piątek, 24 lutego 2012

SYE - wings Of Change (1988)


W ramach wycieczek do przeszłości mam do przedstawienia kolejny stary zespół, który nie istnieje już od ponad 20 lat. Zaskoczeniem nie będzie zapewne że po raz kolejny jest to rzecz z Kanady i że jest zespół które nie należy do znanych i sławionych. Mowa o formacji SYE złożonej z trzech muzyków. Liderem był bez wątpienia Barnie Carlos łączy funkcje wokalisty i gitarzysty. I musiałbym ignorantem żeby nie docenić jego wyczynów zwłaszcza na drugim albumie „Wings Of Change” gdzie zespół zrezygnował z grania hard'n heavy na rzecz bardziej heavy metalowej formuły. To właśnie na tym albumie Barnie brzmi wybornie, trzyma się zarówno średnich rejestrów jak i wysokich. Jego maniera jak i chrypa sprawiają że jest zadziorność i pewien pierwiastek spontaniczności i nie pewności co może się wydarzyć. Również jako gitarzysta sprawdza się znakomicie w stylu bardziej metalowym. Z dużą lekkością przychodzą mu melodyjne partie i wszystko co wygrywa jest nad wymiar dobre i bardzo atrakcyjne dla ucha. Przez cały czas dotrzymuje mu tempa dynamiczna i bardzo urozmaicona sekcja rytmiczna, która świetnie się uzupełnia z tym co wyprawia Barnie. Pod względem technicznym tez nie ma na co narzekać, bo brzmienie jest dobrze wyważone między surowością, a czystością.

Pod klimatyczną okładką frontową kryje się 9 w miarę zróżnicowanych kompozycji, trzymających właściwie jeden, wyrównany poziom. Udanym zabiegiem okazało się wystawienie jako otwieracza takiego „Born again”, który reprezentuje speed metalowe granie i trzeba przyznać, że brzmi to rewelacyjnie. Jest agresja, dynamika i jednocześnie nie zatracono melodyjności. Rock;n rollowy feeling można wychwycić w „Do Or Die”, któremu nie można odmówić zadziorności i przebojowości. Zabrakło mi nieco dynamiki i jakiegoś pomysłu w stonowanym „Take Cover”, który wypada nieco blado przy poprzednich kompozycjach. Również tylko średni jest „Fox On The Run” będący coverem SWEET. Z kolei gdy słucham instrumentalnego „Strings” to na myśl przychodzi mi „Coast To Coast” SCORPIONS gdzie jest podobny motyw gitarowy, podobne tempo i aranżacja. Jedną z najlepszych kompozycji na albumie bez wątpienia jest speed/power metalowy „Run Wild” z energicznym i dynamicznym motywem i kawałek wyróżnia się atrakcyjnymi partiami gitarowymi i zapadającym refrenem. Takich perełek w takiej stylizacji mogło być znacznie więcej. Kolejny dowód na to że w zespole drzemał niemały potencjał. 'Wings Of Change” to też tylko dobry instrumental, bo owe wygrywane tutaj melodie i motywy takie nieco ponure i mało dopracowane. Na koniec warto wspomnieć o kolejnym kilerze a mianowicie „Speed Master” i to kolejny dowód na to, że zespół najlepiej radzi sobie w takiej formule. Szkoda że w takiej konwencji utrzymane jest zaledwie 3-4 kompozycje. Gdyby zespół pokusił się o materiał wypełniony tylko takimi kompozycjami, wtedy na pewno ostateczna ocena by podskoczyła o kilka oczek.

Tak jak z jednej strony jest to dobry album z dobrze przyrządzonym materiałem, tak z drugiej ich forma oraz wtórność nie budzi większego zachwytu. Ot co średnia krajowa utrzymana. Jest kilka mocnych momentów, które przyprawiają o szybsze bicie serca, ale większość to heavy metal jakiego pełno było na rynku. Potencjał zespół miał, ale nie wykorzystał go w pełni, przez co otrzymaliśmy przeciętny album, który mógł znacznie lepiej brzmieć. Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz