Bardzo bym się zdziwił gdyby
kanadyjski Iron Kingdom nagle przestałby grać tradycyjny heavy metal z
domieszką NWOBHM i speed metal. Gdyby ten zespół rozstał się z tworzeniem
muzyki wzorowanej na twórczości Iron
Maiden, Saxon czy Judas Priest to bym i tak nie uwierzył, ponieważ oni się
nadają tylko do tego. Na szczęście o
żadnych zmianach stylistycznych nie ma mowy i na najnowszym albumie „Ride For
Glory” zespół jeszcze bardziej krystalizuje swój styl i to nawiązywanie do
muzyki żelaznej dziewicy. Jasno zostały
określone reguły już na samym wstępie. Zero kombinowania, zero grania na siłę w
celu stworzenia czegoś oryginalnego i maksimum
melodyjności i szczerego heavy metalu lat 80.
Zespół daruje sobie dopasowanie
się do trendów i próbę wykreowanie bardziej oryginalnego stylu. Muzyka tego bandu
mieści się ściśle narzuconych ramach. Właśnie oddanie się muzyce lat 80,
miłości do Iron Maiden, czy Judas Priest. Nowy album tak na dobrą sprawę niczym
się nie różni od poprzednich. Można śmiało tutaj mówić o swoistej kontynuacji,
z tym że „Ride for Glory” jest bardziej dojrzałym i dopieszczonym albumem. Jest
tutaj po prostu wszystkiego więcej. Mamy znacznie więcej hitów i o i wiele
więcej energicznych i chwytliwych solówek. Za ten aspekt odpowiedzialni są Kenny i Chris.
Dopasowali się i jest między nimi chemia.
Partie gitarowe są zagrane z pasją, polotem i pomysłem. Nie można się
tutaj nudzić, bo każdy popis ma swoją wartość.
Zespół idzie w myśl starych płyt heavy metalowych i stawia na początek instrumentalne intro w
postaci „On The Eye of Battle”.
Odpowiednia dostrojona sekcja rytmiczna, dobrze wpasowane partie
gitarowe, wykreowanie odpowiedniego klimatu i do tego wokal Chrisa Ostermana i
mamy „Leif Erikson” czyli rasowy heavy metalowy hit utrzymany w
klimatach Iron Maiden. Zespół nieco przyspiesza w „Ride for Glory”, gdzie
pojawia się więcej znamion speed metalu. Prawdziwą petardą jest tutaj bez
wątpienia melodyjny „Samurai”. Nie ma większych różnic
jeśli zestawi się ten album z poprzednimi i nawet materiał został w podobny
sposób skonstruowany. Podobny charakter i ładunek emocjonalny, jednak można dostrzec
pewne ulepszenie. Muzycy rozwinęli skrzydła i dali upust swojemu szaleństwu. W
efekcie każdy utwór robi niezwykłe wrażenie i wnosi sporo w album, dzięki temu
zyskuje na wartości. Pełen charyzmy heavy metal i starą szkołę można uświadczyć
w rozbudowanym „Night Attack”, który powinien przyciągnąć fanów Skull Fist czy
Enforcer. Jest dla urozmaicenia
zawartości też lekki przyjemny instrumentalny „A Call to Arms”
utrzymany w stylu pierwszych dwóch płyt Iron Maiden. Na koniec zespół serwuje nam Iron Kingdom pigułce
czyli „The Veiled Knight”, który jest utrzymany w bardziej epickiej
stylistyce.
Obyło się bez większych
niespodzianek. Czasami to jest najlepsze rozwiązanie. Jaki jest sens ryzykować
zaufanie i szacunek fanów na rzecz próby szukanie nowej tożsamości? Po co
ryzykować zwłaszcza, że ta obecna formuła się sprawdza i dobrze się sprzedaje.
Iron Kingdom dalej żyje latami 80 i twórczością Iron Maiden. Radzą sobie
dobrze, a ich najnowsze dzieło, to najbardziej dopracowany album Iron Kingdom.
Jednym słowa pozycja obowiązkowa dla maniaków starej szkoły heavy metalu.
Ocena: 8.5/10
Poprzednia płyta była fajna.
OdpowiedzUsuńTu niby wszystko tak samo, ale wokal odrzucił mnie skutecznie.
Tim Baker był tylko jeden.
Po prostu niepotrzebnie za dużo wchodzi na wysokie rejestry. Muzycznie super, a wokalnie mógłby ciut niżej śpiewać albo nie piać tak często. Tak jak na jedynce i dwójce by wystarczyło.
OdpowiedzUsuń