Historia zatacza koło.
Niegdyś w 1981 r zrodziła się w Danii jedna z największych potęg
heavy metalowych, która na zawsze zmieniła scenę heavy
metalową. Mowa o kultowym Mercyful Fate. Dzięki tej kapeli świat
poznał takich świetnych muzyków jak King Diamond, który
do dzisiaj uchodzi za jednego z najlepszych i najbardziej
rozpoznawalnych wokalistów heavy metalowych. Mercyful Fate
odniósł też wielki sukces dzięki duetowi Denner/ Shermann.
Ta para gitarzystów świetnie się rozumiała i potrafiła
wygenerować mroczny klimat, połączyć ciężar, toporność, czy
dużą dawkę melodyjności. Stali się tak kultowym duetem jak
Tipton/ Kk Downing czy Smith/ Murray. Mercyful Fate rozpadł się w
latach 80, każdy z muzyków próbował swoich sił w
innych kapelach. Potem lata 90 to nowy rozdział Mercyful Fate i
wszystko zakończyło się w roku 1999. Świat wciąż czeka z
niecierpliwością na reaktywację, na powrót legendy. No może
tego jeszcze dożyjemy. W końcu po latach współpracę
nawiązali Denner i Shermann, a zaczęło się o wygrywania
fragmentów z kultowych dwóch pierwszych albumów
Mercyful Fate. Panowie znów poczuli chemię i tak założyli
Denner/Shermann w 2014 roku. Do grupy zaprosili Seana Pecka, który
potrafi imitować Kinga Diamonda, Snowy Shawa, który działał
z Kingiem Diamondem oraz basista Marc Grabowski, który
współpracował z Shermannem przy Demonica. Tak zrodził się
band, który ma dopisać kolejne rozdziały twórczości
Mercyful Fate i w tym roku udało im się wydać mini album „Satan's
Tomb”. Czas rozpocząć nowy rozdział i poznać jakby brzmiał
Mercyful Fate w naszych czasach.
Cel obrano taki sam.
Tematyka o szatanie, okultyzmie czy złu w czystej postaci. Zadbano o
brudne, szorstkie, ale mroczne brzmienie, które znakomicie
współgra z tematyką jak i ze stylem jaki zespół
prezentuje. Można odnieść wrażenie że duch Mercyful Fate jest
wszechobecny. Nawiązania do tamtej kapeli są na każdym kroku i
zwłaszcza to się rzuca w mrocznej i budzącej grozę okładce
narysowaną przez Thomasa Holma. To właśnie on narysował okładki
do kultowych albumów Mercyful Fate. O ile zapowiedzi samego
albumu były naprawdę obiecujące, to jednak pytanie było czy Sean
Peck wpasuje się w klimat i czy będzie pasował do całości.
Jednak sprawdza się on tutaj naprawdę dobrze, choć wciąż głowie
jest myśl jakby to było z Kingiem na wokalu. Wybrali znanego i
doświadczonego wokalistę, który nada całości pazura i
agresji, jednocześnie przypomni momentami manierę Kinga. Wybór
był oczywisty. Jednak główną atrakcją tej płyty są
popisy Dennera i Shermanna, którzy świetnie współgrają
ze sobą. Tak jakby czas dla nich się zatrzymał i dopisywali
kontynuację „Mellisa” czy „Don't Break the Oath”. Właśnie
te dwa albumy wybrzmiewają w solówkach, w konstrukcji
utworów, czy też samych motywach. Miało być ciężko,
melodyjnie, mrocznie i bardzo metalowo. Udało się to osiągnąć
bez większego wysiłku. Potencjał ogromny jest w tej kapeli i mam
wrażenie, że nie wszystko jeszcze pokazali. Na pewno jedno jest
pewne. Pokazali co to znaczy heavy metal na miarę naszych czasów
i młodzi jak i weterani powinni od nich czerpać i brać przykład
jak to się robi. Na płycie mamy 4 utwory i każdy to 100%
prawdziwego heavy metalu. Fani Mercyful Fate będą w siódmym
niebie. Choć i fani Cage, czy Death Dealer nie mają powodów
do narzekań. Zaczyna się dość nietypowo, bo melodyjną solówką
i takim powiewem epickości rodem z Death Dealer. Jednak tytułowy
„Satan's Tomb” to metal najwyższych lotów.
Jedna z mocniejszych rzeczy w roku 2015. Jest niezłe tempo, rytmika
wyjęta z Judas Priest, a wszystko utrzymane w stylizacji Mercyful
Fate. Słychać to przede wszystkim w chwytliwym i okultystycznym
refrenie. Tak powinien brzmieć Mercyful fate naszych czasów,
choć ciężko sobie wyobrazić tutaj Kinga przy tych ostrych
riffach. Niezłą petardą jest „War Witch” i tutaj
znów sporo nawiązań do Judas Priest z ery „Painkillera”.
Ciekawe wymieszano tutaj stylizację, bo nawet pewne cechy thrash
metalu tutaj uświadczymy. Ten utwór to przede wszystkim spora
ilość ciekawych i złożonych solówek, który ukazują
ile są warci sami gitarzyści. Te ich zagrywki i pojedynki są
wzorowe i godne pochwały. Historia ożyła na nowo. Do promocji
albumu służył przede wszystkim „New
Gods”. Tutaj można doszukać się elementów
Mercyful Fate z lat 90, choć i twórczość Kinga Diamonda
tutaj wybrzmiewa. Jest to również ostry i pełen energii
kawałek, jednak co go wyróżnia na tle innych to specyficzny
refren. Tutaj Sean pokazuje swój talent, choć co niektórych
może nieco irytować. Jest to jeden tych utworów bardziej
rozbudowanych, bo trwa 6 minut. Panowie nie przynudzają i wtrącają
sporo ciekawych motywów co daje w efekcie naprawdę mocny
kawałek. Jest jeszcze petarda w postaci „Seven Skulls”
i wrażenie również pozytywne.
Tak wiem, ciężko
zweryfikować band po 4 utworach, ciężko przewidzieć przyszłość
i to co jeszcze nas czeka. Jednak wiemy już jedno. Jest zespół,
który udźwignie spadek po Mercyful Fate, jest kto zdolny
nagrać album na miarę „Dont Break the Oath” i jest w końcu
super grupa, która jest wstanie poruszyć nieco rynkiem i tym
gatunkiem. Nie mamy może w pełni reaktywacji Mercyful Fate na jaki
świat czekał. Jednak historia zatoczyło koło i Shermann i Denner
znów tworzą ponadczasowe solówki o których
będziemy pamiętać nawet za kilka lat. Dla takich chwil warto żyć.
Polecam
Ocena: 8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz