środa, 31 lipca 2019

ELVENKING - Reader of the Runes - Divination (2019)

Wraz z nowym albumem zatytułowanym "Rader of the runes - Divination" włoski Elvenking otwiera nowy rozdział. Band stworzył wysokiej klasy album koncepcyjny, w którym stara się zabrać słuchaczy do świata magi, czarów, starożytnych mocy czy związanych z pismem runicznym. Bardzo ciekawy koncept i do tego świetna oprawa graficzna,a także soczyste brzmienie czynią nowy album jednym z tych najbardziej epickich w historii zespołu.

Co ciekawe "Reader of runes" wprowadza nas w świat stworzony przez Elvenking i band zamierza rozwijać ten stworzony świat magii na następnych albumach. Elvenking jest dalej sobą i stawia na mieszankę melodyjnego heavy/power metalu, ale z dużą dawką folku. To właśnie ten ostatni element dominuje na płycie. Band momentami brzmi jak Orden Ogan, Blind Guardian czy winterstorm, ale nie ma mowy o kalce. W dalszym ciągu jest to Elvenking jaki znamy i kochamy. Tym razem kapela stawia na emocje, na ciekawy magiczny klimat i ciekawe ozdobniki. Finalny efekt jest imponujący tak jak ta przepiękna okładka, która zapiera dech w piersi.

Muzyka Elvenking jest wyjątkowa i spora w tym zasługa charyzmatycznego wokalisty Damna, który potrafi wzruszyć swoją barwą i stylem śpiewania. No ma w sobie coś magicznego. Nie brakuje też rozbudowanych i pomysłowych partii gitarowych. Jest moc, pazur i duża dawka przebojowości. Melodie są wyszukane, intrygują i zmuszają do przeżywania i pobudzania naszych zmysłów. Całość otoczona mistycznym klimatem, tak więc lepiej być nie może.

Od strony technicznej jest wszystko utrzymane na wysokim poziomie. Jak wygląda sprawa z zawartością? Nie można narzekać na proste i oklepane motywy. Już wstęp w postaci "Pethro" intryguje swoimi aranżacjami i takim folkowym klimatem. Emocje i folkowy power metal mamy w rozpędzonym "Heathen Divine", który przemyca elementy Blind Guardian, Falconer czy Winterstorm.  Tutaj Elvenking pokazuje jak doświadczonym i uzdolnionym zespołem jest. Co za emocje, co za moc. Klasa światowa. Kolejny hit na płycie to niezwykłe melodyjny i przebojowy "Divination". Tutaj band zaskakuje nas niezwykłą dynamiką i pomysłowym riffem. Band znakomicie łączy folk z power metalem. Elvenking potrafi też zwolnić, dolać hard rocka i stworzyć radiowy hit w postaci "Silverseal". Damn znów popisuje się swoim wokalem i teatralnym charakterem. Kawałek lekki i bardzo chwytliwy. Więcej agresji uświadczymy w mroczniejszym "The misfortune of Virtue", ale i tutaj band stara się nas zaskoczyć. Folk dominuje w wręcz rockowym "Eternal eleanor", a z kolei w takim "Melafica Doctrine" imponuje podniosłymi chórkami i ostrym, ocierającym się o black metal riffem.  Niezwykłe energiczny i zadziorny kawałek.  Dalej mamy równie ciekawy i melodyjny "Sic Semper Tyramis". Po raz kolejny epickość i folkowe elementy grają pierwsze skrzypce i power metalowej mocy tutaj nie uświadczymy. Punktem kulminacyjnym jest tutaj rozbudowany i niezwykle dojrzały "Reader of the runes - book I". Tutaj band wspina się na swoje wyżyny i kawałek jest po prostu piękny.

Elvenking przyzwyczaił ostatnio swoich fanów do wysokiej klasy albumów. Także i tym razem band zaskoczył swoich fanów świeżością i pomysłowością. Na płycie znajdziemy killery, kawałki pełne emocji i przesycone folk metalem. Jest tutaj wszystko czego dusza zapragnie i każdy utwór to znakomite przeżycie. Album ma  w sobie może mniej power metalu i agresji niż poprzednie krążki, ale nadrabia pomysłowymi motywami i aranżacjami. Płyta godna uwagi, bo to jedna z ciekawszych płyt  w tym gatunku jeśli chodzi o rok 2019.

Ocena: 9/10


piątek, 26 lipca 2019

FORLORN HOPE - Over the hiils (2019)

Czekałem na debiutancki album brytyjskiej formacji Forlorn Hope. Pierwszy singiel i zapowiedzi zwiastowały ciekawy krążek. Ta młoda formacja działa od 2017r i obrała sobie za cel grania heavy metal, który czerpie garściami z brytyjskiej sceny metalowej, tak więc nie brakuje nawiązań do Saxon, czy Iron Maiden. Do tego dochodzi tematyka wojenna, przez co band zbliża się do twórczości Sabaton czy Civil War.  Trzeba przyznać, że Forlorn Hope błyszczy i zachwyca swoją oryginalnością. Oni mają w sobie to coś, co przyciąga słuchacza, a ich debiutancki krążek "Over the hiils" to miła wycieczka  do lat 80 i klasyków brytyjskiego heavy metalu.

Co wyróżnia ten band to na pewno wyrazisty i charyzmatyczny Chris Simpson, który nadaje kompozycjom odpowiedniego klimatu wojennego. Brzmi to dobrze, choć brakuje mu nieco pazura i pary. Band na "Over the hills" zabiera nas do okresu wojen napoleońskich, które toczyły się w latach 1807 - 1814 na Półwyspie Iberyjskim. Ciekawa warstwa liryczna, dopasowane i wyrachowane brzmienie to tylko połowa sukcesu. To co powinno nas najbardziej interesować to zawartość. Tutaj czuje spory nie dosyt. Jest dobrze, może i nawet bardzo dobrze, ale na kolana mnie nie powaliła muzyka zawarta na debiutanckim krążku Brytyjczyków. Na płycie powinno się znaleźć więcej kawałków po kroju energicznego i przebojowego "Rifles". Utwór nie zwykle melodyjny i znakomicie osadzony w klimatach iron maiden. "Vive l'emperur" to kompozycja bardziej stonowana, nieco toporna, ale przesiąknięta epickim rozmachem. Bardzo dobrze wypada hicior w postaci "telavera" i tutaj można uchwycić styl zespołu. Partie klawiszowe może nieco skromne, ale i tak są miłym dodatkiem w muzyce Forlorn Hope. Kolejnym mocnym kawałkiem na płycie jest dynamiczny "Die Hard" i właśnie w takich stylizacjach band wypada najlepiej. Chris i Alex odnajdują się w sferze partii gitarowych i dużo dzieje się na płycie pod tym względem. Panowie potrafią grać ciekawie i z lekkością i dobrze to odzwierciedla "Masterstrike". Płytę podsumowuje podniosły i marszowy "Forlorn Hope" i to taki ukłon w stronę Running Wild czy Sabaton.

Wszystko pięknie, tylko czuje straszny nie dosyt. Brakuje mi mocniejszego grania, brakuje mi większej dawki przebojowości. Jednak mimo pewnych niedociągnięć płyta jest bardzo przemyślana i zasługuje na pewno na uwagę fanów heavy metalu w brytyjskim wydaniu.

Ocena:. 7.5/10

środa, 24 lipca 2019

TREND KILL GHOSTS - Kill Your Ghosts (2019)

Uwielbiam takie kolorystyczne i przesiąknięte klimatem fantasy okładki. Dobry dobór kolorów i ciekawy główny motyw. No taka okładka zachęca do sięgnięcia po ten krążek. Przedstawiam wam debiutancki krążek brazylijskiej formacji Trend kill Ghosts, który nosi tytuł "Kill Your Ghosts" . Muzycznie to taka mieszanka wczesnego Helloween, Fretarnia, Edguy czy Insania.  Band gra od 2018r i muszę przyznać, że drzemie w nim ogromny potencjał.

Oprócz ciekawej oprawy graficznej "Kill your ghosts" zachwyca mocnym, soczystym i niezwykle klimatycznym brzmienie. Można od samego początku poczuć magię fantasy. Idealnie to współgra z prezentowanym materiałem jak i z tym co pokazują muzycy. Motorem napędowym bez wątpienia jest niezwykle utalentowany wokalista Diogo Nunes. Znakomicie buduje on napięcie i nadaje utworom niezłego klimatu.  Pod względem gitarowym też nie można narzekać, bowiem na płycie znajdziemy mocne riffy, pomysłowe motywy czy bardziej wyszukane melodie.

Co do zawartości to już sam otwieracz "Prelude" zwiastuje ciekawe wydawnictwo. Jest epicko i z rozmachem. Po krótkim intrze atakuje nas mocny i utrzymany w rycerskim klimacie "Like Animals". Dobra mieszanka heavy metalu i power metalu. To co zasługuje na szczególną uwagę to charyzma wokalisty. Rasowy power metal uświadczymy w rozpędzonym i przebojowym "Fight". Świetne nawiązanie do Edguy czy starego Helloween. Band zachwyca pomysłowością i lekkością w melodyjnym "Living a lie". Dobrze wykorzystano tutaj partie klawiszowe, które urozmaicają ten kawałek. Kolejny killer na płycie to "Ghosts revolution", który jest najmocniejszym utworem na płycie. Jest pazur i ostry riff, a sam kawałek zachwyca przebojowym charakterem. Dobrze wypada też rockowy i momentami nieco komercyjny "Promise". Całość zamyka nieco hard rockowy "Believe".

Mamy urozmaicony materiał i znajdziemy tutaj ostre kompozycje, bardziej power metalowe czy stricte heavy metalowe. Jest epickość, jest pomysł na granie heavy/power metalu w klimatach fantasy. Jestem na tak i czekam na kolejne dzieła tej młodej i uzdolnionej kapeli.

Ocena: 8/10

wtorek, 23 lipca 2019

CRAZY LIXX - Forever Wild (2019)

"Forever Wild" to już 6 wydawnictwo szwedzkiej formacji Crazy Lixx. Ta młoda formacja przyzwyczaiła nas do regularnego wydawania swoich albumów.  Mimo nieco zmienionego składu band dobrze prosperuje i dalej trzyma się kurczowo mieszanki hard rocka i heavy metalu. Nie powinny nikogo dziwić wyraźne inspiracje Guns Roses, Def Leppard, Pretty Maids czy Motley Crue. Band idealnie odtwarza muzykę tych zespołów i wykreował na bazie tych elementów swój styl. Dobrze podany glam metal i to jest to czego można się spodziewać po "Forever Wild".

Gitarzyści Chrisse Olsson i Jens Lundgren znakomicie dogadują się w sferze gitarowej i trzeba przyznać, że choć są w zespole od 2016r to dają czadu. Stawiają na klasyczne rozwiązania i klimat lat 80. Te proste motywy po prostu łapią za serce i przypominają najlepsze dokonania kultowych kapel z lat 80. Lekki, przebojowy "Silent Thunder" to taki hołd dla Def Leppard i brzmi to perfekcyjnie. Sporo dobrego do muzyki Crazy Lixx wnosi wokalista Danny Rexon. W podobnych klimatach utrzymany jest hard rockowy "Wicked".  Zadziorny "Break out" to kawałek, w którym słychać nawiązania do twórczości Accept, czy Motley Crue. Ileż w tym energii i ducha lat 80. Czysta magia. Whitesnake spotyka Def Leppard w fenomenalnym, rozbudowanym "Eagle". Refren tutaj jest chwytliwy i na długo zapada w pamięci. Jak to dobrze, że jeszcze powstają kawałki w takich klimatach. Nie brakuje też komercyjnego wydźwięku co można wyłapać w lekki i nieco popowym "Its You". Końcówka płyty to przede wszystkim spokojniejszy "Weekend lover" czy rozpędzony "Never Die (forever Wild)".

Crazy Lixx przyzwyczaił nas do świetnych płyt i tym razem nas nie zawiódł. "Forever wild" to znakomita pozycja dla fanów glam metalu, czy hard rocka lat 80. Dużo nawiązań do Def Leppard czy Motley Crue, ale to akurat spory atut tego zespołu. Gorąco polecam!

Ocena: 9/10

NOCTURNE WULF - NW (2019)

Nadszedł w końcu czas na debiutancki album brytyjskiej formacji Nocturne Wulf. To młodziutki band, który jest na rynku muzycznym od 4 lat. Ich debiutancki krążek zatytułowany "NW" to pozycja dla fanów muzyki z pogranicza heavy/thrash metalu. Nucturne Wulf inspiruje się twórczością Metaliki, Exodus, Iced Earth, Black Label Society czy Iron Maiden. Band buduje swój styl w oparciu o mocne riffy, zadziorny wokal Bobbiego Mcdougalla i ostre zagrywki gitarowe Chrisa i Jamiego.  Trzeba przyznać, że kapela ma potencjał i ma pomysł na siebie. Znajdziemy tutaj nowoczesne brzmienie i mroczny klimat, które znakomicie uzupełniają zawartość płyty.

Thrash metal słychać w "Gunslinger" i to dobry zwiastun tego co nas czeka w dalszej części płyty. Mocne uderzenie i słychać niezłą jazdę w sferze instrumentalnej. Gitarzyści potrafią zauroczyć techniką i swoimi umiejętnościami. Mieszanka heavy/power metalu i thrash metalu mamy w dynamicznym "Necrodancer" i to kolejny killer na płycie. Band też dość łatwo tworzy hity i jednym z nich jest melodyjny "Hells Heart", w którym zespół zabiera nas do niemieckiej sceny metalowej. Elementy Metaliki słychać w klimatycznym i mrocznym "The druid". Jest to dobry przykład, że Nocturne Wulf potrafi tworzyć rozbudowane kawałki. Marszowy "Barbarian"  to z kolei kompozycja osadzona w stylizacji true metalowej. Ciężar i toporność to atuty mrocznego "The wolf". Całość podsumowuje thrash metalowy "Troll hunter".

Debiut brytyjskiej formacji zasługuje na uwagę i mamy tutaj wszystko czego dusza zapragnie. OD mocnych riffów, po soczyste brzmienie czy chwytliwe melodie. Niezwykle dynamiczny i pełen energii. Warto zapoznać się z propozycją Nocturne Wulf.

Ocena: 7.5/10

AXECUTER - Surrounded by decay (2019)

Kwestią czasu było kiedy brazylijski band o nazwie Axecuter wyda następce debiutanckiego "Metal is invicible". 6 lat przyszło czekać na nowe wydawnictwo, ale "Surrounded by decay" to udana kontynuacja debiutu. Przede wszystkim dalej trzyma się swojego stylu i nie powinna nikogo zdziwić mieszanka heavy metalu, speed i thrash metalu. Najwięcej tutaj jednak tego czynnika heavy metalowego, przez co płyta jest łatwa i przyjemna w odbiorze. Płyta skierowana jest do mniej wymagających słuchaczy, którym nie przeszkadza wtórność, ani też proste aranżacje.

Okładka podobnie jak i muzyka nie jest skomplikowana i też widać skromne wykonanie, które raczej nie czym nie przekonuje potencjalnego słuchacza. Na szczęście Axecuter nagrał solidną zawartość, przez co płyta sporo zyskuje. Z poprzedniego składy został tylko lider czyli Danmented, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. To właśnie jego wokal sprawia, że nie brakuje skojarzeń z thrash metalem. Stawia na agresywność i drapieżność. Nie powala techniką, ale charyzmy nie można mu odmówić. Skład uzupełnili perkusista Verdani i basista Rascal. Zmiany personalne nie odbiły się na muzyce Axecuter. Jest to dalej prosty heavy metal wzorowany na latach 80 czy 90, gdzie nie brakuje patentów speed/thrash metalowych.

Nie brakuje dobrych melodii i klimatycznych kawałków, co potwierdza to otwierający "Surrounded by decay", który przesiąknięty jest NWOBHM. Złego słowa nie można napisać o zadziornym i takim bardziej heavy metalowym "Rise and Fall".  Nieco szybciej jest w rozpędzonym "Seperate Ways", choć brakuje tutaj mocy i jakiegoś zrywu.  Na plus zaliczyć należy przebojowy i łatwo w padający w ucho "Darkness in Bottles". Nie zabrakło też agresji i bardziej thrash metalowego kawałka i dowodem tego jest "Dying Source" czy "Collecting enemies". Dobrze wypada też mroczniejszy i bardziej stonowany "Metal in wrong hands", który przypomina dokonania Grave Digger. Całość zamyka również bardziej heavy metalowy "Passage back to hell".

Daleko do euforii, daleko może do czegoś genialnego, ale Axecuter nagrał solidny album, który warto posłuchać i wyrobić swoje zdanie. Mamy tutaj troszkę heavy metalu, troszkę speed/thrash metalu, tak więc każdy znajdzie coś dla siebie.

Ocena: 6/10

poniedziałek, 22 lipca 2019

KAIROS - Queen of The Hill (2019)

Nie brakuje w tym roku propozycji klasycznego heavy metalu przesiąkniętego latami 80. "Queen of the Hill" to kolejna pozycja w tej kategorii. Jest to drugi album szwedzkiej formacji Kairos, która działa pod tą nazwą od 2012r. Sama okładka nowej płyty daje nam jasny sygnał. Uwaga to jest klasyczny heavy metal mocno osadzony w latach 80 i szykuje się prawdziwa uczta dla fanów Judas Priest, Iron Maiden, Oz, czy Accept. Panowie stawiają na proste, mocne granie i to zdaje egzamin. Przed wami prawdziwa perełka, która zasługuje na uwagę słuchaczy.

Frontowa okładka jest urocza i to ona jest powodem, dla którego sprawdziłem ten album. Ma klimat lat 80 i mroczny motyw jest tutaj wciągający. Podobnie ma się sprawa z lekkim, zadziornym brzmieniem, który też jest stylizowany na lata 80. Jeśli chodzi band, to należy wyróżnić gitarzystów Emila i Carla. Ich gra jest z pomysłem i polotem. Stawiają na sprawdzone patenty i to się sprawdza. Jest rytmicznie i melodyjnie, tak więc cały czas się coś dzieje. W superlatywach można opisać wyczyny wokalisty Toma Hamstroma. Śpiewa on z ikry i niezwykłą dbałością o detale. Zwłaszcza wysokie rejestry w jego wykonaniu są imponujące.

Materiał jest krótki, ale bardzo treściwy. Czeka nas 45 dobrze wyważonego heavy metalu. Płytę otwiera melodyjny i niezwykle energiczny "Reckles Dedication". Riff nasuwa na myśl Accept, choć dynamika nasuwa na myśl Iron maiden. Jest moc i brzmi to fantastycznie. Toporność i duch Warlock wybrzmiewa w wolniejszy "Strike while the iron is hot". Nie brakuje tutaj też zapożyczeń z twórczości Manowar.  Dalej mamy zadziorny i klasyczny "Mr. Nocturne". Dla fanów Accept jest stonowany i nieco hard rockowy "Silverheart". Band przyspiesza w bardziej energicznym "Japanese steel". Kairos imponuje elastycznością i pomysłowością, a to daje w efekcie kolejny killer na albumie. Nie da się ukryć, że "Mercilles Dominic" brzmi jak "Judas Rising" Judas Priest, ale to jest właśnie jego zaleta. Kairos znalazł też miejsce dla bardziej rozbudowanego kawałka i w tej roli idealnie się sprawdza "Enchanted Age". Dzieje się tutaj sporo i nie ma tutaj miejsca na nudę. Na koniec został tytułowy "Queen of the hill", który przesiąknięty jest NWOBHM.

"Queen of the Hill" to płyta nagrana przez fanów klasycznego heavy metalu i tą miłość do lat 80 słychać przez cały czas. Jest prosto, ale i z polotem. Wszystkie utwory są ciekawe i zagrane z pomysłem. Dużo dobrych melodii i ciekawych rozwiązań. Coś dla fanów Iron Maiden, a zwłaszcza Judas Priest. Gorąco polecam! Nie zawiedziecie się.

Ocena: 9/10

czwartek, 18 lipca 2019

HELLISH WAR - Wine OF Gods (2019)

Nowy album brazylijskiego Hellish War to był jeden z tych wydawnictw, na które czekałem z niecierpliwością. Do dziś uwielbiam pozostałe dzieła tej kapeli i jest to czołówka jeśli chodzi o kategorie heavy/power metal. Działają od 1995 r. i w zasadzie bliżej im do europejskiej sceny metalowej zwłaszcza niemieckiej, aniżeli brazylijskiej. Band stawia surowe, przybrudzone brzmienie, na ostre, osadzone w latach 90 riffy. Ich sukces tkwi w tym, że wiedzą jak stworzyć wysokiej klasy utwór, który z marszu jest hitem. Panowie czerpią garściami z Stormwarrior, Wizard, Omen, Cirith Ungol, ale najwięcej tutaj wczesnego Helloween z okresu "Walls of Jericho" i Running Wild. Mocna mieszanka, ale w 100 % się sprawdza. Warto było czekać 6 lat na "Wine of Gods".

Hellish War jest niczym jak wino. Im starsi tym lepsi. Utwory są bardzo dopracowane i nie ma miejsca tutaj na jakieś chybione pomysłu. Całość jest bardzo przemyślana i bardzo spójna. To znakomita wycieczka do lat 80 i 90, a surowe, nieco przybrudzone brzmienie jeszcze bardziej to podkreśla. "Wine of Gods" to przede wszystkim popis umiejętności gitarzystów. Vulcano i Daniel Job stawiają na klasyczne rozwiązania. Ma być mocno, z pazurem i odpowiednim ciężarem. Melodia to tylko miły dodatek do tego wszystkiego.  Dobrze też odnajduje się wokalista Bil Martins, który przecież jest  w tej kapeli od 2012r. Wszystko znakomicie się zazębia i można tylko się delektować tym co zespół zgotował dla nas.

Płyta zawiera 10 kawałków i pierwszy na płycie jest tytułowy "Wine of Gods". Początek tego utworu jest bardzo heavy metalu. Słychać inspirację amerykańskimi zespołami heavy metalowymi. Napięcie rośnie i dopiero po minucie perkusja nabiera rumieńców. Jest atak rodem z pierwszego albumu Helloween, czyli power metal ocierający się momentami o thrash metal. Brzmi to fenomenalnie.  Pamiętacie "Murder" Helloween? Podobny riff można wyłapać w rozpędzonym "Trial By Fire". Co ciekawe samo brzmienie gitar i przebojowość nasuwa też inny kultowy niemiecki band, a mianowicie Running Wild. Tak więc mamy stary dobry Hellish War. 6 minutowy "Falcon" to ukłon w stronę amerykańskiego true heavy metalu. Jest epickość i sporo ciekawych urozmaiceń. Kolejny mocny utwór na płycie. Mroczny, epicki "Dawn of the Brave" przemyca coś z Grave Digger i coś z Manowar. Niezwykle ciekawy i intrygujący kawałek. Jeszcze dłuższy i bardziej rozbudowany "Devin", który znów zabiera nas w rejony Running Wild. Krótki i energiczny "House on The Hill" to dziecko jakby Helloween i Iron Maiden. Duża dawka melodii i pozytywnej energii to atuty tego utworu. Band wraca do toporności i mroku w zadziornym "Burning Wings", który przemyca trochę patentów Accept i Grave Digger.  Szybkość i energia wraca w fenomenalnym "Warbringer", gdzie band znów miesza elementy Running Wild, Helloween, ale i Grave Digger. Z tym ostatnim skojarzenia są jak najbardziej na miejscu, bo gościnie udziela się tutaj Chris Boltendahl.Całość zamyka dynamiczny i pełen ciekawych zagrywek gitarowych "The Wanderer".

Nie ma niespodzianki. Hellish War dostarczył album taki na jaki czekałem. Mamy tutaj nawiązania do pierwszych płyt, jest sporo akcentów Helloween, Grave Digger czy Running Wild, tak więc jest to rasowy album tej brazylijskiej formacji. "Wine of Gods" to kolejna perełka w dyskografii Hellish War. Brakuje takich płyt, tak więc tym bardziej miło że Hellish War nagrał coś takiego. Brawo!

Ocena: 9/10

wtorek, 16 lipca 2019

SABATON - The Great War (2019)

Lata lecą, pojawiają się nowe kapele, każdy próbuje swoich sił i stara się stworzyć coś swojego, a szwedzki Sabaton wciąż jest na szczytach. To już jest marka, którą każdy zna. Nawet jeśli ktoś nie lubi power metalu na pewno kojarzy ten band. W 2005 roku debiutowali albumem "Primo Victoria" i to już był wielki sukces. Kapela pokazała nowy patent na melodyjny power metal i pokazała światu, że tematyka wojenna to żyzna gleba do pisania ciekawych tekstów. Pierwszy raz ktoś pokazał, że historia nie musi być nudna. Rozpoczął się szał na muzykę Sabton i każdy słuchał i zachwycał się tym co grali. Punktem zwrotnym okazał się koncepcyjny album "The Art of War". Znakomicie band przedłożył tematykę "Sztuki Wojny", a Polska jeszcze bardziej pokochała ten band. Sabaton pokazał, że Polska historia też kryje sporo ciekawych tematów, które można wykorzystać. Ta szwedzka machina tak się rozpędziła, że nikt nie mógł jej powstrzymać.  Rok 2012 to cios dla kapeli, bo odchodzą kluczowi muzycy Sabaton. Nie ma perkusisty, dwóch gitarzystów i klawiszowca. Trzeba wszystko budować od nowa. "Heroes" nie brzmiał idealnie, ale "The last stand" to jeden z ich najlepszych albumów. To dawało nadzieję, że band stać wciąż na wielki album. Moda na nich nie przeminęła i panowie są wciąż na szczycie. Najnowsze dzieło "The Great War" to kolejny mocny akcent w ich dyskografii.

Jest to kolejny koncepcyjny album w historii Sabaton. "The Great War" zabiera nas do okresu I wojny światowej. Oczywiście to nie pierwszy raz kiedy band zabiera nas do tamtych czasów, ale tym razem całość jest związana z tamtym okresem. Band wziął sprawę na poważnie i nagrał album podniosły, klimatyczny i pełen bojowego charakteru. Niby jest to rasowy album Sabaton, jest pełno słodkich melodii, podniosłych refrenów, marszowego tempa i dobrej zabawy. Mamy tutaj wszystko to za co kochamy muzykę Sabaton, choć band stara się też nas zaskoczyć i porwać nowymi smaczkami. Sabaton bez wątpienia napędza jedyny w swoim rodzaju wokal Joakima Bordena, który wie jak porwać słuchacza. Znów zamiata swoją barwą i pozytywną energią. Świeżość wnosi tutaj Tommy Johansson, który w tym roku oczarował fanów za sprawą bandu Majestica. Uzdolniony gitarzysta z doświadczeniem i głową pełną pomysłów. 

"The Great War" to znakomite zwieńczenie 20 lecia działalności sabaton. Wieloletni producent i przyjaciel zespołu Jonas Kjellgren zajął się produkcją, a Peter Sallai stworzył jedną z piękniejszych okładek Sabaton. Normalnie ciarki przechodzą od samego patrzenia. Brzmienie jest soczyste i pełne mocy, tak więc nie ma tutaj miejsca na fuszerkę.

Ta płyta ma jeden minus. Cholernie krótki czas trwania. Co to jest 38 minut? Bardzo mało, a szkoda bo kawałki są z górnej półki. Właściwie brakuje czegoś nieco dłuższego, bo dominują krótkie 4 minutowe kompozycje.

Wejście w postaci "The future of Warfare" zaczyna się klimatycznie, nieco nie spokojnie. Utwór przemyca ciekawe zagrywki gitarowe i podniosły refren. Zacny kawałek, choć brakuje mu szybkości czy zadziornego riffu. Dużo dobrej pracy gitarzystów mamy w przebojowym "Seven pillars of Wisdom". Kawałek w średnim tempie i pełen epickości. Można tutaj poczuć klimat "The art of war". Więcej power metalu mamy w lekkim i melodyjnym "82 nd all the way"  i to kolejny hit na płycie. Szkoda tylko, że wszystko leci tak szybko do przodu, bo kawałki krótkie. Sabaton zaskakuje pomysłowością i aranżacjami w nieco pokręconym "The attack of the dead man". Jest to kolejny przykład, że tym razem gitary odgrywają bardziej znaczącą rolę. Magia jest tutaj i można być oczarowanym. Najmocniejszym kawałkiem pod względem dynamiki i zadziorności jest "Devil dogs". Niezwykle energiczny i zapadający utwór. Czas ns pierwszy singiel, a mianowicie "The red baron". Klawiszowe wejście jest godne Deep purple i bardzo mi się to podoba. Klimat tego kawałka jest w stylu poprzedniego krążka. Refren robi tutaj sporą robotę. Prawdziwy hit. "The Great war" to kolejny utwór, który band zaprezentował przed premierą płyty. Kwintesencja stylu Sabaton i to jest utwór zwiastujący co nas czeka na albumie. Taki marszowy melodyjny to zawsze wizytówka na ich krążkach. Perełka i jeden z ich najlepszych kawałków w całej działalności. Jest energia i power metal w rozpędzonym "A ghost in the trenches". Znany wcześniej "Fields of verdun" to kolejny szybszy kawałek na płycie i to sabaton jaki znamy i kochamy. Podniosły refren, epicki wydźwięk i duża dawka chwytliwych melodii. W podobnych kategoriach można rozpatrywać bojowy "The end of the war to end all wars" , który imponuje orkiestrowym rozmachem. Najbardziej zaskakuje zamykający "In Flanders Wars". Znakomite zwieńczenie albumu. Ucichły gitary, głos Joakima, a także sekcja rytmiczna i nastała cisza. Chór taki wojenny buduje tutaj znakomity klimat. Coś pięknego. Oczekuje, że Sabaton wykorzysta ten patent na kolejnych płytach.

Pewnie nie jeden z fanów już dawno postawił krzyżyk na ten band. Dla jednych skończyli się na "The art of War",a dla drugich wciąż są na topie. Jedno jest pewne, ten album nie sprawi, że ktoś kto nie lubił Sabaton nagle zmieni swój stosunek. "The Great War" może za to przyciągnąć uwagę tych, którzy stracili wiarę w ten band, już dawno nie mieli kontaktu z ich muzyką. Sabaton to nie tylko słodki power metal i powrót do odkrywania historii i tematyki wojennej na nowo. To muzyka, która się nie starzeje i wciąż zachwyca. Nie ma takiego drugiego zespołu jak Sabaton. Jasne mamy kapele pokroju Civil War czy Powerwolf, ale Sabaton jest jeden. Piękna płyta, która znakomicie oddaje hołd dla okresu pierwszej wojny. Nie zawiedli i nagrali znakomity koncepcyjny album, który można postawić obok "The Art of War". Polecam!

Ocena: 9.5/10

sobota, 13 lipca 2019

METALIAN - Vortex (2019)

Jedni nagrywają album, który trwa ponad godzinę, a niektórzy tworzą materiał, który zajmuje 30 minut. Nie ważne jest długość, ale jakość. Kanadyjska formacja Metalian wyznaje właśnie tą zasadę. Ich najnowszy krążek zatytułowany "Vortex" trwa ledwie 30 minut, ale w zamian dostajemy wysokiej klasy mieszankę klasycznego heavy/speed metalu, a nawet NWOBHM. Nie brakuje więc inspiracji takimi kapelami jak Judas Priest, Angel Witch, Iron Maiden czy Saxon. To już trzeci krążek w dyskografii tej młodej formacji, która działa od 2005r.

Czego można się spodziewać po Metalian? Oczywiście szybkość, energiczne solówki, ostre riffy i prawdziwą jazdę bez trzymanki. Nie raz pokazali, że łatwo przychodzi im tworzenie hitów. Wszystko utrzymane w klasycznym stylu. Tak było i tak jest na nowym albumie.  Można delektować się współpracą gitarzystów i tutaj uznanie dla Iana i Simona. Szaleją panowie i słychać że wiedzą jak grać heavy/speed metal w starym stylu. Co mi się podoba w tej kapeli to wyrazisty i charyzmatyczny Ian, którego wokal idealnie tutaj pasuje. No jest czym się zachwycać. Materiał jest krótki, ale i treściwy.

Pierwsze co nas atakuje to "Prologue" i to szybki, speed metalowy kawałek, który imponuje szybkością i ikrą. Duża dawka pozytywnej energii wypływa z tego utworu. Klasa sama w sobie. Drugi na płycie to "The sirens wail" i tutaj band zabiera nas w rejony pierwszych płyt Iron Maiden. Znów band stawia na szybkie tempo i ostry riff, a to robi wrażenie.  Nieco hard rocka band wprowadza do przebojowego "Full throttle" czy "Vortex", który mają kilka sprawdzonych patentów wypracowanych przez Accept w latach 80. Kiler goni kiler i kolejnym na płycie jest "Land of the brave". Mamy tutaj niezły popis umiejętności wokalnych Iana. Jestem pod wielkim wrażeniem z jakim zapałem śpiewa tutaj. Na koniec płyty mamy zadziorny i bardziej hard rockowy "Broke Down" i lekki "No Home".

"Vortex" to łatwy i przyjemny w odbiorze album z klasycznym heavy metalem lat 80 i nie ma tutaj na co narzekać. Muzycy robią kawał dobrej roboty i jest to granie prosto z serca. Duch lat 80 jest wyczuwalny, a i poziom samej muzyki jest na równie wysokim poziomie. Metalian znów nie zawodzi swoich fanów!

Ocena: 9/10

piątek, 12 lipca 2019

DREAM TROLL - Second to none (2019)

Brytyjska formacja Dream Troll powraca po dwóch latach przerwy ze swoim drugim albumem zatytułowanym "Second To none". To bardzo ciekawa mieszanka heavy metalu, progresywnego rocka czy hard rocka. Band czerpie garściami z Queensryche, Iron Maiden, czy może nawet i coś z pogranicza Volbeat. Nie ma co oczekiwać od bandu prawdziwego metalowego łojenia. Stawiają oni na bardziej wyszukane motywy i rockowy feeling.  Ten młody zespół działa od 2015 roku i dał się poznać jako band o ciekawym spojrzeniu na muzykę.  Sporo dobrej roboty robi wokalista Paul Walsh, który potrafi budować napięcie i nadać całości znakomitego rockowego pazura. Na "Second to none" znajdziemy 8 utworów i ten pierwszy zatytułowany "Steel Winged Warrior". Lekki, przyjemny kawałek, w którym mieszają elementy NWOBHM i rocka. Więcej pazura i dynamiki mamy w "I will not die today". Bardzo ciekawie brzmi "The lawnmaker", który ma coś z stoner rocka i coś z twórczości Black Sabbath.  Niezwykle melodyjny utwór, który ma coś z metalu i coś z rocka. Prawdziwym przebojem jest tutaj melodyjny "Chrome Skull Viper". Gitarzyści Baldwinson i Carter pokazują tutaj ułamek swoich zdolności i jest czym się pozachwycać. Progresywność wybrzmiewa w mrocznym "The Art of death". Punktem kulminacyjnym jest tutaj rozbudowany i pełen smaczków "Legion", który kończy płytę. Przez te 10 minut tego utworu przewija się sporo ciekawych akcentów. Całość brzmi jak muzyka z lat 70 czy 80, a to spory atut tego wydawnictwa. Band nie odkrywa niczego nowego i nie rzuca na kolana tym co gra i w jaki sposób. Jest to przyzwoite granie, która pozwala się zrelaksować od cięższego heavy metalu. Pozycja godna uwagi.

Ocena: 6.5/10

niedziela, 7 lipca 2019

BLIND CROSS - Merciless Time (2019)

Blind Cross to niemiecki band, który powstał w 2018r z inicjatywy wokalisty Juan Ricardo, znanego z Wretch. To kapela, która gra kawał solidnego heavy metalu, który czerpie wzorce z niemieckich formacji jak i tych amerykańskich. W ich muzyce wybrzmiewają elementy twórczości Davida Wayna, Iron Maiden, Judas Priest czy Accept. Panowie stawiają na mocny i zadziorny heavy metal osadzony w mrocznym feelingu. Taki właśnie jest ich debiutancki album zatytułowany "Merciless Time".

Może nie ma fajerwerków, może ta płyta nie wyrwie z kapci, ale słucha się tego bardzo dobrze, Kawał solidnego heavy metalu w klasycznym wydaniu. Znakomicie pasuje do tego wszystkiego nieco mroczne, przybrudzone brzmienie, jak i toporny wydźwięk całości. Blind Cross wyróżnia się na pewno charyzmatycznym głosem Juana. To dzięki niemu na płycie panuje znakomity klimat i jest napięcie. Sporo dobrej roboty zrobił gitarzysta Rocco Stellmacher, który wie co i jak. W końcu grał w takich kapelach jak Metal Law czy Mind Odyssea. Stawia na zadziorne riffy i melodyjne solówki, czyli stawia jednym słowem na klasyczne rozwiązania.

Płytę otwiera nieco marszowy i taki bardziej zadziorny "The hammer and the nail", który ma do czynienia z Hammerfall i to słychać.  Więcej ciężaru i mrocznego feelingu mamy w "Double crossed", który zabiera nas w rejony Judas Priest czy Metal Church. Takim rasowym killerem jest tutaj bez wątpienia "Blind Nation". Jest tutaj moc, choć kawałek nie jest szybki.  Cieszy też bardziej melodyjny "Rise or Fall" i znów mamy bardzo udany utwór. Band stawia na stonowane kompozycje i kolejną z nich jest "The laviathan".  Mamy też nieco szybszy "Infrared" i agresywny, ocierający się o power metal "Martial law". Całość zamyka killer w postaci "Sledgehammer".

Jeszcze dodałbym kilka szybszych utworów i jakiś taki bardziej rozbudowany i byłoby jeszcze lepiej. Jednak i bez tego płyta się broni i śmiało można ją posłuchać. Kawał solidnego heavy metalu i oby na tym band nie poprzestał.

Ocena: 7/10

środa, 3 lipca 2019

KRYPTOS - Afterburner (2019)

Tylko pochodzący z Indii Kryptos potrafi umiejętnie połączyć elementy heavy, speed metalu i NWOBHM. Tylko oni mają talent do mieszania twórczości Kreator, Destruction z Iron Maiden czy Judas Priest. Warto wiedzieć, że Kryptos działa od 1998r i ma już na swoim koncie 5 albumów, a ten najnowszy zatytułowany "Afterburner" to prawdziwa perełka. Band mnie kupił szczerością, pomysłowością i wysokiej klasy materiałem. Jeśli ktoś szuka płyty w klimatach lat 80 i chce się przy tym dobrze bawić, ten powinien odpalić "Afterburner".

Już sama okładka daje wyraźny sygnał słuchaczowi czego mamy się spodziewać po zawartości. Nawet brzmienie zostało tak podrasowane by jeszcze lepiej oddać klimat lat 80. Band napędza charyzmatyczny wokalista Nolan Lewis. Jego maniera jest iście thrash metalowa. Do tego trzeba przyznać, że sprawdza się również w roli gitarzysty. Razem z Rohitem Chaturvedi dają czadu i stawiają na proste i chwytliwe partie gitarowe. Brzmi to imponująco i jest czym się zachwycać.

Materiał jest krótki i bardzo treściwy. Na start dostajemy tytułowy "Afterburner"  i to jest prawdziwa petarda, Zadziorny riff, szybkość i klimat NWOBHM. Dalej mamy nieco hard rockowy "Cold Blood" czy przebojowy "Dead of night". Nieco stonowany "Red dawn" to ukłon w stronę heavy metalu spod znaku accept czy judas priest. Znów granie na wysokim poziomie. Więcej energii i speed metalu można uświadczyć w "Crimson queen". Całość zamyka rozbudowany i nieco bardziej stonowany "into the wind".

Nie ma rewolucji, nie ma tutaj czegoś czego byśmy już nie słyszeli. Jednak ma to swoje plusy. Płyta jest łatwa i przyjemna w odbiorze. Czasami granie sprawdzonych patentów bardziej się opłaca. Kawał solidnego heavy metalu z domieszką NWOBHM.

Ocena: 8/10

TURILI / LIONE RHAPSODY - Zero Gravity (Rebirth and Evolution) (2019)

Rok temu Fabio Lione opuścił Rhapsody of Fire, a Luca Turili zakończył działalność swego Rhapsody, To umożliwiło zebrania jeszcze raz starego składu i wzięcia w trasie w ramach 20 lecia "Legendary tales". Była to dobra okazja, żeby przypomnieć najlepsze lata Rhapsody i godnie się pożegnać. Panowie tak dobrze się bawili, że powstał band o nazwie Turili/ Lione Rhapsody. Niezłe zamieszanie wyszło z tymi markami Rhapsody. Oczywiście rozpoczęły się prace nad debiutanckim albumem zatytułowanym "Zero Gravity (Rebirth and evolution)".Wiele z fanów czekało na powrót do korzeni i odrodzenie starego dobrego Rhapsody. Zamiast tego mamy raczej rozwijanie pomysłów Turilli z albumu "Prometheus, Symphonia ignis divinius". Pojedynek z Rhapsody Stratopoliego Turili i Lione przegrali, ale to było do przewidzenia.

 Turili i Lione chcieli błysnąć pomysłowością i innowacyjnością, ale wyszło z tego pozycja, w której mamy przerost formy nad treścią. Jest symfoniczny heavy/power metal, ale mamy tutaj bardziej filmowy wydźwięk. Słychać epickość, nowoczesne patenty i futurystyczną tematykę. Jednak nie pasuje to do nazwy Rhapsody. Mamy doświadczonych muzyków, którzy stworzyli tyle kultowych albumów. Dlatego ciężko uwierzyć, że nagrali tak ciężko strawny album, który w niczym nie przypomina starych dokonań. Jedyny plus jaki mogę przyznać, to produkcja i brzmienie tego wydawnictwa. Jest  z górnej półki. Szkoda, że zawartość nie jest wart tej marki, tych wielkich nazwisk.

Odrodzenie?  Poniekąd tak, bo powrócił niemal dobrze znany nam skład starego rhapsody. Nie jest to odrodzenie na jakie czekałem. Ewolucja? Tutaj zdecydowanie tak. Band stara się odkrywać nowe rejony, stara się brzmieć nowocześnie.  Pod tym względem może znaleźć się grono słuchaczy, którzy to docenią i pokochają nowe oblicze Rhapsody.

Najśmieszniejsze jest to, że najlepsze utwory na tej płycie to te, które tak krytykowałem przed premierą płyty. "Phoenix Rising" i "D.N.A" to utwory, który choć trochę potrafią zauroczyć dynamiką czy próbą stworzenia ciekawej melodii. Coś tam się dzieje, a reszta utworów jakby była bardziej gdzieś tam w tle. Z tą płytą jest taki problem, że jest kilka fajnych intrygujących motywów, ale całościowo żaden utwór nie powala. "Zero Gravity" to mieszanka troszkę progresywnego metalu, troszkę Nightwish. Band stara się tutaj zbudować operowy klimat, ale czegoś tutaj brakuje. Dalej mamy bardziej melodyjny i nieco dyskotekowy "Fast Radio Burst". Nie ma tutaj nic z Rhapsody w ogóle. Nie zabrakło też bardziej rozbudowanych utworów i tego przykładem jest bez wątpienia "Decoding the Multiverse". Znów te nie potrzebne zwolnienia i komercyjne rozwiązania. No jestem na nie. Nowoczesność bije z "Multidimensional". Brakuje słów by opisać rozczarowanie. Dziwne wejście i nie ratuje ten utwór chwilowe power metalowe przyspieszenie. "Amata Imortale" to ballada o epickim rozmachu. Nie ruszyło mnie to i jakość ciężko przetrwać ten operowy bełkot. Echa Rhapsody jaki znam i kocham można usłyszeć w całkiem ciekawym, zamykającym "Arcanum". Bez wątpienia kompozycja godna uwagi i jedyna która wzbudza jakieś emocje podobnie jak single.

To było do przewidzenia po ukazanych singlach. Ta płyta nie miała szans w starciu z najnowszym dziełem Rhapsody of fire. Tam jest wszystko to czego szukają fani twórczości Rhapsody. "Zero gravity" to wizja nowoczesnego symfonicznego power metalu dedykowana fanom Luca Turilli i jego Rhapsody. Szkoda potencjału jaki drzemie w tym składzie. Może kiedyś jeszcze wrócą do sprawdzonej formuły? Oby to się stało jak najszybciej.

Ocena: 4/10