poniedziałek, 14 kwietnia 2025
NIGHTSTEEL -Nightsteel (2025)
Epickość godna Warrior Path, agresywność na miarę Primal Fear, z nutką zadziorności ostatniej płyty Kk Priest i uczta dla fanów heavy/power metal na miarę ostatniej płyty Clooven Hoof. Grecki Nightsteel, który został powołany do życia w 2022r idzie właśnie w takim kierunku. To nie przelewki i grecki band mierzy wysoko. Liderem jest tutaj basista Bill Sam, który wraz z perkusistą Mikem Foudotosem tworzą mocarny team. Za parte gitarowe odpowiada utalentowany Jasmin M, który ma niezłe wyczucie, technikę i to coś, co nadaje całości magii i klimatu. Partie wokalne to głównie robota Travisa Willsa, choć pojawiają się też takie nazwiska jak rob Lundgren, Mauro Elias, czy Craig Cairns. Wielkie nazwiska, wielka muzyka, wielkie hity.
Grecka scena zawsze dostarczy coś wyjątkowego, co potrafi słuchacza rozłożyć na łopatki. Ten kraj dostarcza tyle klimatycznych, dopracowanych i pomysłowych wydawnictw, że to głowa mała. Kopalnia świetnych kapel i teraz do tego grona wpisuje się nightsteel i to w wielkim stylu. Muzycy wiedzą co chcą grać i robią to po prostu genialnie. Ten album definiuje heavy/power metal i tak powinien brzmieć album z taką muzyką. Te popisy wokalne, te ryczące partie gitarowe, mroczny klimat i zadziorność. Wszystko idealnie spasowane i tworzy spójną całość. Same kompozycje dobrze wyważone i kipią energią i świeżością. Prawdziwy czarodzieje.
Nie ma zabawy w kotka i myszkę. Band od razu przechodzi do ataku. Wkracza rozpędzony, przebojowy "Nightsteel", który brzmi jak mieszanka ostatnich płyt Clooven Hoof i Kk Priest. Wybuchowa mieszanka i od razu słychać, że mamy do czynienia z czymś więcej niż debiutem. Mocna rzecz! Coś z Casus Beli, coś z niemieckiego heavy/power metalu można uświadczyć w energicznym "Darkness Reigns". Te partie gitarowe i wokalne są po prostu idealnie. Od razu wiadomo, że to heavy/power metal najwyższych lotów. Wpływy Jack Starr Burning Star słychać w rozpędzonym "Screams Of Agony" i do tego ten rycerski klimat. Co za pokaz mocy. Wejście partii basu w "Warlords Betrayal" to znów zabawa konwencją, przejaw agresji, mrocznego klimatu i epickiego rozmachu. Prawdziwa uczta dla fanów gatunku. Każdy dźwięk jest dopracowany i nie ma tutaj zbytecznego pitolenia czy udziwnienia. Kwintesencja gatunku! Chwilę oddechu mamy w nastrojowym, rockowym "Whispers of the heart". Bardziej balladowy utwór, który troszkę odstaje. Craig melduje się w agresywniejszym "Etarnal Fight", który troszkę przypomina mi Induction. Riff pierwsza klasa, a refren to już w ogóle wrota do innego świata. Jak to wciąga! Ponury, marszowy "Calm Lake" to znów nieco inne oblicze zespołu. Niczym kameleon przybiera postać otoczenia i sieje zniszczenie. Epickość pełną gębą. Nutka hard rocka i melodyjnego heavy metalu pojawia się w przebojowym "Win Or Lose'. Słychać hołd dla lat 80. Nightsteel jak słychać potrafi odnaleźć się w każdej stylistyce. Kolejny hicior i przejaw geniuszu to melodyjny "Panagioti". Jak podsumować płytę, to z przytupem i "Damned Sorrows" to właśnie robi. Nie ma do czego się przyczepić. Mocne, wyraziste brzmienie, wciągające popisy gitarowe, niszczący wokal.
Słowo debiut nijak ma się do zawartości, do jakości. Ta płyta to muzyka z górnej półki. Tutaj jest pokaz mocy, przejaw geniuszu i wszystko to co definiuje piękno heavy/power metalu. Wokaliści nadają całości duszy i heavy metalowego pazura. Od strony riffów czy solówek to istna poezja. Brak słów by opisać co tutaj się dzieje. Tego trzeba posłuchać. Jedna z najlepszych płyt 2025 w kategorii heavy/power metalu. Dla mnie prawdziwa uczta!
Ocena: 9.5/10
sobota, 12 kwietnia 2025
ELVENKING - Reader of the Runes : Luna (2025)
To jeszcze nie koniec historii "reader of the runes", bowiem włoski Elvenking wraca z 3 częścią zatytułowaną "Reader of the runes - Luna". Płyta miała swoją premierę 11 kwietnia nakładem Reaper Entertaiment. To kontynuacja tego co band prezentował na poprzednich płytach. Jest power metal i dużo folk metalu, a najważniejsza że band wciąż trzyma wysoki poziom. Kocham ich za pomysłowość, podejście do tworzenia chwytliwych melodii i wciągających refrenów. Band zna się na rzeczy i w swojej kategorii są wśród najlepszych. Nowy album trzyma wysoki poziom i zadowoli nie tylko fanów Elvenking.
Nie brakuje klimatycznej okładki, mocnego i wyrazistego brzmienia, nie brakuje hitów i drapieżności. Elvenking w najlepszym wydaniu i potwierdzający swoją klasę. Uwagę tradycyjnie skupia na sobie znakomity wokalista Davide Moras, który potrafi śpiewać klimatycznie, nastrojowo, a kiedy trzeba to pokazuje pazur. Uwielbiam jego głos i zawsze potrafi nadać całości charakteru i folkowego klimatu. Miłym dodatkiem są harsh wokale Aydana, który również wraz z Headmattem tworzy zgrany duet gitarowe. Panowie stawiają na urozmaicenie i pomysłowość. Nie trzymają się kurczowo jednego motywu czy utartego schematu. Potrafią pozytywnie zaskoczyć za każdym razem. Tak też jest i tym razem.
Pierwszy udany strzał to bez wątpienia otwieracz zatytułowany "Seasons of The owl". Zaczyna się troszkę progresywnie, potem nabiera power metalowego ognia i folkowego klimatu. Mocna rzecz, która w pełni oddaje styl grupy. Tytułowy "Luna' to faktycznie taki singlowy hicior, który ma trafić do szerszego grona słuchaczy. Spełnia swoją rolę, a refren po prostu niszczy. "Gone Epoch" to bardziej folkowy utwór, ale nie traci na przebojowości . Kolejny szybki killer to na pewni "Stormcarrier" z gościnnym udziałem Matthiasem Lillmansem. Elvenking potrafi czarować, potrafi idealnie połączyć świat power metalu i folk metalu. Ten utwór znakomicie obrazuje ten stan rzeczy. Jest też nieco stonowany, nieco rockowy "Starbath". Dalej mamy zadziorny i nieco mroczniejszy "On these haunted shores" i tutaj znów ciekawe rozplanowane partie gitarowe i nie brakuje pomysłowości. Troszkę posępny i stonowany jest "The Ghosting" i znów band stawia na klimat i bardziej takie rockowe oblicze. Refren znów pierwsza klasa i potrafi porwać. Power metal i folk metal wraca w energicznym "Throes Of Atonement" i w takie stylizacji Elvenking wypada najlepiej. Czysta frajda. Finał to kolos w postaci "Reader of the runes book II", który dostarcza pełno rożnych smaczków i epickiego rozmachu.
Elvengking idzie za ciosem i znów nagrywa świetny album, który oddaje piękno mieszanki power metalu i folk metalu. Płyta ma przeboje, folkowy klimat, urozmaicenie i pełno świetnych motywów i zagrywek gitarowych. Fani zespołu i wszelkiego pojętego power metalu będą na pewno zadowoleni.
Ocena: 8.5/10
piątek, 11 kwietnia 2025
MENTALIST - Earthbreaker (2025)
Dobrze jest widzieć, że perkusista Thomen Stauch zagrzał gdzieś w końcu miejsce na dłużej. Supergrupa Mentalist to jego nowy dom. Oczywiście to zespół, który gra melodyjny power metal, który czerpie garściami z Heavenly, Gamma Ray, czy Celesty. Band stawia na melodyjność, przebojowość i klasyczne patenty. Grają od 7 lat i nagrali w tym czasie 4 albumy studyjne i każdy trzyma wysoki poziom. Z najnowszym krążkiem "Earthbreaker" jest podobnie. Kto zna i lubi poprzednie wydawnictwa ten na pewno przekona się do nowego dzieła. Premiera płyty 11 kwietnia nakładem Pride & Joy Music.
Na pokładzie jest niezniszczalny Thomen Stauch, ale jest basista Florian Hertel, gitarzysta Kai Stringer, Peter Moog oraz niezwykle utalentowany wokalista Rob Lundgren. To właśnie wokal to niezwykle mocny atut Mentalist. Rob potrafi śpiewać z pazurem i nadając całości melodyjności i power metalowego charakteru. Dobrze spisują się również gitarzyści, ale tutaj troszkę za bardzo trzymają się jasno określonych ram i nie potrafią nas specjalnie zaskoczyć. W tym aspekcie i w sferze komponowania czuć pewne braki. Jest dobrze czy bardzo dobrze, ale brakuje do perfekcji. Mentalist robi swoje. Kontynuuje to co prezentował wcześnie. Miło znów widzieć okładkę autorstwa Andrea Marschalla.
Najlepiej prezentują się tutaj szybkie, power metalowe petardy. Na start mamy klimatyczne intro i zadziorny "earthbreaker" i to jest power metal jaki kocham. Przebojowy, melodyjny i agresywny. Stonowany i klimatyczny refren troszkę przypomina czasy Thomena w Blind Guardian. Mocna kompozycja. Taki klasyczny i niezwykle przebojowy "March On Legion" na pewno jest mniej agresywny i taki nieco komercyjny. Nastrojowe solówki są tutaj też godne pochwały. Prawdziwy pokaz mocy i talentu mamy w agresywnym "Event Horizon". Mam ciary, jak to świetnie brzmi. Thomen pędzi do przodu i sieje zniszczenie, a do tego obłędny wokal Roba. Tutaj wszystko jest idealnie. Rasowy killer i w takiej stylizacji band wypada najlepiej. Dalej znajdziemy podniosłą balladę "Millions of heroes", która ma w sobie to coś. Dobrze zaczyna się "Lord of Wasteland" ale potem troszkę wszystko siada i kawałek jest taki nieco mniej wyrazisty. Kolejne mocne uderzenie to melodyjny "All for one", który oddaje w pełni styl grupy i potencjał jaki drzemie w Mentalist. Troszkę przypominają się stare dobre czasy Gamma ray. Echa starych płyt Blind Guardian mamy w agresywniejszym "Mistress of Pain" i taki power metal to ja uwielbiam. Mocne partie gitarowe, rozpędzona sekcja rytmiczna i siejący zniszczenie wokalista. Power metal najwyższych lotów. Radosny i nieco kiczowaty "Monkey King" to taki hołd dla Helloween czy Edguy. Sporo emocji dostarcza energiczny i chwytliwy "Together as One", gdzie znów dominuje klasyczny power metal. Sam finał to klimatyczny i bardziej złożony "A new World", a motyw przewodni jest jednym z najlepszych na płycie. Cudo!
Mentalist to supergrupa i dobrze, że to coś więcej niż magia nazwisk i że faktycznie band dostarcza power metal wysokich lotów. "Earthbreaker" zawiera killery, utwory klimatyczne, komercyjne i wolniejsze, każdy znajdzie coś dla siebie. To jeden z ich najlepszych albumów, więc na pewno warto!
Ocena: 9/10
czwartek, 10 kwietnia 2025
ETERNAL THIRST - The nesting of Chaos (2025)
"Purge The Bastards" to był jeden z najlepszych albumów roku 2019. Pochodzący z Chile band o nazwie Eternal Thirst stanął na wysokości zadania i z majstrował znakomity album z pogranicza heavy/power metalu. Pokazali, że potrafią tworzyć kompozycję z górnej półki. Ta płyta to idealne połączenie przebojowości, chwytliwych melodii i zadziornych riffów. W roku 2024 pojawiły się zmiany personalne. Gianfranco Ferrera to nowy perkusista, a w dodatku nie ma wokalisty Rodrigo Contreras, a jego miejsce zajęła wokalistka Eva Murgas. Ciężkie zadanie pojawiło się przed ekipą z Chile. Nie ma kluczowego muzyka, a poprzedni materiał postawił wysoko poprzeczkę. Czy udało się dorównać "Purge the bastards"?
Ciężko się przestawić na kobiecy wokal w tej kapeli, ale trzeba przyznać, że Eva ma ciekawy głos, barwę i technikę. Śpiewa drapieżnie i od razu wiadomo, że to heavy metalowa wokalistka. Nie bawi się w podchody, nie kombinuje, tylko śpiewa prosto z serca. Ta szczerość jest godna podziwu. Eva słychać wzorowała się na kapelach typu chastain i Warlock. Eva daje czadu i pokazuje, że Eternal Thirst z kobiecym głosem to wciąż ciekawa i godna uwagi opcja. Jest pazur i energia. Hit goni hit, więc nie ma nudy. Do tego dochodzi miła dla oka okładka i mocne brzmienie, które współgra z stylem grupy i zawartością. W ich muzyce słychać wpływy Helstar, Primal Fear czy też nawet White Skull.
Sam materiał jest przemyślany i dostarcza sporych emocji. Jest nastrojowe intro, potem rozpędzony "Greedy Demon", który potwierdza że band jest w znakomitej formie. Szybkie tempo, ostry riff i prawdziwa jazda bez trzymanki. Brakuje mi do pełni szczęścia Rodrigo, ale Eva wpasowała się do grupy i daje radę. Perkusista Ferrera daje popis swojego talentu w energicznym "Moulder". Praca gitar w wykonaniu Alarcon/Bustos jest godna podziwu i pochwał pod niebiosa. Co za dawka energii, przebojowości i agresji. Tak powinien brzmieć power metal. Jest moc! Spokojnie, nieco balladowo zaczyna się "Witch Child", który jest przesiąkniętym wczesnym Iron maiden i Helloween. Wokal Evy sieje tutaj zniszczenie. Potrafi śpiewać i dać upust agresji. Judas Priest i Primal Fear wybrzmiewa w zadziornym "Mortal Enemy", Refren prosty i robi furorę, do tego znakomite balansowanie między agresją i przebojowością. Ten band to prawdziwa uczta dla uszu. Kolejny hit na płycie to "Illuminati Army" i band pokazuje swój potencjał. Znakomicie wypada instrumentalny "The nesting of chaos", który zachwyca szybkością i drapieżnością. Końcówka płyty to nieco szybszy "The cold land of hell" i nieco rozbudowany i pełen smaczków "Born to Perish". Znakomity power metal z pewnymi elementami running wild.
6 lat czekania, zmiany personalne, wielkie obawy i strach co do tego czy Eternal Thirst to wciąż ten znakomity band, który gra na najwyższym poziomie. Obawy bez podstawne. Band dalej robi swoje i dalej gra heavy/power metal ocierając się o ideał. Eternal thirst to wciąż fenomen dla mnie, a nowy album ciut słabszy od poprzedniego. Oby każdy band wydawał takie albumy, z taką obłędną muzyką. Cudo i chce się więcej!
Ocena: 9.5/10
środa, 9 kwietnia 2025
REVENGE - Night danger (2025)
Trzeba przyznać, że kolumbijski band o nazwie Revenge jest jak maszyna. Ich ciężka praca i umiejętne odnajdowanie się w stylistyce heavy/speed metalu przedłożyło się na sukces tej grupy. Revenge jest na scenie od 2002r i dorobili się 10 albumów. Panowie znają się na swojej robocie i nowy album tylko potwierdza. "Night Danger" to ukłon w stronę heavy/speed metalu lat 80. Kto zna Revenge ten może śmiało sięgnąć po nowe dzieło. To kwintesencja heavy/speed metalu.
Okładka taka w sumie na wzór po przednich. Zero zaskoczenia. Samo brzmienie też zadziorne, drapieżne i wzorowane na tych z lat 80. Jest tak oldscholowo, ale to jest właśnie ich spory atut. Band czerpie garściami z Exciter, Rocka rollas, czy Enforcer. Stawiają na proste, zadziorne partie gitarowe, proste i chwytliwe melodie. Revenge zna się na tym i dostarczył przemyślany materiał. Całą uwagę skupia na sobie lider grupy tj Esteban Mejfa, którego wokal jest specyficzny, ale takie zadziorny i nasuwający na myśl lata 80. Nie ma może super techniki, ale potrafi zarazić pozytywną energią i szczerym przekazem. Esteban Mejfa i Esteban Garcia stworzyli dobrze funkcjonujący duet, który opiera się na wzajemnym uzupełnianiu się. Panowie stawiają proste i ostre riffy, a także melodyjny wydźwięk całości.
Na albumie znajdziemy 8 utworów, które oddają piękno heavy speed metalu. Płytę otwiera "Black Sight" i tutaj band pokazuje to co im drzemie w duszy. Prosty, ale jakże energiczny kawałek. Szubko wpada w ucho i chce się jeszcze więcej chłonąć muzyki Revenge.Tytułowy "Night Danger" przemyca trochę patentów Judas Priest. Brawa za solówki i przebojowy charakter. Jednym z najlepszych momentów na płycie jest rozpędzony "The hammers fall" i brzmi jak hamerfall na sterydach. Proste motywy zawsze najlepiej się sprawdzają. Speed metal pełną gębą wybrzmiewa w zadziornym i agresywnym "Soldiers Heart", gdzie uwagę przykuwają dobrze rozplanowane solówki. Jest moc! Dalej mamy "Misty Night" i jest tak bardziej klasycznie z nutką Accept czy Judas Priest. Końcówka płyty to rozpędzony "Desire From Pain" i dynamiczny "Crushing Death", które znów utrzymują speed metalową motorykę.
Revenge nie tworzy nic nowego, nie tworzy tez nic genialnego, czy ponadczasowego. To band, który wie jak odtworzyć sprawdzone patenty i przypomnieć nam stare i oklepane motywy. Nie ma nic nowego to prawda, ale ta szczerość, miłość do speed metalu i umiejętne tworzenie ciekawego materiału sprawiają, że Revenge po raz kolejny trzyma poziom i nie zawodzi. Brawo! To się ceni !
Ocena: 8/10
wtorek, 8 kwietnia 2025
HEAVYLUTION - The Cycle (2025)
Długo kazał czekać francuski Heavylution swoim fanom na nowy materiał. To już 10 lat od premiery debiutu "Children of Hate". Band jest na scenie 20 lat, a dorobek trochę kiepski. Sam debiut to też tylko dobre rzemiosło i nic ponadto. "The Cycle" to nowy album, który pokazuje że band potrafi grać heavy/power metal i nowy album wypada naprawdę dobrze i jest to materiał solidny, który opiera się na oklepanych motywów i prostych zagrywkach. Kto uwielbia miks heavy/power metalu z wpływami Attick Demons, Chinchilla, czy Brainstorm ten może śmiało sięgnąć po "The Cycle".
Mamy na pewno mocniejsze brzmienie, bardziej klimatyczną okładkę i słychać, że band włożył w to wszystko jakby więcej serca.Bardzo dobrze układa się współpraca gitarzystów i duet Dupont/Chalindar robią swoje. Stawiają na sprawdzone patenty i nie ma w tym oczywiście nic nowego, ani odkrywczego. Do ideału brakuje to fakt, ale naprawdę dobrze się tego słucha. Gwiazdą tutaj na pewno jest wokalista Paul Eyssette. Ciekawa barwa, technika i charyzma robią swoje. To dzięki niemu płyta jest taka przyjazna. Sam materiał też dobrze rozplanowany. Pierwsze 4 utwory składają się na "Foundation" i każdy z tych 4 utworów pokazuje inne oblicze zespołu. Dobrze prezentuje się melodyjny i nieco hard rockowy "Rain of Lies", czy agresywniejszy "Deadly Science", w który band pokazuje pazur i bardziej intrygujące granie. Power metalowy "The earth will remain" również zachwyca i pokazuje w pełni atuty zespołu. Nie można stawiać na nich krzyżyka, bo stać ich na naprawdę dobry materiał. Jest też energiczny i dynamiczny "Led to Ruin" i znów band stawia na przebojowość i ostrzejszy riff. Sprawdza się ta formuła. "Shepherds Of fear" to utwór, gdzie znów mamy cięższe partie gitarowe i drapieżny riff. Imponuje też talent wokalisty Paula, który ma potrafi zachwycić swoim głosem. Na sam koniec 6 minutowa ballada "Travel for Life" i jakoś do mnie nie przemawia.
"The Cycle" to udany powrót Heavylution, ale po takim czasie można było stworzyć coś o wiele ciekawszego, zwłaszcza że w zespole drzemie potencjał. Grać potrafią i robią to naprawdę dobrze, tylko jakoś brakuje w tym wszystkim ostatecznego szlifu i błysku geniuszu. Brakuje też wyrazistych hitów, które przebiłyby się przez silną konkurencję. Warto posłuchać i wyrobić swoje zdanie.
Ocena: 7/10
poniedziałek, 7 kwietnia 2025
CAPTAIN BLACK BEARD - Chasing Danger (2025)
4 kwietnia ukazał się nowy studyjny album szwedzkiej formacji Captain Black beard zatytułowany "Chasing Danger" . To kolejny przedstawiciel szwedzkiego hard rocka w klimatach Journey, The Night Flight orchestra, czy h.e.a.t/ Captain Black Beard jest na scenie od 2009r i nagrali w sumie 7 albumów. Panowie znają się na rzeczy i wiedza jak dostarczyć wysokiej klasy hard rocka i tak też jest tym razem. Płyta jest bardzo przebojowa melodyjna i zagrana z pazurem. Co jak co, ale Szwedzi znają się na melodyjnym hard rocku.
Całę uwagę skupia na sobie niezwykle utalentowany wokalista Fredrik Vahlgren, który ma technikę, charyzmę i hard rockowy pazur. Idealnie pasuje do stylu grupy, do klimatu i odnajduje się w każdej strukturze. Prawdziwy czarodziej i jego głos potrafi oczarować. Za energiczne, pełne melodyjności partie gitarowe odpowiada Daniel Krakowski. Oj błyszczy i pokazuje swojego hard rockowego ducha. Zapał i pomysłowość godna podziwu. To drugi bohater tej płyty. Sekcja rytmiczna też nie zawodzi i zapewnia odpowiednią dynamikę. To wszystko to tak naprawdę nie miałoby znaczenia, gdyby materiał zawiódł. Tutaj od początku do końca dostajemy hity i hard rockowe szaleństwo.
Band znakomicie balansuje na pograniczu melodyjnego heavy metalu i znakomicie to uchwycono w otwierającym "Dreams". Co za pełen energii hit i taki hard rock to ja uwielbiam. Nastrojowy "When its over" taki bardziej romantyczny, ale też chwytliwy w swojej strukturze. Taki prosty, ale jakże przebojowy jest "Chasing Rainbows" i znów ocieramy się o melodyjny heavy metal. Sam riff, przewodnia melodia, czy chwytliwy refren po prostu kradną show. Petarda! Podobne emocje wywołuje zadziorny "Shine" i band serwuje kolejny hicior prosto z rękawa. Dobrą zabawę gwarantuje "Ai Lover" i takimi prostymi motywami band potrafi dotrzeć do szerszego grona słuchaczy. Imponuje pozytywna energia w dynamicznym "Cant you see" i spokój w pięknej balladzie "Piece of Paradise". Końcówka to nieco przesiąknięty Ac/dc "Where do we go" i przebojowy "In your Arms", który idealnie podsumuje całość. Taki właśnie jest ten album!
Captain black beard to maszynka do hitów i panowie starają się nie tracić na atrakcyjności. Działają od 2009 r, ale to już solidna marka, która nagrywa porządne albumy w klimatach hard rocka i melodyjnego heavy metalu. "Chasing Danger" potwierdza tylko formę i umiejętności Captain Black Beard. Pozycja godna uwagi!
Ocena: 8.5/10
niedziela, 6 kwietnia 2025
W.E.T. - Apex (2025)
W końcu jakaś dobra rzecz od Jeffa scotta Soto. Najnowszy album hard rockowego W.E.T. zatytułowany "Apex" to jest dobry przykład tego, że Jeff potrzebuje po prostu dobrej oprawy. Wyrazistych riffów, chwytliwych melodii i nowy album szwedzkiego W.E.T. to dostarcza. Zaczynali w 2008 roku i było ich troje, a teraz skład rozwinął się do składu 6 osobowego. Tak więc na pokładzie jest Soto, multiinstrumentalista Erik Martensson, gitarzysta Rober Sall, gitarzysta Magnus Henriksson, basista Andreas Passmark i perkusista Jamie Borger. "Apex" to już 5 studyjny album i jest to prawdziwa uczta dla fanów heavy metalu i hard rocka.
Wystarczy odpalić otwierający "Believer" by przekonać się, że ten album naprawdę jest dopracowany. Band znakomicie balansuje na granicy hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Dobrze jest usłyszeć Jeffa w takie oprawie. Jego głos mimo upływu czasu wciąż zachwyca i powala na kolana. Nowy album to kopalnia hitów i takie zadziorny "This House is on a Fire" to znakomicie potwierdza. Co ciekawe, nawet rockowa ballada "Love Conquers All" potrafi zauroczyć i porwać swoim klimatem. Band pokazuje pazur w bardziej heavy metalowym "Breaking Up " i znów czaruje swoim głosem Jeff. Uwielbiam go! "Nowhere to Run" to kolejny hard rockowy hicior, który wpisuje się ten szwedzki trend. Pełno tutaj pomysłowych melodii, czy riffów i na każdym kroku czeka na nas jakiś hit. "Pay dirt" to kolejny przebój, który rozgrzeje nie jeden koncert. Taki hard rock zawsze jest w cenie. Brawo panowie! Całość wieńczy melodyjny "day by day" , który w pełni oddaje styl i jakoś płyty. Mamy tutaj supergrupę, w której muzycy znają się właśnie na tego typu muzyce. Obecność Erika Martenssona tez robi robotę, bo to właśnie on napędza Nordic Union czy Eclipse. Zagrywki gitarowe to kolejny atut obok głosu Jeffa.
Płyta bardzo hard rockowa, bardzo melodyjna, wypchana hitami. Od pierwszych sekund idzie poczuć ten szwedzki charakter i styl komponowania. Wet pokazuje, że trzeba się z nimi liczyć w hard rockowym świecie. Płyta na pewno godna uwagi, jak kocha się ten typ muzyki.
Ocena: 7.5/10
sobota, 5 kwietnia 2025
TASSACK - Warkot (2025)
"Old Skull" polskiego zespołu Tassack to była jedna z niespodzianek roku 2024. Znakomity miks groove metalu i thrash metalu. To też nie mogłem doczekać się nowego dzieła w postaci "Warkot". Troszkę przeraził fakt, że dołączył do zespołu raper Fazi z Nagłego Ataku Spawacza i za miks wziął się nie Mańskowski, a Lenard. Obawy były czy muzyki Tassack nie zdominuje hip hop i będzie to brzmieć komicznie. "Warkot" miał premierę 4 kwietnia.
Muszę przyznać, że album jest troszkę inny od swojego poprzednika. Brzmienie takie nieco stłumione i bez pierwiastka agresji. Nie jest źle, ale nie jest to ideał. Na pewno pasuje do tego co band gra. Wokal Luciego jest wciąż zadziorny i nadający klimat całości. Fazi sprawia, że płyta nabiera trochę groove metalowego stylu i ten hip hop w pleciony w to wszystko nie przeszkadza. Bywają jednak momenty że jest przesyt tego. Troszkę szkoda, że to właśnie w takim kierunku to idzie. Chwała na pewno należy się gitarzystą, bowiem Guldas i Miki sieją zniszczenie i właśnie ich współpraca jest najlepszym elementem tej płyty. Klasa światowa i dają czadu. Cieszy fakt, że band nie boi się też wpleść w to wszystko bardziej heavy metalowe zagrywki. Nie jest to złe, ale ilość utworów troszkę za duża.
Jest kilka naprawdę mocnych ciosów, a jeden z nich to "Ekoterrorysta", który oddaje w pełni styl Tassack i dużo tutaj rasowego thrash metalu. Jest moc. Przepiękny riff dostajemy w "Warkot" i tutaj nieco przypominają mi się ostatnie płyty Overkill. Kolejny mocny kawałek na płycie, a to dopiero początek. Coś z Death Angel czy Anthrax słychać w takim "Huta Agresji" i to przykład, że band potrafi tworzyć hity. Troszkę punkowy feeling pojawia się w "Żyła z Wildy" i to dobrze zagrany kawałek, który wpada w ucho. Odrobina heavy metalowego pazura pojawia się w "Jucha na rampie" i to nieco inne oblicze Tassack, ale słychać że band ma pomysł na siebie. Brzmi to naprawdę dobrze. Thrash metal pełną gębą mamy w rozpędzonym "Hawajski zwiadowca" i Tassack pokazuje na co ich stać. Wokale dobrze rozplanowane, a i praca gitar jest godna uwagi. Brawo za klimat w nastrojowym "Cicha Maria" i ten kawałek też pokazuje nieco inne oblicze zespołu. Potrafią odnaleźć w bardziej klasycznym heavy metalu. Jest właśnie taki "Hard Core", gdzie Hip Hop daje o sobie bardziej znać. Nie jest to może aż takie złe. Jednak bardziej komercyjne i uderzające w nieco inne rejony. Jest jeszcze szybki i agresywny "Kaszel mrocznej lochy" i też utwór wpada w ucho. No i jest właśnie "Need4weed", który jest bardziej komercyjny, bardziej nastawiony na hip hop. Należy traktować chyba bardziej jako eksperyment.Całość wieńczy spokojny, akustyczny "Kiedyś to było".
Czuć niestety spadek formy, a może przerost formy nad treścią, może gdzieś ten hip hop za mocno dał o sobie znać. Mimo to, wciąż band trzyma się thrash metalu, groove metalu, wciąż pokazuje pazur i ciekawe pomysły. Nie jest idealnie, ale płytę się słucha bardzo przyjemnie. Nie ma nudy, nie ma kiczu, więc póki co Tassack wciąż jak najbardziej na plus. To bardzo ważna kapela, jeśli chodzi o polski thrash metal.
Ocena: 8/10
piątek, 4 kwietnia 2025
EPICA - Aspiral (2025)
Jakże mylna jest ta okładka i to pod wieloma względami. Mogło by się wydawać, że to szata graficzna jakiejś płyty death metalowej, a tutaj okazuje się, że to okładka nowej płyty Epica. Brak logo też jest tu mylne. Nie tak dawno Simone Simons wydała swój debiutancki album i pewna echa tej płyty słychać na "Spiral", " czyli najnowszej płyty holendrów. "Spiral" to dziesiąty studyjny album tej formacji i płyta ukaże się 11 kwietnia za sprawą Nuclear Blast.
Epica nie zmieniła stylu i dalej gra swoje. Nowy krążek bardziej taki nastrojowy, bardziej złożony i ocierający się o progresywny metal. Mamy utwory, który mogłyby też poniekąd trafić na solowy album Simone, ale są też rasowe killery, które oddają w pełni styl i jakość epica. Muzycy to wiadomo klasa światowa i nie ma co więcej nad tym się rozpisywać. Każdy imponuje doświadczeniem i talentem. Epica to przede wszystkim niesamowity głos Simone Simons, który jest jedyny w swoim rodzaju. Jej głos spasuje się do wszystkiego. Prawdziwa klasa i jeden z najlepszych żeńskich wokali w historii metalu. Okładka nie przypadła mi do gustu, a brzmienie jest dopieszczone pod każdym względem.
Sam materiał urozmaicony i każdy znajdzie coś dla siebie. Fanom symfonicznego power metalu przypadnie do gustu energiczny i przebojowy "Cross The Divide''. Epica w najlepszym wydaniu. Zadziorny riff, który kipi energią i do tego podniosły refren. Nastrojowy "Arcana" jest taki nieco komercyjny i taki nieco przesiąknięty solowym albumem Simone. Uwagę przykuwają na pewno kolejne odsłony "A new age dawns", gdzie znajdziemy wszystko to co piękne w symfonicznym metalu. Ta cała otoczka podniosłości i operowego klimatu jest warta uwagi. "Obsidian heart" to taki troszkę przerost formy nad treścią. Dobry utwór, ale nie powala na kolana. Epica stać na więcej. Bardziej przemawia do mnie druga część płyty. Jest tutaj klimatyczny "T.I.M.E" gdzie motyw przewodni potrafi porwać i zapaść w pamięci. W końcu zaczyna to brzmieć wszystko ciężej i agresywniej. O to chodzi. Warto pochwalić za zadziorny "Apparition", który imponuje świeżością, nowoczesnym wydźwiękiem i wyrazistym riffem. Moje serce skradł od pierwszych dźwięków przebojowy i niezwykle melodyjny "Eye of the Storm", który również przemyca sporo power metalowej motoryki. Co za hit! Brawo Epica. Płytę zamyka nastrojowy i spokojniejszy "Aspiral", który pokazuje nieco inne oblicze zespołu.
Czy to najlepsza płyta Epica? Na pewno nie. Nie jest to najlepsza płyta roku 2025. Wstydu zespołowi nie przynosi, a tylko potwierdza ich status i umiejętności. Zróżnicowany materiał, gdzie nie brakuje hitów, agresji, ale też melancholii i pięknego, romantycznego feelingu. Płyta godna uwagi nie tylko dla fanów Epica. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Ocena: 8/10
SIRENS - In Goat We Trust (2025)
Wraca niemiecki Sirens i to po 16 latach ciszy. Zaczynali w roku 1995r stawiając na miks heavy metalu i thrash metalu. "In goat we Trust" to piąty studyjny album tej formacji, którą tworzą przede wszystkim Dragon power, który odpowiada za bas, wokal i partie gitarowe. W sferze partii gitarowych ma wsparcie od gitarzysty Tommiego Thundera.Całość utrzymana jest w klimatach heavy/thrash metalu, gdzie nie brakuje wpływów Testament, czy Artlillery. Mają swój styl i potrafią grać na wysokim poziomie. Nowy album to tylko potwierdza.
Band się przygotował i wykorzystał długi czas by przygotować godny uwagi materiał. Piękna i zapadająca w głowie okładka, zadziorne i dopieszczone brzmienie i do tego znakomita forma muzyków. To wszystko przedkłada się na jakość i poziom wydawnictwa. Sirens znakomicie balansuje między agresją i melodyjnością. Potrafią połączyć świat heavy/power metalu z thrash metalem. Wyszła z tego wybuchowa mieszanka. Dragon Power to utalentowany muzyk, który wie jak wykorzystać swoje atuty. Materiał jest zadziorny, przebojowy i bardzo melodyjny. Słucha się tego z niezwykłą przyjemnością.
Otwieracz to bardzo ważna rzecz, to właśnie pierwszy utwór daje przedsmak całości i robi pierwsze wrażenie. Tutaj mądrze wybrano tytułowy "In Goat We Trust" i to jest taki rasowy thrash metal, który przypomina nieco ostatnie dzieła Destruction. Jest pazur i dodatkowo niezwykła przebojowość. Ja to kupuje. Dalej mamy "End Eden" czyli pokaz energii i przebojowości. Refren sieje tutaj zniszczenie. Co za moc! Toporność i heavy metalowa formuła to atuty "Fading Time". Bardzo fajnie buja marszowy "Promises in the dark" , który ukazuje też bardziej heavy metalowe oblicze zespołu. Thrash metal pełną gębą mamy w energicznym i zadziornym "Metal Maiden" i w takiej stylizacji band wypada znakomicie. 8 minutowy "Apocalies" troszkę za długi, ale trzyma poziom i też można znaleźć tutaj sporo ciekawych momentów, jak choćby wciągające solówki.
Siren powraca w naprawdę dobrym stylu. To dojrzały album, gdzie udaje połączyć się thrash metalową agresję z heavy metalową przebojowości i dbałość o chwytliwe melodie. Do tego dochodzi talent muzyków i umiejętność dostarczania ciekawych partii gitarowych i wysokiej klasy utworów. Od początku do końca dobrze się tego słucha i fani takiej muzyki nie mogą tego przegapić.
Ocena: 8/10
środa, 2 kwietnia 2025
ASCALON - The Black Library (2025)
Mam słabość do pięknych okładek heavy metalowych, zwłaszcza do takich gdzie panuje klimat grozy, tajemniczości, mrocznego fantasy czy s-f. W latach 80 było od groma takich okładek. Dzisiaj liczy się bardziej estetyka i dbałość o detale. Zdarzają się jednak piękne, rysowane okładki, które są wzorowane na tych z lat 80. Taki zdarzają się perełki i taką na pewno jest okładka "The Black Library", czyli debiutanckiego albumu brytyjskiej kapeli o nazwie Ascalon. Band swoje pierwsze kroki stawiał w 2012 r i od razu obrali sobie za cel granie klasycznego heavy metalu, który czerpie przede wszystkim z brytyjskiej sceny metalowej. Band czerpie inspiracje z Amulet, iron maiden, Twisted Tower Dire czy Seven Sisters. Okładka imponuje i na długo zostaje w pamięci. Przypomina mi się pewna okładka Crossfire z czasów Masouleum Records. Ascalon ma jedną z najlepszych okładek heavy metalowych ostatnich lat, a jak muzyka?
Można by napisać krótko, że petarda i znakomity debiut prosto Brytanii, ale panowie zasługuje na coś więcej. Trzeba pochwalić band, bo odwalił kawał dobrej roboty. Panowie przygotowali się i pokazują na debiucie, że drzemie w nich potencjał, że nie są leszczami bez wizji i pomysłowości. Liderem grupy jest wokalista i i gitarzysta Matt Gerrard, który jest motorem napędowym zespołu. Co za drapieżny głos, co za pasja i charyzma. To się nazywa rasowy, heavy metalowy głos. Nadaje całości klimatu lat 80 i agresji. Razem z Craigiem Devlinem tworzą niszczący duet gitarowy. Jest urozmaicenie, jest dynamika, melodyjność i pomysłowość. Panowie starają się nas porwać, zaskoczyć i oddać hołd kapelom z lat 80. Taki heavy metal to ja uwielbiam i nie trzeba zbytnio przekonywać do jakości. Wystarczy odpalić album i przekonać się na własnej skórze, że ta piękna okładka to nie jedyny atutu Ascalon.
Można ponarzekać, że materiał bo trwa tylko 35 minut. Fakt, można by wydłużyć ten czas i dać nam więcej tego brytyjskiego heavy metalu. Szkoda. Gotowi na przygodę? No to ruszamy. Zaczyna się klasycznie i bardzo w stylu lat 80. Nastrojowe intro w postaci "Prospero Burns". To wejście gitar, ta melodia i klimat lat 80. Co za cios! Przechodzimy do konkretów. Mocne wejście głosu Matta i ruszamy wraz z "Thousand Sons" i jest rycerski klimat, jest nutka iron maiden i NWOBHM. Definicja heavy metalu i za to kocham tą muzykę. Ten riff, ta przebojowość, ten głos. Wszystko brzmi idealnie i nic bym tu nie zmienił. Zaczyna się uzależnienie i chce się jeszcze więcej muzyki Ascalon. Czas wbić drugi bieg i nieco przyspieszyć. Wkracza rozpędzony "The Black Library" i pełno tu elementów Iron maiden, ale nie tylko. Nowa jakość brytyjskiego heavy metalu i znów band błyszczy i pokazuje swój potencjał. Nie odkrywają niczego nowego to fakt, ale umiejętnie odkurzają stare patenty, a przy tym sa bardzo autentyczni. Przychodzi "Event Horizon" i ten mroczny klimat robi robotę. Band zwalnia i stawia na ciężar. Zabawa jest przednia, a to dopiero połowa płyty. Kolejny killer to energiczny i niezwykle przebojowy "No worlds Left To Conquer" i brzmi troche jak iron maiden na sterydach. Tajemniczy klimat daje osobie znać w "All Empires Fall" i znów znakomity hołd dla lat 80 i klasyki NWOBHM. Jak to świetnie brzmi i do tego ten łatwo wpadający w ucho refren. Czysta magia. Troszkę heavy/speed metalowej motoryki dostajemy w rozpędzonym "Staff of Stars". Riff i praca gitar to czysta perfekcja. Nie zwalniamy tempa i idziemy za ciosem. Szybki i bezlitosny "Eye of horus" nie bierze jeńców i znów pełno patentów iron maiden i tego z najlepszych lat. Prawdziwa petarda ! Wszystko co przyjemne szybko się kończy to prawda. Finał to epicki i pełen smaczków "Edge of the rainbow". To wejście gitar, ta melodyjność to czysta klasa sama w sobie. Refren sieje zniszczenie i band rozwala system.
Debiut idealny i nie mam do czego się przyczepić. Ten album ma wszystko. Zadziorne brzmienie, które jest wzorowane na latach 80. Przepiękną i mroczną okładkę, który budzi grozę i zapada w pamięci. Matt swoim głosem sieje zniszczenie i pokazuje, że ma charyzmę i miłość do heavy metalu. Pasja, ciężka praca, pot i hołd dla lat 80 dał w efekcie "The Black Library", czyli zaginiony klasyk lat 80. 9 niesamowitych kompozycji, 9 killerów, 9 świetnych kompozycji, które ukazuje oblicze zespołu i jego potęgę. Ascalon od razu wbija się na salonu, od razu pcha się do grona najlepszych zespołów. Wejście smoka z prawdziwego zdarzenia, a ja nie mogę się doczekać kolejnych płyt tej kapeli. Debiut roku 2025 i zobaczymy czy ktoś powtórzy ten wyczyn. Brawo Ascalon!
Ocena: 10/10
wtorek, 1 kwietnia 2025
SAVAGE MASTER - Dark & Dangerous (2025)
Pochodzący z południowej Kanady Savage Master już na dobre zagrzał miejsce na scenie heavy metalowej. Czy to nam się podoba czy nie, to mają szerokie grono fanów i zdobyli renomę. Działają od 2013r i już mają na swoim 5 albumów, a najnowszy to "Dark & Dangerous ", który ukazał się 28 marca za sprawą Shadow Kingdom Records. Obyło się bez niespodzianek. Band dalej gra swoje, dalej trzyma wysoki poziom i dalej trzyma się tej samej stylistyki. Cieszy fakt, że skład jest ten sam i band kontynuuje to co prezentował na poprzednich płytach. Ciężko sobie wyobrazić ten zespół w innych klimatach niż muzyce w stylu Cirith Ungol,Warlock, czy Chastain.
Okładka jest jak dla paskudna i tandetna. Nie lubię tego typu szat graficznych. Niezmiennie w zespole motorem napędowym jest głos Stacey Savage. Jej charyzma, drapieżność i budowanie mrocznego klimatu jest sporą atrakcją. To jej głos jest znakiem rozpoznawczym Savage Master i ciężko sobie wyobrazić ten band bez niej. Bardzo ciekawie układa się współpraca gitarzystów Myers/Fried. Jest klasycznie, oldscholowo, mrocznie i zarazem przebojowo. Nie sposób nudzić się przy dźwiękach wygrywanych przez ten duet.
Zawartość to 11 utworów dających 38 minut muzyki. Jest klimatyczne intro, potem przebojowy "Warriors Call", który jest jak dla mnie jednym z najlepszych kawałków w historii grupy. Taki prosty, w stylu lat 80 i z niezwykłą przebojowością. Echa Judas Priest czy Saxon mamy w przebojowym "Black rider", który zachwyca mocnym riffem i łatwo wpadającym w ucho refrenem. Jest moc! "The edge of Evil" taki nastrojowy i oddający klimat okultyzmu. Jest też rozpędzony "Devils Child", który czerpie garściami z Warlock czy Judas Priest. Jest pazur, przebojowość i heavy metalowa drapieżność. Jeden z najlepszych hitów na płycie, a Savage Master pokazuje tutaj klasę. Dalej mamy zadziorny i łatwo wpadający w ucho "Screams From the Cellar" i te elementy hard rockowe, które dodają uroku całości. Coś z wczesnego iron maiden można wyłapać w dynamicznym i melodyjnym "Never ending Fire". Nie ma się do czego przyczepić, bo band dostarcza rozrywkę na najwyższym poziomie. Najostrzejszy na płycie jest bez wątpienia agresywny i rozpędzony "When twilight meets the dawn". Bije z tego kawałka niezwykła energia i klimat lat 80. Prawdziwy killer! Na koniec mamy 6 minutowy "Cold Hearted Death" i kawałek robi mega wrażenie. Jest nastrojowo, rockowo, momentami nawet ocieramy się o balladę. Kawałek przemyca piękne solówki i aranżacje. Można zakochać się od pierwszych dźwięków.
"Dark & Dangerous" to dobry tytuł płyty, który w pełni oddaje jej charakter. Klimat jest mroczny, posępny, który idealnie współgra z tematyką okultyzmu. Riffy są naprawdę niebezpieczne i potrafią skopać tyłek. Zabawa jest przednia i jak dla mnie to jeden z najlepszych albumów Savage Master. Oby więcej takich płyt. Nie przeszkadza mi kicz, ani też specyficzny wokal Stacey.To kolejna ważna płyta dla mnie, jeśli chodzi o rok 2025.
Ocena: 9/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)