piątek, 9 marca 2012

HELLOWEEN - Walls Of Jericho (1985)


Po co czekać rok albo 2 na wydanie krążka debiutanckiego, kiedy można kluć metal póki gorący? Tak też za ciosem poszedł niemiecki HELLOWEEN po entuzjastycznym przyjęciu mini lp zespół właściwie pod koniec roku 1985 wydaje swój debiutancki album „Walls Of Jericho” który okazał się jeszcze bardziej dojrzalszym albumem, który umocnił pozycję zespołu, tym samym poszerzając ich grono słuchaczy, fanów. Muzycznie jest to kontynuacja stylu wypracowanego na mini albumie, choć jakby mamy bardziej urozmaicony materiał i więcej udzielił się w komponowaniu Micheal Weikath. Dalej jest ta melodyjność wyjęta jakby z gatunku heavy metalowego oraz dzikość, dynamika, agresja wyjęta z thrash metalu. Dalej tez pozostała niezwykła przebojowość i chwytliwość. Nie muszę chyba dodawać że jak na owe czasy, zespół brzmiał oryginalnie. Dopełnieniem niezwykłego talentu kompozytorskiego i niezwykłych umiejętności muzyków jest znów takie nieco thrash metalowe brzmienie, nieco przybrudzone, takie mięsiste. Oczywiście jeśli chodzi o warstwę liryczną jest pesymistycznie, ale już mniej niż na poprzednim wydawnictwie. Pewną w stosunku do „Helloween” różnicą jest wokal Kai;a Hansena, który wg mnie brzmi bardziej specyficznie aniżeli na mini lp. Więcej śpiewa falsetem niczym King Diamond, mniej ostrości jest, ale to wciąż znakomity i oryginalny wokal, który sprawił, że ten album przeszedł do historii metalu.

Zaskoczenia nie ma, jest intro w postaci tytułowego „Walls Of Jericho”, który nawiązuje do słynnej melodii, która znana jest z tego że rozpoczyna każdy koncert. No i do tego zawsze musowe „Happy Hellowen, Helloween”. Jest klimat i świetnie dopasowane partie trąbek. Po kilku sekundach słychać już tylko mocny, agresywny riff Hansena i zaczyna się kultowy „Ride The Sky”. Utwór o którym można by pisać i pisać, który można chwalić za wszystko. Za ostry, agresywny riff Hansena, który jest nieco przesiąknięty thrash metalem. Do tego ten brud, to mięsiste brzmienie i wszystko brzmi jak powinno. Dużym atutem jest bez wątpienia tutaj szybkość dynamika, melodyjność , a także zwolnienie w chwili prostego, łatwo zapadającego refrenu. Można rzec killer i murowany hit koncertowym. A solówki w wykonaniu duetu Hansen/Wiekath też robią do dziś ogromne wrażenie. Jedna z najlepszych kompozycji Hansena i widocznie on sam o tym wie skoro w GAMMA RAY sięga po nią dość często. Nic dziwnego bo jest właśnie definicja stylu Hansena jako wokalisty, kompozytora i gitarzysty. Inny styl ma pan Weikath, czy gorszy lepszy każdy sam powinien ocenić. Ja tam zawsze byłem za Kaiem. Co mi się nie podoba w takim „Reptile” to że mamy na początku wszystkie zwrotki a potem już sam refren kilka razy. Wiem, takie czepianie się na siłę, ale jednak jest to nieco inny styl niż ten jaki ma Kai. Sam utwór znakomity, a to choćby z tego względu że jest zagrany jakby ciężej, jest jakby nieco mroczniej i to robi wrażenie. Można mówić śmiało o kolejnym przeboju, bo refren jest tutaj kluczowym elementem którym o tym przesądza. Bardziej znanym i zarazem ciekawszą kompozycją pana Weiketha jest dynamiczny „Guardians”. Utwór bardzo melodyjny i to właściwie w każdej sferze, a to czy mamy na myśli zwrotki, sekcje rytmiczną, z naciskiem na bas Markusa, a to czy riff, czy zapadający refren odzwierciedlający taki wręcz podręcznikowy power metalowy refren. Co może się też podobać, to sposób w jaki tutaj śpiewa Kai Hansen, normalnie ciarki przechodzą. Może mało technicznie, ale oryginalności nie można odmówić. Bardziej zaskakującą kompozycją jest bez wątpienia „Phanthoms Of Death”. Utwór jakby bardziej rockowy, bardziej zadziorny, nieco surowszy, a mimo to wciąż utrzymany w pewnej formule. Jak się dobrze wsłucha to można usłyszeć wsparcie klawiszowe podczas zwrotek, można też wyłapać złożony i urozmaicony charakter utworu. Przewija się tutaj sporo intrygujących motywów gitarowych i nawet zwolnienie i zmiana motywu w środkowej fazie sprawia że utwór robi wrażenie, przechodząc jako kolejny killer. Takich pesymistycznych tekstów jak ten tutaj jest mniej i to właściwie jeden z nie wielu przykładów. Wystarczy przyjrzeć się hymnom wychwalającym heavy metal, czyli rozpędzony, power metalowy „Metal Invaders” z intrygującą partią Markusa, a także urozmaiconym wokalem Hansena, a także koncertowy „Heavy Metal (Is the Law)”. Ten drugi znów oparty o dziki riff, przesiąknięty agresywnym thrash metalem. Do tego chwytliwa linia wokalna i refren, a to sprawia że mamy kolejny przebój. Z kolei żartobliwy „Gorgar” nawiązuje stylem do „Reptile” znów mamy bardziej stonowane tempo i cięższy riff. Całość zamyka melancholijnie brzmiący „How Many Tears” który brzmi jak ballada w przyspieszeniu. Mamy tutaj wszystko od wolnego, nastrojowego, ballodowego grania z którego znany jest Micheal Weikath, po szybsze, power metalowe momenty, aż po podniosłe, emocjonalne tak jak choćby w refrenie. Piękna kompozycja wieńcząca wielkie dzieło wielkiego zespołu.


Arcydzieło w przypadku tego albumu nie będzie nad użyciem. Czysta perfekcja pod każdym względem, zarówno technicznym, kompozytorskim, jak i czysto aranżacyjnym. Album przede wszystkim jest urozmaicony i wyrównany. Nie ma słabszych momentów i właściwie od początku do końca mamy do czynienia z przebojami. „Walls Of Jericho” śmiało można zaliczyć do grona albumów, dzięki którym narodził się power metal. Sam zespół przeszedł po tym albumie kilka zmian, jedną z nich było zrezygnowanie Kai z wokalu. Również w dalszej karierze zespół odszedł od takiego agresywnego grania, przesiąkniętego thrash metalem. Klasyka jeśli chodzi o power metal i jeden z najlepszych albumów HELLOWEEN, jak i sam power metal.

Ocena: 10/10

7 komentarzy:

  1. "Heavy Metal (Is The Law)" nie jest kawałkiem koncertowym. Ten tłum to "sztuczniaki". Tę płytę poznałem 15 lat temu i do dziś ją uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. wiem, że jest sztuczny, ale jest to dobry utwór na koncerty:D Dla mnie ta płyta też ma szczególne znaczenia, jedna z pierwszych płyt power metalowych jakie usłyszałem:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. To były czasy. Walkman Sony, "Walls of Jericho", Manowar, Twisted Sister...Fajnie, że wszyscy wciąż grają(oprócz walkmana oczywiście).

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha, dobre:D No Manowar ostatnio ma zastój:(

    OdpowiedzUsuń
  6. Koncerty grają, czyli żyją.

    OdpowiedzUsuń
  7. No tak, ale zapowiadali "Hammer Of the Gods" a tu póki co cisza:P

    OdpowiedzUsuń