Coraz więcej kapel które
żyją latami 80, coraz więcej klonów Helloween, wczesnego
Blind Guardian, czy też innych znanych nam kapel. Można łatwo się
pogubić i rozróżnić który zespół zasługuje
na uwagę i dłuższe zainteresowanie a które na zapomnienie.
Belgia zawsze słynęła z ciekawych kapel jeśli chodzi o rasowy
heavy metal czy speed metal. Tamte złote lata 80 są już za nami i
nie powrócą, ale to wcale nie oznacza że nie ma już
ciekawych kapel, wciąż wierzących w prawdziwy i wysokiej klasy
speed metal rodem z lat 80. Horacle idzie właśnie z taką misją.
Grać głośno, szczerze i na własny rachunek speed metal, który
sięga gdzieś twórczości Abbatoir, Agent Steel czy Liege
Lord. Ich debiutancki album zatytułowany „Dead Eyes Revelations”
to coś więcej niż kolejny odgrzewany kotlet, który jest nam
już tak dobrze znany, że działa wręcz odstraszającą. }
Tym razem jest zupełnie inaczej. Okładka mroczna, utrzymana w klimacie okładek Kinga Diamonda jest po prostu hipnotyzująca. Nie ma tutaj klimatu grozy i to może jest mały minus, bo taka okładka robi niezłego smaka. Ten klimat towarzyszy nam w sumie tylko przy intrze w postaci „Premonition”. Potem ustępuje on niezłej dawce prawdziwego, soczystego heavy/speed metal, który może jest daleki od oryginalności, ale ma w sobie to coś co przemawia do słuchacza od pierwszych sekund. Ta nutka magii, ta szczerość, pomysłowość, oddanie i umiejętność komponowania po prostu to są atuty, którym nie da się oprzeć. W przypadku takich mało wymagających płyt ważne by jest stworzyć atrakcyjną warstwę instrumentalną. Trzeba tak tworzyć kompozycje, by nie nie brakowało im energii i każda melodia była wpadająca w ucho. Bez przebojów nie da rady zbyt długo utrzymać zainteresowanie słuchacza. Tutaj Horacle zaskakująco dobrze sobie poradził z tym. „Carnage Stallion” to prawdziwa petarda i hołd dla starej szkoły speed metalu. Running Wild? Abbatoir? Agent Steel? To wszystko gdzieś przemawia w tym co gra Horacle. To nie wada lecz zaleta, którą trzeba uszanować. Siła tego zespołu tkwi przede wszystkim w samych muzykach. Pozwolę sobie wyróżnić pomysłowych gitarzystów Alexeya i Dyno. To dzięki nim taki prosty „King Slayer” można zaliczyć do grona przebojów jeśli chodzi o ten album. Dobrym przykładem jeśli chodzi o złożone popisy gitarowe i ciekawe pojedynki gitarowe to z pewnością należy tutaj wymienić „Signs of Beast” czy „Passage of Eternity”, który ma w sobie spore pokłady Iron Maiden. Fanom szybkiego grania, w którym jest nutka power metalu polecam bez wątpienia „Revenge at Hand”. Niby wszystko jest proste, oklepane, ale miło tego się słucha i przypominają się kapele, płyty na których się wychowałem. Końcówka płyty to przede wszystkim rozbudowany „Awakening of a Crimson Shelter” i rytmiczny „The Hounds”, który ma w sobie nutkę hard rocka.
Nie chodzi tutaj o bycie oryginalnym, o nagranie czegoś odkrywczego, czy też wpasowanie się w to co jest teraz modne. Nie, tutaj Horacle pokazuje że liczy się szczerość i miłość do metalu. To w ich muzyce słychać, a to się przedkłada na jakość. Kolejny ciekawy debiut, kolejna pozycja obowiązkowa dla maniaków metalu i speed metalu wykreowanego w latach 80. Nie jest to idealna rzecz, lecz bez wątpienia zagrana na wysokim poziomie. Odpalić i słuchać głośno. Na pewno nie pożałujecie.
Ocena: 8/10
Tym razem jest zupełnie inaczej. Okładka mroczna, utrzymana w klimacie okładek Kinga Diamonda jest po prostu hipnotyzująca. Nie ma tutaj klimatu grozy i to może jest mały minus, bo taka okładka robi niezłego smaka. Ten klimat towarzyszy nam w sumie tylko przy intrze w postaci „Premonition”. Potem ustępuje on niezłej dawce prawdziwego, soczystego heavy/speed metal, który może jest daleki od oryginalności, ale ma w sobie to coś co przemawia do słuchacza od pierwszych sekund. Ta nutka magii, ta szczerość, pomysłowość, oddanie i umiejętność komponowania po prostu to są atuty, którym nie da się oprzeć. W przypadku takich mało wymagających płyt ważne by jest stworzyć atrakcyjną warstwę instrumentalną. Trzeba tak tworzyć kompozycje, by nie nie brakowało im energii i każda melodia była wpadająca w ucho. Bez przebojów nie da rady zbyt długo utrzymać zainteresowanie słuchacza. Tutaj Horacle zaskakująco dobrze sobie poradził z tym. „Carnage Stallion” to prawdziwa petarda i hołd dla starej szkoły speed metalu. Running Wild? Abbatoir? Agent Steel? To wszystko gdzieś przemawia w tym co gra Horacle. To nie wada lecz zaleta, którą trzeba uszanować. Siła tego zespołu tkwi przede wszystkim w samych muzykach. Pozwolę sobie wyróżnić pomysłowych gitarzystów Alexeya i Dyno. To dzięki nim taki prosty „King Slayer” można zaliczyć do grona przebojów jeśli chodzi o ten album. Dobrym przykładem jeśli chodzi o złożone popisy gitarowe i ciekawe pojedynki gitarowe to z pewnością należy tutaj wymienić „Signs of Beast” czy „Passage of Eternity”, który ma w sobie spore pokłady Iron Maiden. Fanom szybkiego grania, w którym jest nutka power metalu polecam bez wątpienia „Revenge at Hand”. Niby wszystko jest proste, oklepane, ale miło tego się słucha i przypominają się kapele, płyty na których się wychowałem. Końcówka płyty to przede wszystkim rozbudowany „Awakening of a Crimson Shelter” i rytmiczny „The Hounds”, który ma w sobie nutkę hard rocka.
Nie chodzi tutaj o bycie oryginalnym, o nagranie czegoś odkrywczego, czy też wpasowanie się w to co jest teraz modne. Nie, tutaj Horacle pokazuje że liczy się szczerość i miłość do metalu. To w ich muzyce słychać, a to się przedkłada na jakość. Kolejny ciekawy debiut, kolejna pozycja obowiązkowa dla maniaków metalu i speed metalu wykreowanego w latach 80. Nie jest to idealna rzecz, lecz bez wątpienia zagrana na wysokim poziomie. Odpalić i słuchać głośno. Na pewno nie pożałujecie.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz