Czy można rozczarować nagrywając dobry, ba nawet bardzo dobry album? Można i legenda niemieckiego heavy metalu ACCEPT jest tego najlepszym dowodem. Po udanym i ciepłym przyjęciu reaktywowanego ACCEPT i wielkim powrocie z wręcz idealnym „Blood Of the Nations”, który nawiązywał oczywiście do największych wydawnictw zespołu, jednocześnie ukazując nowe, świeże oblicze zespołu, gdzie jest moc, dynamika, toporność, brud, ciężar i cała ta już sprawdzona motoryka oparta na ciężkim basie Petera Baltesa, dynamicznej grze Stefena Schwarzmana, czy też na niezwykłej współpracy dwóch znakomitych gitarzystów czyli Wolfa Hoffmanna i Hermanna Franka, którzy odzwierciedlają w idealny sposób przykład niemieckiego topornego heavy metalu. Ten duet jest jednym z kultowych duetów gitarowych jakie znam i ci panowie wzajemnie się uzupełniają i tworzą jeden organizm. ACCEPT to też a może przede wszystkim charakterystyczny wokal i choć nie ma Udo w zespole, to trzeba przyznać że jego zmiennik Mark Tornillo wywiązuje się ze swojej funkcji znakomicie dając fanom tradycyjny ACCEPT i zarazem powiew świeżości, gdyż miał większy wachlarz umiejętności niż Udo. I po wydaniu takiego zjawiskowego albumu oczekuje się tylko jednego, a mianowicie kontynuacji i równie genialnego albumu. Zadanie można rzec nie możliwe do wykonania, bo ciężko nagrać dwa świetne albumy podrząd, ale było światełko w tunelu, gdyż mamy dalej ten sam skład, tego samego człowieka od produkcji no i zespół nagrywał właściwie będąc na wielkiej fali, jednak czy to wystarczyło żeby następca „Blood Of The nations” czyli „Stalingrad” był tak samo genialny ?
Co by nie powiedzieć, to trzeba przyznać że materiał jest zróżnicowany, ma mocny kop tak jak to było na poprzednim albumie, tylko album jest łatany jest na przemian raz dobrymi a raz słabymi kompozycjami, co sprawia że nie ma tej równości z poprzedniego wydawnictwa i idąc brakuje również mi takiej przebojowości, takiej pomysłowości jak to miało miejsce na poprzednim albumie. Analogicznie do „Blood Of the Nations” zaczyna się od mocnego kopa w postaci „ Hung, Drawn Quarted”,który jest bez wątpienia jednym z szybszym utworów na płycie i jednym z nie wielu który trzyma poziom poprzednika. Tutaj jest wszystko to co charakteryzowało tamten album zadziorny wokal Marka, dynamit sekcji rytmicznej, a także niezwykły popisy gitarowe Wolfa. Jest utrzymana ta cała motoryka oparta na niemieckiej toporności i tych charakterystycznych dla tego zespołu melodiach. Najlepszą kompozycją z tego albumu jest tytułowy „Stalingrad” to kompozycja do bólu klasyczna, oddające to co najlepsze w tym zespole. Jest to wręcz encyklopedyczny przykład , który idealnie definiuje styl i muzykę ACCEPT. Jest toporny, utrzymany w średnim tempie riff, są te charakterystyczne bojowe chórki i rozbudowane i złożone solówki. Szkoda, że cały album nie jest utrzymany w takim klimacie. Pierwsze schody i zgrzyt zębów jest w przypadku „Hellfire” który jest jakoś taki mało atrakcyjny dla ucha, gdzieś uleciała przebojowość, gdzieś toporność przytłoczyła melodyjność i łatwość odbioru. Heavy Metalową petardą jest „Flash To Bang Time” który pokazuje jak powinno się grać heavy metal w dzisiejszym świecie. Utrzymanym w klasycznym stylu ACCEPT jest utrzymany „Shadow Soldiers” który nawiązuje troszkę do takiego „Balls To The Walls”. Jest tutaj dość taki oklepany motyw gitarowy, a miłym dodatkiem są te bojowe chórki. Kolejny mocny punkt albumu i obok tytułowego utworu jest to mój kolejny ulubiony kawałek. Wysoki poziom trzyma też rozpędzony „Revolution” czy też zadziorny „The Quick And The dead”, jednak kiedy słucham mdłego „The Galley” rozciągniętego na 7 minut czy rozlazłą balladę „Twist of Fate” to jednak czuję się roztargniony i rozbity, gdyż niby jest to kontynuacja stylu z poprzedniego albumu, w dalszym ciągu zespół gra porządny heavy metal na światowym poziomie.
„Stalingrad” to dobry album, który nawiązuje do swojego poprzednika i to pod wieloma względami. Słychać że zespół poszedł już obraną na poprzednim albumie drogą i ten styl jest kontynuowany. Jest ciężar, brud, moc, jest dalej ACCEPT, lecz zabrakło pomysłu na tak przebojowe i zapadające kompozycje jak na „Blood Of The Nations”. Choć album jest dobry to jestem rozczarowany, bo spodziewałem się czegoś więcej po tym krążku.
Ocena: 7.5/10