonowanym „Gypsy caravan”
przesiąkniętym Deep Purple, Na sam koniec zespół serwuje
nam rasowy hit w postaci „Eye of the beholder”,
który tylko potwierdza wielkość Wolfmother.
Nie jest grzechem wzorować się na takich wielkich zespołach jak
Black Sabbath, czy Deep Purple, grzechem również nie jest
naśladować zespoły z lat 70 i próbować upodobnić się do
nich. Grzechem było wykorzystać to i nie nagrać wartościowej
muzyki. Wolfmother jest utalentowany i stać ich na wielkie albumy.
Nie zawiodłem się na nich i wiem, że każdy album będzie na
poziomie. „Victorious” to wycieczka sentymentalna do lat 60 i 70,
ale jest to udana podróż, z której nie chce się
wracać. Mocna rzecz.
Ocena: 9/10