Strony

środa, 28 października 2015

CAGE - Ancient Evil (2015)



Co przyniosło sukces Cage? Który album przyniósł im spory rozgłos? Tutaj nie podlega wątpliwości, że „Hell destroyer”, będący swego rodzaju kopią „Painkiller” Judas Priest. Zresztą Sean Peck przy każdej możliwej okazji mówił o tym jaki wpływ wywarł na niego Rob Halfor czy King Diamond. W tamtym czasie tj 2007 r udało się stworzyć dzieło, które pokazało że koncept album nie zawsze musi być nudny i pozbawiony agresji. Amerykańska formacja od 1992 r dzielnie budowało swoje imperium i dość szybko udało im się uzyskać wysokie miejsce w power metalowym światku. Mówi się o nich „amerykańscy królowie power metalu” i coś w tym jest. Ostatni album ukazał się w 2011 r i muszę przyznać, że „Supremacy of Steel” był jednym z najlepszych wydawnictw Cage. Lider grupy stworzył w międzyczasie super grupę Death Dealer i nie dawno doszedł jeszcze Shermann/Denner. O samym zespole Cage było cicho, ale kiedy świat obeszła wieść że zebrano nowy skład to niektórzy zaczęli wątpić czy to jeszcze będzie ten sam zespół. Ze starego składu pozostał gitarzysta Garcia i oczywiście Sean Peck. W efekcie po 4 latach udało się wydać w końcu nowy album. „Ancient Evil” ma być czymś na miarę „Hell Destroyer”, tylko w klimacie grozy.

Sean Peck tym razem postanowił pójść na całość. Napisał nie tylko historię pod sam album, ale pokusił się napisać również horror, który zostanie również wydany w formie książki . Zarówno książka jak i album mają opowiadać historię osadzoną w 1869 i głównym bohaterem jest Elliot Worington, w którego wciela się znakomicie Blaze Bayley. Słychać, że dobrym jest również aktorem. Wszystko zbliżone jest do opowieści H.P Lovecrafta, co mnie niezmiernie cieszy jako fana jego powieści. To tylko niezbity dowód na to, że Sean jest pod wpływem płyt Kinga Diamonda i albumów typu „Abigail” i „Them”. W końcu Sean postanowił stworzyć własny koncept album osadzony w klimacie grozy. Tak więc mamy coś nowego jeśli chodzi o same podejście do utworów, sama konstrukcja i rozkład przypomina nam „Hell Destroyer”. Również muzycznie te dwa albumy są bardzo podobne. Nie znajdziemy tutaj niczego nowego. Dalej Sean śpiewa ostro i nie szczędzi swoich pisków, które niektórych mogą irytować. Nowa sekcja rytmiczna na pewno dodaje pewnej świeżości i nie brakuje im energii i zaangażowania. Technicznie też niczego im nie brakuje. W sferze gitar na pewno zapanował ład i często sięgają po prostsze motywy co cieszy. Każdy kto lubi poprzednie albumy Cage czy też Judas Priest ten będzie zadowolony solówkami, riffami i wszystkimi popisami gitarowymi, które są na wysokim poziomie. Casey Trask może nie wpłynął jakoś na zmianę stylu i właściwie dostajemy to co na poprzednich albumach z tym że wszystko jakby nieco prostsze i nastawione na łatwe i zapadające motywy. Obaj gitarzyści rozumieją się i nadają na tych samych falach co dało w efekcie solidny album. Wszystko pięknie, tylko w tym wszystkim zabrakło tak naprawdę killerów, które zasługują na rozgłos. Całość ma potencjał na coś wyjątkowego, ale to wszystko po świetnym starcie gdzieś znika. Czasy „Hell Destroyer” dobitnie wybrzmiewają w rozpędzonym „Ancient Evil”. To jest Cage do jakiego przywykliśmy. Ostry riff, dynamiczna sekcja rytmiczna, a także sam styl opierający się na twórczości Judas Priest z „Painkiller”. Moim ulubionym kawałkiem z nowej płyty jest prosty i melodyjny „Behind the walls of Newgate”, który ma coś z „i am the king”. Dalej mamy ostrzejszy „The procedure” i tutaj można wyczuć pewne nie dopracowanie i chaotyczne rozplanowanie samej aranżacji. Wokalnie Sean najlepiej wypada w „The Appetite” i to z tego względu że jest mniej pisków i jego popisów. Jest za to rasowe metalowe śpiewanie z pazurem, bez zbędnych krzyków. Jest to również jeden z najciekawszych kawałków na płycie, który porywa swoją prostą formułą. Zespół nigdy nie bał się ocierać o thrash metal i tutaj takim przejawem tego jest „Casandra” czy melodyjny „Blind by Rage”. Bardzo fajnym przerywnikiem jest „Tell Me Everything”, gdzie swój aktorski talent pokazuje Blaze Bayley. Bardzo dobrze wypada też kolejny szybki kawałek w postaci „The Expedition” czy wolniejszy „Beholder”,które oddają w 100 % styl grupy i to co udało im się zbudować przez te wszystkie lata. Troszkę brakuje zaskoczenia, bo na dłuższą metę jest to nieco męczące i brzmi wszystko jakby na jedno kopyto. Pod koniec płyty pojawia się jeszcze killer w postaci „Sinister Six” czy też bardziej rozbudowany „Symphony of Sin”. Na koniec jest jest też „Tommorow Never Come” i to jest najlepszy przykład bezsilności i takiego braku pomysłu na niektóre kompozycje.

Sean Peck rozmienił się na drobne. Kiedyś skupiał się na Cage i przynosiło to dobry efekt. Teraz mamy 3 zespoły i najsłabiej wypada w sumie Cage na tle Death Dealer i Shermann/Denner. Był ciekawy pomysł, odświeżono skład, ale to nie wystarczyło. Nie pomogła historia grozy nasuwająca twórczość Kinga diamonda, muzyka nasuwająca Judas Priest. Niby jest to kawał solidnego heavy/power metalu w amerykańskim stylu, ale brakuje urozmaicenia, zaskoczenia. Nie ma świeżości, ani tez próby nieco podrasowania stylu. Wszystko zostało tak jak było i dodatku źródło mocy się wyczerpało. Mówi się że jest to najlepsze co nagrał Cage do tej pory. Niestety materiał, jakość kompozycji i sam wokal Seana mówi coś całkiem innego. Solidny album Cage i nic ponadto

Ocena: 7/10

1 komentarz:

  1. Nie da się tego słuchać aaaaaaaaaaaaaaaaaaa wycie i piski cały czas, mimo że sama muza ok. Peck to taki Kotipelto w wersji heavy/power

    OdpowiedzUsuń