Co przyniosło sukces
Cage? Który album przyniósł im spory rozgłos? Tutaj
nie podlega wątpliwości, że „Hell destroyer”, będący swego
rodzaju kopią „Painkiller” Judas Priest. Zresztą Sean Peck przy
każdej możliwej okazji mówił o tym jaki wpływ wywarł na
niego Rob Halfor czy King Diamond. W tamtym czasie tj 2007 r udało
się stworzyć dzieło, które pokazało że koncept album nie
zawsze musi być nudny i pozbawiony agresji. Amerykańska formacja
od 1992 r dzielnie budowało swoje imperium i dość szybko udało im
się uzyskać wysokie miejsce w power metalowym światku. Mówi
się o nich „amerykańscy królowie power metalu” i coś w
tym jest. Ostatni album ukazał się w 2011 r i muszę przyznać, że
„Supremacy of Steel” był jednym z najlepszych wydawnictw Cage.
Lider grupy stworzył w międzyczasie super grupę Death Dealer i nie
dawno doszedł jeszcze Shermann/Denner. O samym zespole Cage było
cicho, ale kiedy świat obeszła wieść że zebrano nowy skład to
niektórzy zaczęli wątpić czy to jeszcze będzie ten sam
zespół. Ze starego składu pozostał gitarzysta Garcia i
oczywiście Sean Peck. W efekcie po 4 latach udało się wydać w
końcu nowy album. „Ancient Evil” ma być czymś na miarę „Hell
Destroyer”, tylko w klimacie grozy.
Sean Peck tym razem
postanowił pójść na całość. Napisał nie tylko historię
pod sam album, ale pokusił się napisać również horror,
który zostanie również wydany w formie książki .
Zarówno książka jak i album mają opowiadać historię
osadzoną w 1869 i głównym bohaterem jest Elliot Worington, w
którego wciela się znakomicie Blaze Bayley. Słychać, że
dobrym jest również aktorem. Wszystko zbliżone jest do
opowieści H.P Lovecrafta, co mnie niezmiernie cieszy jako fana jego
powieści. To tylko niezbity dowód na to, że Sean jest pod
wpływem płyt Kinga Diamonda i albumów typu „Abigail” i
„Them”. W końcu Sean postanowił stworzyć własny koncept album
osadzony w klimacie grozy. Tak więc mamy coś nowego jeśli chodzi o
same podejście do utworów, sama konstrukcja i rozkład
przypomina nam „Hell Destroyer”. Również muzycznie te dwa
albumy są bardzo podobne. Nie znajdziemy tutaj niczego nowego. Dalej
Sean śpiewa ostro i nie szczędzi swoich pisków, które
niektórych mogą irytować. Nowa sekcja rytmiczna na pewno
dodaje pewnej świeżości i nie brakuje im energii i zaangażowania.
Technicznie też niczego im nie brakuje. W sferze gitar na pewno
zapanował ład i często sięgają po prostsze motywy co cieszy.
Każdy kto lubi poprzednie albumy Cage czy też Judas Priest ten
będzie zadowolony solówkami, riffami i wszystkimi popisami
gitarowymi, które są na wysokim poziomie. Casey Trask może
nie wpłynął jakoś na zmianę stylu i właściwie dostajemy to co
na poprzednich albumach z tym że wszystko jakby nieco prostsze i
nastawione na łatwe i zapadające motywy. Obaj gitarzyści rozumieją
się i nadają na tych samych falach co dało w efekcie solidny
album. Wszystko pięknie, tylko w tym wszystkim zabrakło tak
naprawdę killerów, które zasługują na rozgłos.
Całość ma potencjał na coś wyjątkowego, ale to wszystko po
świetnym starcie gdzieś znika. Czasy „Hell Destroyer” dobitnie
wybrzmiewają w rozpędzonym „Ancient Evil”. To
jest Cage do jakiego przywykliśmy. Ostry riff, dynamiczna sekcja
rytmiczna, a także sam styl opierający się na twórczości
Judas Priest z „Painkiller”. Moim ulubionym kawałkiem z nowej
płyty jest prosty i melodyjny „Behind the walls of Newgate”,
który ma coś z „i am the king”. Dalej mamy ostrzejszy
„The procedure” i tutaj można wyczuć pewne nie
dopracowanie i chaotyczne rozplanowanie samej aranżacji. Wokalnie
Sean najlepiej wypada w „The Appetite” i to z tego
względu że jest mniej pisków i jego popisów. Jest za
to rasowe metalowe śpiewanie z pazurem, bez zbędnych krzyków.
Jest to również jeden z najciekawszych kawałków na
płycie, który porywa swoją prostą formułą. Zespół
nigdy nie bał się ocierać o thrash metal i tutaj takim przejawem
tego jest „Casandra” czy melodyjny „Blind
by Rage”. Bardzo fajnym przerywnikiem jest „Tell Me
Everything”, gdzie swój aktorski talent pokazuje
Blaze Bayley. Bardzo dobrze wypada też kolejny szybki kawałek w
postaci „The Expedition” czy wolniejszy
„Beholder”,które oddają w 100 % styl grupy
i to co udało im się zbudować przez te wszystkie lata. Troszkę
brakuje zaskoczenia, bo na dłuższą metę jest to nieco męczące i
brzmi wszystko jakby na jedno kopyto. Pod koniec płyty pojawia się
jeszcze killer w postaci „Sinister Six” czy też
bardziej rozbudowany „Symphony of Sin”. Na koniec
jest jest też „Tommorow Never Come” i to jest
najlepszy przykład bezsilności i takiego braku pomysłu na niektóre
kompozycje.
Sean Peck rozmienił się
na drobne. Kiedyś skupiał się na Cage i przynosiło to dobry
efekt. Teraz mamy 3 zespoły i najsłabiej wypada w sumie Cage na tle
Death Dealer i Shermann/Denner. Był ciekawy pomysł, odświeżono
skład, ale to nie wystarczyło. Nie pomogła historia grozy
nasuwająca twórczość Kinga diamonda, muzyka nasuwająca
Judas Priest. Niby jest to kawał solidnego heavy/power metalu w
amerykańskim stylu, ale brakuje urozmaicenia, zaskoczenia. Nie ma
świeżości, ani tez próby nieco podrasowania stylu. Wszystko
zostało tak jak było i dodatku źródło mocy się
wyczerpało. Mówi się że jest to najlepsze co nagrał Cage
do tej pory. Niestety materiał, jakość kompozycji i sam wokal
Seana mówi coś całkiem innego. Solidny album Cage i nic
ponadto
Ocena: 7/10
Nie da się tego słuchać aaaaaaaaaaaaaaaaaaa wycie i piski cały czas, mimo że sama muza ok. Peck to taki Kotipelto w wersji heavy/power
OdpowiedzUsuń