sobota, 3 października 2015

DEATH DEALER - Hallowed Ground (2015)

Pamiętam jak dziś dzień premiery „War Master” super grupy Death dealer. Ta amerykańska formacja pokazała nową jakość heavy metalu. W swojej muzyce wmieszali to co najlepsze z power metalu, co z thrash metalu i tradycyjnego heavy metalu. Z jednej strony było słychać wpływy Manowar, Cage czy Judas Priest, a z drugiej strony tworzyli coś nowego. Miło było zobaczyć, że jeden z najlepszych gitarzystów czyli Ross The Boss ma się dobrze i robi coś bardziej zaskakującego. Mając u boku Seana Pecka z Cage, Stu Marschalla, Rhino i Mik'e Davisa był wstanie stworzyć jedną z najlepszych płyt heavy metalowych ostatniej dekady. „War Master” to była petarda, płyta idealna, która emanowała energią, agresją, przebojowością, a każda zagrywka gitarowa była perfekcyjna. Oczekiwania i wymagania co do drugiego albumy tym bardziej były ogromne. Czy „Hollowed Ground” sprostał wyzwaniu i czy ma szanse konkurować z świetnym debiutem?

O to jest pytanie. Nie trzymając was w napięciu i bez owijania w bawełnę powiem, że niestety ale ta super grupa poniosła porażkę. Album został stworzony jakby szybko i tylko po to by podtrzymać zainteresowanie kapelą. Nie ma Rhino na pokładzie i perkusista Steve Bolognese znany z Into Eternity jakoś sobie radzi, choć to już nie ta klasa. Wszystko poszło jakoś nie tak. Mało jest w tym już pasji, zaangażowania, a całość jest echem debiutu. Została agresja, szybkość, solidna praca muzyków, ale uleciała magia, element zaskoczenia i umiejętność tworzenia hitów. Tutaj jest ich znacznie mniej i właściwie materiał już tak łatwo nie wchodzi w umysł słuchacza. Zadbano o mocne brzmienie i odpowiedni ładunek mocy i to bez wątpienia ratuje album. Nie ma jednak mowy o takim sukcesie jak debiut. Początek jest bardzo obiecujący i mimo że „Gunslinger” brzmi zupełnie inaczej niż debiut, to jednak ma odpowiedni klimat, zapadającą w głowie melodię i to już sprawia że jest to utwór na miarę tego składu. Niezwykle melodyjny kawałek wzbogacony ostrym riffem i solówkami, które pokazują kto tu gra. Ross The Boss to jednak klasa sama w sobie i z pewnością tutaj pokazuje na co go stać. Dobrze się stało że rozwija się poza zespołem Manowar. Album promował kawałek „Break The Silence” i od samego początku budził obawy co do albumu. Jasne mocny, toporny heavy metal, ale jakiś taki bez przekonania i tej nutki geniuszu z debiutu. Ot co solidny heavy metalowy kawałek, który w żaden sposób się nie wyróżnia. Tak jak na debiucie było pełno szybkich kawałków, tak i tutaj ich nie brakuje. Taką prawdziwą petardą jest „Plan of Attack” i z pewnością jest to jeden z tych najlepszych utworów, pomimo tego że ma sporo wpływów Cage. „Seance” bardziej toporniejszy i bardziej przekombinowany, a to niezbyt pasuje do stylistyki Death Dealer. Utwór bardziej techniczny, ale totalnie okrojony z ciekawych melodii i przebojowości. Duch Manowar gdzieś tam wybrzmiewa w marszowym „Way of The Gun”, jednak też nie jest to najlepsze co Death Dealer stworzył dotychczas. Wraże po dwóch nijakich kawałkach zaciera energiczny i rozpędzony killer w postaci „K.I.L.L”. Tak w takim graniu zespół sobie jeszcze radzi i może tego powinni się trzymać? Można odnieść wrażenie, że druga część płyty jest o wiele ciekawsza i zawiera znacznie przemyślane kompozycje. Jedną z nich jest rytmiczny „I am the Revolution”. Stary rasowy heavy metal lat 80 można wyczuć w toporniejszym „The Anthem”. Najlepszym utworem na płycie bez wątpienia jest agresywny i ocierający się o thrash metal „Corruption of Blood” i tutaj można poczuć ducha debiutu i twórczości Rossa. Na koniec mamy złowieszczy „Skull and Crossbones” czy mroczniejszy „ U- 666”, które robią dobre wrażenie i z pewnością zasługują na szczególną uwagę. Jest wolniejsze tempo, ale z pewnością nie umniejsza to tym utworom. Jest czym się zachwycać w niektórych momentach, są petardy, jest moc, jest agresja, ale to już nie to samo co debiut.


Tak rozczarowałem się nowym albumem Death dealer. To już nie to samo, choć dalej moc jest z zespołem. Grają heavy metal na wysokim poziomie i to raczej się nie zmieni, szkoda tylko że uleciała magia, zaskoczenie i przebojowość. Nie mamy już tyle hitów i takiej jakości, a materiał momentami może przynudzać przez swoją rutynę, ale nie można też mówić o totalnej porażce. Jednym słowem....żeby wszyscy nagrywali takie słabe albumy jak Death dealer to byłoby dobrze. Pozycja warta uwagi dla fanów prawdziwego heavy/power metalu. Polecam mimo wszystko.

Ocena: 7.5/10

3 komentarze:

  1. Trudno się nie zgodzić. Jedyną wadą tej płyty jest to, że nie jest debiutem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, debiut to prawdziwa petarda i po dzień dzisiejszy jest to jedna z najlepszych płyt metalowych jakie wyszły w ostatnim czasie:D O nowym tak nie można napisać.

      Usuń
  2. Debiutu nie przebija,ale i tak jest spoko.Nie kombinują,grają swoje i potencjał mają.

    OdpowiedzUsuń