Dzisiaj cypryjski band
Arryan Path jest znany i lubiany w świecie progresywnego czy też
epickiego metalu. Ciężko zespół pracował na swój
sukces i to już od roku założenia czyli 1997 roku. Początki nie
były łatwe i w sumie pierwsze wydawnictwa też były nie do końca
dopracowane i były słychać, że zespół bada teren i swoje
możliwości. Jednym z pierwszych albumów tej formacji jest
bez wątpienia drugi album zatytułowany „Terra Incognita”.
Cypryjski band nie
brzmiał tutaj pewnie i do końca też nie był przekonany do tego co
gra, co z reszta słychać. Był pomysł na siebie i na to co ma być
zawarte na albumie. Zespół od samego początku chce zawrzeć
w swojej muzyce klimat starożytnej Mezopotamii , Grecji czy Egiptu.
Starają się tworzyć własne i dość oryginalne motywy, stawiać
na urozmaicone i wyszukane melodie. Zespół nie idzie na
łatwiznę i przez to ich muzyka jest bardziej wymagająca.
Stylistycznie jest to epicki heavy/power metal w progresywnej
odmianie. Specyficzna okładka i wyważone brzmienie raczej sugerują
prowizorkę i płytę spisaną na straty. Nie do końca tak jest.
Jeśli ktoś lubuje w twórczości Rhapsody, Crimson Glory czy
Queensryche ten może odnaleźć się w tym co gra cypryjski band.
Już otwierający „Cassiopeia” to złożona
kompozycja, która najlepiej prezentuje styl grupy i ich
muzyczne fantazje. Jest ostro, jest urozmaicenie, a miłym dodatkiem
jest epicki klimat, który od samego początku otacza nas.
Mocnym ogniwem zespołu jest świetny wokalista Nicholas Leptos,
który jest pod wielkim wpływem Kiske czy Fabio Leone.
Znakomicie wchodzi w wysokie rejestry, nie gubiąc się w technice.
To właśnie dzięki niemu ten zespół tak daleko zaszedł.
Gitarzysta Socratis i klawiszowiec George dobrze się rozumieją i
ten duet sprawdza się przede wszystkim w takich szybszych
kompozycjach jak „Molon Lave”. Cała płyta
przepełniona jest klimatem starożytnych cywilizacji, o czym pisałem
na samym początku. Dzięki tym elementom całość jest mocno
progresywna. Dobrze to obrazuje klimatyczny „Terra Incognita”
czy ponury „Ishtar”. Jeszcze inaczej zespół
brzmi w ostrzejszym „Open Seasons”, który
jest prosty i bardziej przebojowy. To taki rasowy power metal w
europejskim wydaniu. Podobnie wypada melodyjny „The Blood
Remains on the Believer”. Mocny riff, chwytliwa formuła,
nacisk na przebojowość i wpływy Black Majesty czy Insania
sprawiają że ten utwór zapada w pamięci. Do gronach udanych
kawałków warto zaliczyć mocniejszy „Elegy”
i marszowy, bardziej epicki „Minas Tirth”.
Płyta nie jest łatwa w
odbiorze, można też doszukać się niedociągnięć, ale
ostatecznie album broni się. Wszystko dzięki klimatowi, który
jest pełen smaczków i nawiązań do starożytności. Sam
materiał też jest równy i pełen ciekawych kawałków,
które razem tworzą całość, która zabiera nas do
innego świata. Dobry przykład, że progresja i epicki heavy/power
metal mogą iść w parze. Początki dla cypryjskiego bandu nie były
łatwe, ale zespół ciężko pracował i nawet drugi album
mimo pewnych wad zaliczyć należy do udanych i warty uwagi.
Ocena: 7.5/10
Rozumiem debiutowi, ale tej płycie nie dać dychy to wstyd.
OdpowiedzUsuń