Strony

poniedziałek, 21 września 2015

HOUSE OF LORDS - Inderstructible (2015)

Jeśli chodzi o hard rock to są pewne zespoły, które po prostu nigdy nie zawodzą. Każdy ich album wciąż brzmi klasycznie i wciąż zachwyca pomysłowością jak i jakością. Jednym z takich niezawodnych bandów jest bez wątpienia kalifornijski House of Lords. To doświadczona formacja, która wypracowała swój własny styl i śmiało ich porównać z Magnum, Deep Purple czy Def Leppard, choć tutaj wachlarz jest znacznie szerszy. Zespół regularnie wydaje albumy od czasu reaktywacji z roku 2000. Przyzwyczaili nas do muzyki lekkiej, klimatycznej i pełnej emocji. Najnowsze ich dzieło „Inderstructible” tylko potwierdza tą regułą. Standardowo płytę zdobi miła dla oka okładka, brzmienie jest soczyste, ale ma swoje łagodną stronę. Tak jak dotychczas mamy tutaj mieszankę melodyjnego metalu i czystego hard rocka. Nie brakuje też pewnych elementów progresywnego rocka. Wszystko tak wymieszane z pomysłem, że płyta nie nudzi w żaden sposób. Co może się podobać w nowym albumie to swego rodzaju różnorodność od agresywnych i rytmicznych kawałków, po te bardziej spokojne i przesiąknięte romantyzmem. Rozmach robi wrażenie i najlepiej to słychać w tych bogatych aranżacjach. To się nazywa muzyka rockowa wysokich lotów. Urok House of Lords tkwi w niesamowitym głosie Jamesa Christiana, który odpowiada również za aspekt partii gitarowych. Choć na tym polu wspiera go Jimi Bell. Na płycie roi się od ciekawych i intrygujących popisów gitarzystów. Właśnie dzięki temu jest to jeden z najciekawszych albumów kalifornijskiej formacji. Utworów jest całkiem sporo bo 12 z bonusem, ale nie można narzekać na nudę, to na pewno. Mamy mocny i energiczny otwieracz „Go to hell”, przebojowy tytułowy to całkiem dobry start. Bardzo dobrze prezentuje się „100 mph” który ma w sobie spore pokłady Axel Rudi Pell czy Rainbow. Kto lubi AOR i nieco łagodniejsze oblicze rocka, ten powinien zagłębić się w niesamowity klimat „Call my bluff”, który jest kolejnym rasowym hitem na płycie. Trzeba przyznać, że klawisze odgrywają na tym wydawnictwie znaczącą rolę, bo dzięki im utwory mają przestrzeń i niezwykłą przebojowość. Dobrze to słychać w „Another Down”, który ma coś z Def Leppard. Gdybym miał wskazać najlepszy utwór z płyty to bym bez problemu wskazał na rozpędzony „Ain't Suicidal”. Fanom Rainbow i twórczości Ritchiego Blackmore'a może się spodobać energiczny i nieco rock'n rollowy „Stand and Deliver”. Materiał jest równy i dobrze wyważony. Od samego początku dostajemy mocną porcję klasycznego hard rocka i kto lubi muzykę na wysokim poziomie i ceni sobie przebojowość, ten z pewnością szybko wchłonie nowy album House of Lords. W tej kategorii bez wątpienia jedna z ciekawszych rzeczy jakie się pojawiły.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz