Z każdym
rokiem przybywa nam tych kapel power metalowych i naprawdę jest w
czym wybierać. Począwszy od tych grających bardziej nowocześniej,
aż po te formacje, które dążą do klasycznego brzmienia.
Jednym z takich zespołów, który obrał sobie za cel
granie w stylu Angra, Dragonfly czy Helloween jest młody band o
nazwie Wings of Destiny. Znany wcześniej pod nazwą Destiny. Jako
zespół grają od roku 2013 i dopiero w tym roku pokazali
światu swoje pierwsze wydawnictwo. Przyciąga okładka „Time”,
która jest nie zwykle kolorystyczna no i wreszcie sama nazwa
zespołu jest prawdziwym magnesem.
Wszystko
jest schematyczne i bardzo przewidywalne. Typowe oklepane melodie
przesiąknięte Helloween czy Angrą, w dodatku słodkie brzmienie i
typowy power metalowy wokalista zauroczony Micheal Kiske. To wszystko
już było. Z jednej strony jest to wada tego wydawnictwa, ale ma to
też swoje dobre strony. Mamy materiał wzorowany na latach 90 i
solidny power metal o jaki dzisiaj ciężko. Nie ma w tym za grosz
oryginalności, ale nie brakuje ciekawych melodii czy motywów
gitarowych. To właśnie te aspekty decydują o tym, że Wings of
Destiny wypada całkiem dobrze na debiutanckim albumie. Za brakło
nieco większej liczby hitów i próby zaskoczenia
słuchacza. Jednak solidność i zgranie sprawiło, że dostajemy 50
minut solidnego power metalu. Na co warto zwrócić uwagę? Z
pewnością na bardziej progresywny „Destiny” o
niezwykłej szybkości. Ciekawa mieszanka Helloween i Angra.
Klimatyczny i stonowany „Fallen Angel” też potrafi
oczarować swoją konwencją. Im prościej tym lepszy efekt i taka
jest prawda. Ta metoda zdała egzamin w przebojowym „From
shadows to the light”, który pokazuje na co stać
zespół. Rytmiczny „Into the Black Horizon”
to nieco słodszy power metal w stylu Stratovarius czy Freedom Call.
Godny odnotowania jest również „Forgive but not forget”.
Tutaj znów sporo dawka energii i pełno ciekawych i
atrakcyjnych solówek w klimacie neoklasycznym. Przypomina to
nieco Iron Mask, co należy uznać za spory atut. Na płycie
znajdziemy jeszcze hołd dla Helloween czyli cover „I want
out”, który wypadł tragicznie. Chcieli nieco
zmienić wydźwięk kawałka, ale nie wyszło tak jakby to
chcieli.
„Time” to płyta z serii posłuchać i zapomnieć. Typowy power metal z lat 90, który jest pełen utartych schematów i powielonych pomysłów. Jest to solidne, jest to miłe dla ucha, ale brakuje większego zaangażowania i bardziej zaskakującego materiału, który będzie czymś więcej niż hołdem dla wielkich kapele z kręgu power metalu. Może nie jest to najlepsze co słyszałem w roku 2015, ale z pewnością jest to album po który warto sięgnąć w wolnej chwili.
Ocena: 6.5/10
„Time” to płyta z serii posłuchać i zapomnieć. Typowy power metal z lat 90, który jest pełen utartych schematów i powielonych pomysłów. Jest to solidne, jest to miłe dla ucha, ale brakuje większego zaangażowania i bardziej zaskakującego materiału, który będzie czymś więcej niż hołdem dla wielkich kapele z kręgu power metalu. Może nie jest to najlepsze co słyszałem w roku 2015, ale z pewnością jest to album po który warto sięgnąć w wolnej chwili.
Ocena: 6.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz